Wiktor Kucaj opowiada o nowej płycie RSC

Wiktor Kucaj

Image„Aka flyrock” to ciąg dalszy „Parakletosa..." - o nowej płycie grupy RSC opowiada pianista zespołu, Wiktor Kucaj.

Zacznijmy od tytułu naszej nowej płyty. Tytuł „aka flyrock” nie jest przypadkowy. AKA, to skrót z angielskiego oznaczający „dawniej lub przedtem znany jako...”. Używają go DJ-e po zmianie pseudonimu. Na przykład „DJ Hans aka Styrlitz”. W naszym przypadku „RSC grający - aka/dawniej - flyrock”. Myślę, że sprawę tytułu wyjaśniłem. W kontekście materiału na płycie nie był i nie jest to tytuł tymczasowy. Podobnie z tytułami piosenek. „Rudy 38” to nick na skypie Wieśka Bawora, który mieszka w Izraelu. Zresztą pełny tytuł powinien brzmieć „Jerozolima-Rudy 38”. Utwór zaczyna się codą z płyty „Parakletos” i sugeruje, że nowa płyta korzeniami tkwi w tamtych dokonaniach, ale to nie oznacza, że stoi w miejscu. Muzyka zmienia się wraz z upływem i duchem czasu, bo i my się zmieniamy, i zmieniają się uwarunkowania, czasy, w których żyjemy, co najwyżej możemy nawiązywać do tamtych i wcześniejszych sytuacji, oceniać je przez pryzmat wydarzeń, nadziei, konfrontować je z realiami. Sytuacje, miejsca, wydarzenia są pretekstem. Teksty utworów to nie jest historia PRL-u. To są nasze historie, przeżycia, miejsca i oceny zdarzeń przez pryzmat zawiedzionych nadziei, ale i z dystansem do samych siebie, do tego co było, co miało być i do tego, co zrobiliśmy i czego nam się nie udało dokonać . To wszystko  odbywało się i odbywa w kontekście PRL (bo obecnie mamy coś na kształt „PRL bis”)  i zdarzeń z nim związanych, gdzie na nasze nieszczęście przyszło nam żyć.

Polacy, od dawna nie utożsamiają się ze swoim państwem. Zawsze było „my i oni”. My –naród. Państwo – wróg, wyzyskiwacz i oszust, często najeźdźca, okupant. Państwo ze swej istoty, powołane jest po to, żeby chronić i wspierać swoich obywateli. Ale to państwo ze swoim szeroko pojętym ustrojem, ze wszystkimi swoimi agendami i organami, skierowane jest przeciwko swojemu narodowi. Obywatela traktuje się przedmiotowo, a nie  podmiotowo. Obywatel, społeczeństwo, naród, nie są traktowane jako suweren, podmiot praw i obowiązków, lecz jako przedmiot i narzędzie realizacji polityki państwa, czytaj: grupy rządzącej, stanowiącej prawa dla ochrony swoich interesów i egzekwującej przestrzeganie ustanowionych praw w imię nadrzędnych interesów ,,państwa”. Tak naprawdę chodzi o kierowanie społeczeństwem tak, by pod przymusem, czyli groźbą kar, realizowano interesy grupy trzymającej władzę i stanowiącej  prawa.

Nie twierdzę, że tylko tak jest w Polsce. Tak funkcjonuje cały świat, ale w innych warunkach życia nie przekracza się ustalonych granic, a rządzący poruszają się w systemie, który obliguje, narzuca wręcz działanie w interesie społeczeństwa   i  państwa.

Polska cierpi na chroniczny brak inteligencji, jej kości bieleją na Syberii w Katyniu, w Oświęcimiu… Dlatego w cenie jest cwaniactwo, a w telewizji pokazuje się sztuczne laleczki z przyklejonym kelnerskim uśmiechem w plastikowym otoczeniu kolorowych reklam.   Jak to się ma do życia?   Karmi się ludzi iluzją, by do reszty stracili zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Telewizja, radio to reklamy, dla których program i cała reszta jest tylko pretekstem, podobnie jak pełne nadziei czy grozy deklaracje i przemówienia polityków.

