Kerzner, Dave - New World

Artur Chachlowski

ImageTak sie złożyło, że końcówka roku licznie obrodziła w płyty, które będziemy wspominiali jako najważniejsze wydawnictwa AD 2014. Bez żadnych wątpliwości do takich zaliczyć należy wydany 8 grudnia album “New World” amerykańskiego muzyka Dave’a Kerznera.

Pewnie nazwisko to niewiele Wam mówi. Już więc wyjaśniam. Kerznera najlepiej powinni pamiętać słuchacze wydanej w 2013r. płyty “Dimensionaut”  grupy Sound Of Contact, której liderował syn Phila Collinsa, Simon. Kerzner grał w niej na instrumentach klawiszowych i był współautorem kilku wypełniajacych ten album utworów. Jak sie okazuje, Kerzner w przeszłości współpracował też z Jonem Andersonem, Tomem Waitsem, Stevenem Wilsonem (przy płycie “Grace For Drowning”), a  także z nieodżałowanym Kevinem Gilbertem (przy jego solowej płycie “Thud”, a także w zespole Giraffe, z którym w 1994 roku na festiwalu Progfest w Los Angeles wykonał w całości słynne genesisowskie dzieło “The Lamb Lies Down On Broadway”). Jest też znanym i cenionym w Stanach Zjednoczonych producentem (pracował m.in.  z Alanem Parsonsem, Kenem Scottem, Neilem Peartem i Nickiem Masonem) oraz specjalistą od samplingu. Założona przez niego firma  Sonic Reality Inc. specjalizuje się w projektowaniu software’u wykorzystywanego jako oprogramowanie do samplowania szerokiej gamy instrumentów przez tak znanych artystów, jak Genesis, The Rolling Stones, czy Beyoncé.

Po latach pracy niejako w “drugim szeregu”, Dave postanowił stanąć wreszcie w świetle reflektorów. Do nagrania swojej pierwszej  solowej płyty “New World” zaprosił plejadę znakomitych gwiazd: Keitha Emersona, Heather Findlay (w 2014 roku Kerzner i Findlay założyli grupę o nazwie Mantra Vega, o której z pewnością niebawem usłyszymy wiele dobrego), Simona Phillipsa, Nicka d’Virgilio, Jasona Scheffa z grupy Chicago, Francisa Dunnery’ego  z It Bites, Durgę McBroom – wokalistkę, którą można usłyszeć m.in. na ostatniej płycie Pink Floyd, Colina Edwina z Porcupine Tree, Davida Longdona z Big Big Train, Billy’ego Sherwooda oraz Steve’a Hacketta, który swoimi soczystymi gitarowymi solówkami opatrzył dwa najdłuższe, a zarazem najwspanialsze w tym zestawie utwory. Są nimi odpowiednio otwierające i  zamykające całość kompozycje “Stranded” oraz “Redemption”. To łącznie blisko półgodzinne, rozdzielone na pół dzieło składa się z 10 części (każda z obu “połówek” zawiera 5 części). Jest to wielowątkowe, niezwykle plastyczne granie utrzymane w prawdziwym epickim stylu, które jest dowodem na to, że w XXI wieku można wspaniale nawiązać do klasycznego okresu dominacji progresywnego rocka. Pomimo wielu lat, jakie minęły od złotej ery dla tego gatunku, Dave Kerzner ze wspomagającymi go muzykami pokazał, że i dziś można budować podobne klimaty. Te dwa wspomniane utwory (“Stranded” oraz “Redemption”) stanowią niewątpliwie najmocniejsze punkty programu płyty “New World”, ale pomiędzy nimi znajduje się jeszcze 9 innych, bardzo dobrych, już nieco postszych w konstrukcji i bardziej “kompaktowych” utworów.

