Antimatter - The Judas Table

Andrzej Barwicki

ImageBiografii tak lubianego w naszym kraju zespołu, jakim jest Antimatter, nie trzeba przypominać. Ich kolejne albumy studyjne, jak i koncerty zawsze trafiały w gusta słuchaczy cieniących sobie prezentowany przez Micka Mossa i jego kolegów gatunek muzyczny. Poprzedni album grupy ukazał się w 2012 roku, a nosił on tytuł „Fear Of A Unique Identity”. Najnowszy krążek Brytyjczyków był nagrywany od kwietnia do lipca 2015 roku w Wyresdale Studios w Liverpoolu, jego premiera miała miejsce na początku października tego roku, a zatytułowano go „The Judas Table”.

Zanim przejdziemy do jego muzycznej zawartości przyjrzyjmy się okładce autorstwa Mario Sancheza Nevady. Może ona wzbudzać mieszane uczucia. Trzeba wyjaśnić, że nie było niczyją intencją urażenie jakichkolwiek uczuć, lecz zaakcentowanie relacji międzyludzkich bez określenia płci. Istotą jest fakt, że wzajemnie potrafimy się unicestwić, czy to fizycznie, czy też psychicznie. Potrafimy tez ranić i zdradzać. I o tym właśnie opowiadają utwory, które wypełniają program płyty „ The Judas Table”.

Czas zgłębić teraz muzyczny przekaz tego wydawnictwa. Otwiera go nagranie „Black Eyed Man”, w którym akustyczne i stonowane dźwięki wprowadzają nas w świat pełen tajemnic. Tę harmonię zakłóca eksplodująca gitarowa solówka i dynamiczna forma wokalna. Mocny przekaz tworzony jest w różnych instrumentalnych konfiguracjach stopniowo budujących emocje, które i nam się udzielają, tak jak to słyszymy w utworze „Killer”, w którym siła gitarowych zagrywek narasta aż do efektownego progresywnego zakończenia. Mick Moss potrafi impulsywnie zaznaczyć swą obecność, jak również delikatną nutą zawładnąć naszym sercem, tak jak to ma miejsce w utworze „Comrades”. Interesująco skomponowane jest nagranie „Stillborn Empires” - notabene najdłuższe na „The Judas Table”. Słuchając go przez chwilę ma się wrażenie, jakby się coś kończyło, ale po krótkiej ciszy odradza się ono w niemal gotycko-metalowej aranżacji. Tak przerysowana, a przy tym odważna muzyczna propozycja jest dowodem na kreatywność i przyczynia się do eksperymentalnych poszukiwań, co z satysfakcją odkrywam na tym wydawnictwie. Delikatność i oszczędna narracja cechuje od samego początku dokonania Antimatter. Budowanie nastroju, wzbogacanego smyczkami jeszcze mocniej utrwala tworzoną kameralną strukturę, której towarzyszą czasami kobiece wokale („Little Piggy”, „Hole”). Siła kolejnych kompozycji nie tkwi w natężeniu dźwięków dobiegających do nas z głośników czy słuchawek, a w imponujących emocjach wyrażanych przez poszczególnych muzyków, co nadaje muzyce Antimatter konkretnego rozmachu i wyzwala obezwładniającą moc („Can Of Worms”, „Integrity”). Budowanie atmosfery podsycone hipnotyzującą melodią jest nieodłącznym elementem koncepcji tego krążka balansującego pomiędzy „krzykiem” i „ciszą”. Dwa ostatnie nagrania - tytułowy, „The Judas Table” i „Goodbye” - nie pozostawiają złudzeń, co do wartości całego albumu. Piękne, oszczędne, ale jakże wyraziste granie.

Płytą „The Judas Table” Antimatter udowodnił, że wciąż potrafi muzycznie uwodzić swoich słuchaczy. Wydawać by się mogło, że toniemy w monotonii dźwięków, a okazuje się, że nic bardziej mylnego, ponieważ toniemy w muzyce ambitnie odegranej i urzekającej autentycznym przekazem osobistych doświadczeń autora. Słuchaczu, czyż nie budzi w Tobie uczuć drżący momentami głos, jakim śpiewa Mick Moss? Czy też brzmienie budujące odpowiednio emocje kształtowane przez zaproszonych przez niego do współpracy muzyków? Zespół Antimatter stworzył album dogłębnie poruszający słuchacza. To bardzo dobre wydawnictwo, co tylko się potwierdza po każdym jego kolejnym przesłuchaniu.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!