Wróćmy na chwilę do naszego poprzedniego albumu. Album „Parakletos” był mistrzostwem świata na pustyni,  „aka flyrock” jest mistrzostwem świata w p u s t c e . Dlaczego tak uważam? Wyjaśni się dalej. Przecież u nas nie ma się nawet kogo poradzić w żadnej sprawie, nie mówiąc już o dźwięku czy brzmieniu. Poruszaliśmy się po omacku. Ci, co chcieli zaistnieć uciekli do Warszawy lub Londynu. Ci, co zostali nic nie rozumieją. Gdzie jestem, co ja tu robię?... Chwileczkę, przecież mam 52 lata…

„Parakletos” to jedna z najlepszych płyt nagranych w Polsce. Przygotowywałem ją prawie dwa lata: komponowanie, aranżacja,  setki prób, dowoziłem ludzi na próby i odwoziłem późną nocą, rano do pracy, zero rodziny, itd… Ogromny wysiłek organizacyjny i produkcyjny w  studio. Efekt znamy. Zespół ,,grał" ten materiał na żywo w studiu, był w znakomitej formie koncertowej. Ale w efekcie nie zagrałem ani jednego koncertu z tym dziełem, do dzisiaj zarobiłem z tej płyty jakieś 1700 zł. Czy jest w tym jakiś sens? Przecież to jest chore. Przecież to się można zapić, zabić z bezsilności. Ten album kosztował mnie tyle wysiłku organizacyjnego, twórczego i finansowego. I co z tego? Kogo to teraz obchodzi?

Przejdźmy jednak do nowej płyty. Zaczyna się ona tam, gdzie kończył się „Parakletos”. „Jerozolima” - to muzyka godna tego miasta, utwór się rozwija i zmienia, by przejść w mocną piosenkę. „Jerozolima-Rudy 38” jest w pewnym sensie zakończeniem „Parakletosa” i jednocześnie rozpoczęciem nowej płyty. Mimo dziesięcioletniej przerwy, płynnie przechodzi dalej,  nasze życie nie miało przerwy, też się przecież toczyło. "Cały czas słychać tykający czas"...

„Nurka” rozpoczyna sygnał Dziennika Telewizyjnego, w którym odbywało się prawdziwe „lanie wody”, które wszystkich nas otacza, które dotyczy naszej rzeczywistości (tej wczorajszej i tej dzisiejszej), a więc i nas, i tego, co robiliśmy wtedy i dzisiaj. Nie należy tych zajawek pomiędzy utworami, tych „wstępniaków” traktować  wprost, to tylko preteksty nawet nie dosłowne, każdy może sobie podstawić sytuację, obraz, pod taki pretekst. I pretekst powinien coś wywołać, czasem nawet złość. 

Transowe rytmy, elektronika, zaskoczenie?  To przecież tylko środki, a nie cel sam w sobie. Tylko i aż takie środki miałem do dyspozycji, jestem pewien, że gdybym miał je 11 lat temu, też bym ich użył, ale ich nie miałem, więc opierałem się tylko na ludziach, jakich udało mi się spotkać i realizowałem to, co wtedy było możliwe do zrealizowania. Podobnie jak teraz.  Zrobiłem aż tyle i zarazem więcej niż to było możliwe. I jestem przekonany, że więcej niż kto inny by zrobił w tych warunkach, mając do dyspozycji takie, a nie inne środki i możliwości.