Po naznaczonym obecnością Steve’a Hacketta, a tym samym mocno przesiąkniętym duchem muzyki Genesis, wstępie “Stranded” mamy świetnie rozwijające sie siedmiominutowe nagranie “Into The Sun” o mocno pinkfloydowskim zabarwieniu (klimat, pozamuzyczne dźwięki, głosy z interkomu). Następnie słyszymy “The Lie”,  które mogłoby być wyjęte z którejś z płyt RPWL i którego refren jest tak nośny jak pamiętne “Roses”. Czwarty utwór na płycie to “Under Control”, który poprzez odrobinę zmodulowany wokal przypomina niektóre nagrania Steve’a Hacketta, pomimo, że artysta ten akurat w tym utworze  w ogóle nie występuje. Numer 5 to instrumental pt. “Crossing Of Fates” z porywającym solem Keitha Emersona na moogu (choć tak naprawdę to dałbym głowę, że to gra Tony Banks, a nie Emerson). Kolejna kompozycja, “My Old Friend”, z bardzo onirycznymi zwrotkami i niezwykle nośnym refrenem to utwór dedykowany pamięci Kevina Gilberta. To zarazem najbardziej liryczny fragment tego albumu. Utwór nr 7 to “Ocean Of Stars”. Znów powraca tu klimat a’la RPWL wzmocniony fantastycznym solo na gitarze (w wykonaniu Fernando Perdomo), które nawiązuje do tego, czym od lat zachwyca nas Kalle Wallner. Następny utwór, “Solitude”, to trzyipółminutowa wokaliza w wykonaniu trzech murzyńskich wokalistek (Lorelei McBroom, Emily Lynn, Lara Smiles). Kłania się tutaj pamiętny “The Great Gig In The Sky.” Naprawdę! Kolejne dwa utwory to ukłon w stronę dokonań Electric Light Orchestra. Najpierw mamy “Nothing”, który może kojarzyć się z erą albumów “Time” i “Secret Messages”, a zaraz po nim rozpoczyna się bardziej liryczne, balladowe nagranie tytułowe. Przepiękna to pieśń, która z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej chwyta za serce. A po niej został już tylko wspomniany wcześniej, kilkunastominutowy finał w postaci kompozycji “Redemption (Stranded Part 6-10)”, w którym powraca gitara Hacketta oraz klawiszowe dźwięki w stylu Tony’ego Banksa, dzięki czemu w powietrzu znowu unosi się duch twórczości klasycznego Genesis. Przepiękne to zakończenie z  kilkoma zapadajacymi w pamięć tematami oraz  “samośpiewającym” się motywem na samym końcu płyty.

Z powyższego opisu wynika, że na płycie “New World” spotykamy ewidentne echa dokonań Pink Floyd, RPWL, Genesis, ELO, a nawet The Beatles. Takie właśnie klimaty przez cały czas dominują na płycie Dave’a Kerznera. Więc jeśli tylko jesteście fanami choćby jednego z wyżej wymienionych zespołów, to koniecznie sięgnijcie po ten krążek. Gwarantuję, że spodoba się Wam i to bardzo.

Dosknała atmosfera na tym długim (ale nie za długim!), bo trwającym ponad 78 minut albumie powoduje, że słucha sie go z ogromną przyjemnością. Świadczy to o tym jak finezyjnym artystą jest nasz bohater i jak wspaniale potrafi on wykorzystać każdy element, który wnoszą w skomponowane przez niego dźwięki zaproszeni do nagrań muzycy. Ilość i jakość zaproszonych gości przerodziły się w doskonałą muzykę, która wypełnia album “New World”. Nie sposób jednak zapomnieć, że pieczę nad całością sprawował sam Kerzner, który zagrał na instrumentach klawiszowych oraz sam wykonał główne partie wokalne.

No dobrze, rok 2014 dobiegł końca. Zakończyło się też małoleksykonowe głosowanie na najlepszy album roku. Dlatego dzisiaj mogę to już jasno powiedzieć i uchylić rąbka tajemnicy: choc albumem tym cieszę się zaledwie od kilku tygodni, osobiście uważam “New World” za zdecydowanie najlepszą i najciekawszą płytę minionego roku. I nie miałem co do tego żadnych wątpliwości już od pierwszego jej wysłuchania. 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!