Leap Day - From The Days Of Deucalion. Chapter 1

Artur Chachlowski

ImagePoznańska wytwórnia Oskar kontynuuje serię wydawnictw holenderskich zespołów spod znaku progresywnego rocka. Po tegorocznych albumach „Funfair Fantasy” grupy Trion oraz „Lost In Time” Flamborough Head do naszych rąk trafia kolejna płyta wykonawcy z Kraju Tulipanów: „From The Days Of Deucalion. Chapter 1” zespołu Leap Day. Jak pamiętamy (w 2009 roku omawialiśmy na naszym portalu debiutancki album Leap Day  zatytułowany „Awakening The Muse” , a dwa lata temu „Skylge’s Lair”), grupę tworzą muzycy związani kiedyś, bądź aktualnie z tak renomowanymi formacjami, jak Nice Beaver, King Eider, Trion i Flamborough Head.

Sądząc po tytule nowej płyty, jest to początek dłuższej sagi. Tak w istocie jest, gdyż „Chapter 2” ma podobno pojawić się na rynku nie później niż za pół roku. Tymczasem mamy w ręku pierwszy rozdział muzycznej opowieści grupy Leap Day i pierwsze co rzuca się w oczy (uszy!) to to, że muzyka jest trochę inna niż na wcześniejszych albumach. Nowa płyta sprawia wrażenie ambitniejszej, kompozycje są odrobinę dłuższe i bardziej złożone, a sama muzyka bardziej dojrzała. Treść albumu oparta jest na książce Immanuela Velikovsky’ego pt. „Worlds In Collision”. Na potrzeby tego wydawnictwa opowieść tę na język muzyczny przełożył Eddie Mulder – gitarzysta, niegdyś związany z Flamborough Head, a teraz liderujący formacji Leap Day. Choć trzeba też podkreślić spory kompozytorski wkład keyboardzisty Gerta van Engelenburga, który jest współautorem większości utworów wypełniających album „From The Days Of Deucalion. Chapter 1”. A jest ich w sumie osiem, z tym, że gitarowy wstęp „Ancient Times” oraz finałowy „Llits Doots Nus – Sun Stood Still” to dwa instrumentale, które odpowiednio otwierają i zamykają to wydawnictwo. Pomiędzy nimi znajdujemy sześć dłuższych kompozycji (ale np. „Hurrican”, „Ambrosia” i „Haemus” nie wykraczają poza pięciominutowe rozmiary), w których Leap Day demonstruje całą paletę swoich przeogromnych umiejętności. Dużo w tych utworach ciekawych solówek, efektownych partii instrumentalnych, świetnie zaśpiewanych (Joos Harteveld) fraz, a także przemawiającej do wyobraźni odbiorcy intrygującej atmosfery. Muzyka płynie z głośników niespiesznie, kolejne utwory rozwijają się bardzo powoli (jak na przykład w „Signs On The 13th”, gdzie wokal pojawia się dopiero w piątej minucie) i przenikają się wzajemnie, zespół chętnie sięga po pozamuzyczne efekty dźwiękowe (m.in. rój niepokojąco bzyczących much w „Insects”), czaruje słuchacza spokojnym, rzekłbym, że chwilami nawet dostojnym klimatem, w którym utrzymane są prawie wszystkie kompozycje.

Album nabiera dodatkowych walorów przy każdym kolejnym przesłuchaniu. Wtedy, gdy już wysłuchamy „From The Days Of Deucalion” wystarczającą ilość razy, ze zdumieniem stwierdzamy, że tyle tu wspaniałych refrenów (najlepsze są w „Signs On The 13th”, „Changing Directions” i „Ambrosia”), tyle dyskretnego uroku i tyle partii instrumentalnych, które mimowolnie po jakimś czasie zaczynają nam same grać w uszach. Jednym słowem, nawet nie wiemy kiedy niespodziewanie mocno zaprzyjaźniamy się z nową muzyką Leap Day…

Dobra, rzetelna płyta. Chyba najlepsza w dorobku tego zespołu. Z pewnością wymagająca czasu, a przede wszystkim cierpliwości, ale odpłacająca za nią odbiorcy mnóstwem wspaniałych wrażeń muzycznych.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Zespół Focus powraca do Polski z trasą Hocus Pocus Tour 2024 Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!