 „Zygmuntowska” to ulica  gdzie u Piotrka spotykaliśmy się w latach młodości i gdzie w pewnym sensie powstawała pierwsza płyta. O tym właśnie śpiewa Zbyszek. Jest w tym utworze mnóstwo przestrzeni, a smyki w zwrotkach czy refrenach, brzmią moim zdaniem jak żywa orkiestra, zresztą gram to na najlepszych klawiszach przeznaczonych do tego celu na świecie. Wiele klawiszy analogowych jest dobarwianych cyfrowymi i odwrotnie. Na przykład analogi w „Rudym” - String CRUMAR Multiman S (rewelacja!), rosyjski Organ – Syntezator (znakomity!) Elektronika Em14, ruski Polivox - rarytas,  itd. Cyfra Virtual - Moog Modular, ARP2600, Helion String ,Yamaha CS80, Fender piano, Mini moog i Hammond B4 i wiele, wiele innych. Nawet jeśli używam wirtualnych cyfrowych, to są to najczęściej wirtualne analogi i najlepsze jakie wymyślił człowiek. Mówiąc szczerze trochę mnie dziwi, że nikt nie zauważa  pinkfloydowskiej części, moim zdaniem jest znakomita, jedna z najlepszych na płycie. Solo na gitarze gra Marcin Pecel, który zagrał solówki prawie na całej płycie. Zagrał też Waldek Rzeszut w dwóch numerach, ale było to największe rozczarowanie jakie mnie spotkało przy realizacji tego materiału. Stanął w miejscu w  ''Ratatam'' i nie nadążał. Szybko zrezygnowałem z jego usług. Od czasów „Parakletosa” cofnął się w rozwoju i nie wiedział co grać na tej płycie. Natomiast Marcin to miłe zaskoczenie in plus. Prawie wszystkie solówki i trochę podkładów nagrał bardzo sprawnie i bardzo ładnie. Resztę gitar nagrał Zbyszek, który też mnie zaskoczył in plus: tematy, podkłady elektryczne i akustyczne, no i wokal. Bardzo fajnie to wyszło. Resztę zrobiłem praktycznie sam. Na przykład stopa, hihat, czynele, półkotły, basy, kontrabasy, puzony, saksy, klarnety, trąbki, skrzypce, orkiestry dęte, smyczkowe i co tam jeszcze słychać na płycie. Większość bębnów nagrywałem ręcznie, każdy instrument po kolei (stopa, werbel, czynele, wszystko co się składa na klasyczne bębny), do tego wsparcie loopów, basy, no i cała reszta, krok po kroku. Prawie rok ciężkiej pracy, dzień w dzień. Niektóre utwory to ponad 200 śladów, gdzie sam nagrałem na przykład ponad 180, reszta to gitary, wokale itd.  

Myślę, że obecny RSC to Wiktor Kucaj, który skomponował, zaaranżował i nagrał praktycznie cały materiał, poza piosenką w „Rudym” i ,,Niczego więcej” (to kompozycja Zbyszka, a moja aranżacja) i Zbyszek Działa, który rejestrował dźwięk, obrabiał i dawał mi duże wsparcie producencie, a także realizował całość. Poza tym oczywiście napisał teksty, zaśpiewał, nagrał gitary, bardzo ładne jak w „Korespondencie w Ameryce”. Książeczkę dołączoną do płyty wymyślił też Zbyszek, a wykonali zaprzyjaźnieni plastycy. RSC i „aka flyrock” to dwóch właściwych facetów, którzy spotkali się we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Bez Zbyszka i beze mnie nie byłoby tej płyty.  

W „Dziś na przedmieściach” nie ma perkusisty, choć sprawa poniekąd perkusisty dotyczy. Słychać bas, gitary (bas nagrałem w zasadzie we wszystkich numerach z „klawisza”). Perkusisty nie ma, może nawet nie z tego powodu, że nie chciałem, bo chciałem żeby Michał Kochmański grał, ale wolał robić coś innego, żeby jakoś utrzymać rodzinę. Poza tym myślę, że obawiał się, że już nie da rady z tym materiałem. Kręcił,  raz  grał, raz nie. Po przesłuchaniu pierwszych produkcji stwierdził, że ja już innych muzyków nie potrzebuję,  tylko by mi przeszkadzali. Michał zdał sobie sprawę ile pracy go czeka chcąc dojść do tego poziomu i wycofał się w trakcie realizacji płyty. Dlatego odpuściłem po pierwszych przymiarkach i perkusistę, i basistów, i skrzypka, i uznałem, że trudno, trzeba sobie radzić, sam zrobię to o rok szybciej i lepiej. To oczywiście względne, ale nie miałem już siły zaczynać od nowa z ludźmi i któryś raz z kolei przechodzić tą samą katorgę i tracić czas, a efekt niewiadomy, może żaden? Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. I koniec. Postanowiliśmy trzymać się tego, co możliwe i dostępne w danym momencie. I dlatego jest ta płyta. A tak, by jej nie było!  Jeśli będzie trzeba zagrać koncert, nie ma problemu. Trochę czasu na próby, półplejbek, weźmiemy dwóch-trzech młodych ludzi, perkusistę i co tam jeszcze trzeba będzie. Jakoś to zorganizuję, pod warunkiem, że będzie po co. Dopóki nie ma celu koncertowego, nie ma potrzeby tracić czasu na ludzi i ich problemy. Lepiej wykorzystać go na zarejestrowanie następnego materiału, przynajmniej będzie coś w ręku namacalnego, można będzie to do czegoś wykorzystać, coś zrobić, coś, co po mnie zostanie realnego, a nie tylko jakaś legenda, tym bardziej, że mamy takie możliwości i nie wiąże się to z ponadludzkim wysiłkiem i kosztami. Utrzymanie zespołu, który spełniałby nasze wymagania, nie jest możliwe na Podkarpaciu. Nie pozostaje mi nic innego jak samemu sobie radzić z tym problemem. Myślę, że mi się udało. Materiał brzmi profesjonalnie, analogowo i wcale nie przeszkadza, że jest dużo elektroniki i brakuje skrzypiec. Kogo to tak naprawdę obchodzi? Znajomy mi powiedział, żebym innością muzyki i takimi rozterkami nie zawracał sobie głowy. Coś jest dobre i to się kupuje, albo nie, bo jest złe. Ocenianie tej płyty tylko i wyłącznie przez pryzmat tamtej epoki i tamtych dokonań nie ma sensu i jest błędem. Brak żywego skrzypka i perkusisty?  Tamte czasy minęły bezpowrotnie i już nie wrócą. Skrzypek Wiesiek Bawor mieszka w Izraelu. Skrzypek Balawender wstawia okna w Ameryce i już pewnie nie jest skrzypkiem, a żywy perkusista Kochmański gra po weselach i już nie jest żywy, przynajmniej w sensie artystycznym. 

Uważam „Białego anioła” za prawdziwą perełkę. To oczywiście moje zdanie, ale parę osób go słyszało i reagowało podobnie. To jest klimat RSC, a jednocześnie połączenie brzmień klubowych z nowoczesnością. Moim skromnym zdaniem nie ma tam za dużo sampli, ale to kwestia gustu. Trzeba pokazać to nagranie szerszej publiczności i wtedy się zobaczy.

 „Towarzysz Pergamin” to utwór, któremu poświęciłem najwięcej czasu i pracy. Każdy instrument, który wchodzi w skład sekcji dętej nagrywałem osobno: puzony, saksy, trąbki itd. Brzmi to cholernie mocno, agresywnie  pierwotnie… I o to chodzi. Jest to najbardziej drapieżnie brzmiący numer na płycie i moim zdaniem najbliższy dokonań starego RSC. Te trochę bohnamowskie bębny też nagrywałem ręcznie. Długo szukaliśmy właściwego vintage’owego brzmienia. Cała reszta też jest z kopytem, klangowo brzmiący bas, gitary itd. Środkowa, specyficzna, doorsowska część to brzmieniowa perełka. W „Pergaminie” słyszę  zespół rockowy lub jazz rockowy, dajmy na to Mahavishnu, grający z big bandem. Moim zdaniem, to jeden z najciekawszych pod każdym względem numer na płycie i będę go bronił zawzięcie, ale wiem, że odczucia twórcy mijają się z ocenami odbiorcy. Nawet jeżeli ta płyta wywoła pierwotnie  szok, to  proszę postarać się jej słuchać bez samoograniczeń i zahamowań. Można wtedy usłyszeć wiele rzeczy, których nie słychać za pierwszym razem... Jest tam też rzecz o Kowalu – „Największym Enterpreneurze Świata” z miasta Łodzi. Irek był swego czasu naszym menago, a teraz jest niezatapialnym pociągaczem sznurków. Słuchać też Amerykę w „Fazim”, a płytę kończy „Niczego więcej”, zilustrowane offroadowymi obrazkami z filmu, do którego zrobiliśmy muzykę.

Pamiętajmy, że „Parakletosa” i „aka flyrock” skomponował i nagrał ten sam facet. Jedną i drugą śpiewa Zbyszek.  Może tym razem, nie jeden, ale dwa kroki jesteśmy do przodu, do tyłu, w bok? Może po prostu ta muzyka jest efektem doświadczeń i przeżyć i odpowiada duchowi czasów, jest ich odbiciem? Przecież tak naprawdę to jest ciąg dalszy „Parakletosa”. Wierzę, mam nadzieję, że młoda ludzkość nie będzie potrzebować dziesięciu lat, żeby zakumać o czym kumają żaby.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!