Dawno nie było chyba bardziej wyczekiwanej premiery płyty polskiego wykonawcy. Ale oto jest już z nami ostatnia część trylogii „Reality Dream” grupy Riverside. Płytę „Rapid Eye Movement” nagrywano w dwóch studiach: łódzkim Toya Sound i warszawskim Serakos. Znalazło się na niej 9 utworów zgrupowanych w dwie tematyczne części „Fearless” i „Fearland”. O literackiej warstwie całego trzypłytowego cyklu członkowie grupy Riverside wypowiadali się już wielokrotnie. Dlatego, by nie wyjaśniać rzeczy, o których powiedziano już niemal wszystko oraz po to, by zostawić Słuchaczom i Czytelnikom pewne pole do indywidualnej interpretacji, skoncentrujmy się na samej muzyce, którą usłyszeć można na tym albumie. Jak opisać muzyczne produkcje grupy, która w trakcie ostatnich 3 lat zrobiła piorunującą karierę na Zachodzie i podbiła serca tysięcy fanów dobrej, inteligentnie podanej muzyki progresywnej? Jak zarekomendować możliwości naszego importowego kwartetu, który niedawno został zaproszony przez członków Teatru Marzeń do odbycia z nimi wspólnej trasy koncertowej? Nie powinienem chyba pytać się „jak?”, lecz raczej „po co?”. Po co opisywać coś, o czym wszyscy zainteresowani doskonale wiedzą? No, bo jeżeli komuś przypadły do gustu poprzednie płyty zespołu: „Out Of Myself” i „Second Life Syndrome”, ten doskonale zna możliwości i charakterystyczne cechy stylu zespołu. Na nowej płycie Riverside brzmi jak… Riverside i nie ma pod tym względem żadnego zaskoczenia. To samo pełne, soczyste brzmienie, świetne gitarowe partie Piotra Grudzińskiego (zwracam uwagę na nieczęsto słyszaną w jego wydaniu gitarę akustyczną w utworze „Through The Other Side”), finezyjna gra na perkusji Mittlofa, efektowne syntezatorowe plamy dźwięków Michała Łapaja i transowo tętniący bas Mariusza Dudy. No i jego wokal. Brzmiący tak dobrze, jak nigdy wcześniej. W umiejętny sposób wykorzystuje on pełną gamę ekspresyjnych środków wyrazu, jakimi obdarzyła go natura: od przejmującego szeptu, po przeszywający wrzask.
Jedyne co może sprawić niespodziankę, to bardziej spokojny wydźwięk przeważającej części materiału stanowiącego program płyty. Niewątpliwie „Rapid Eye Movement” brzmi bardziej miękko, bardziej melodyjnie niż moglibyśmy się wszyscy spodziewać, szczególnie po poprzednim albumie, na którym zespół, trzeba to przyznać, przygrzał dość mocno. Dlatego ortodoksyjni fani ekstremalnie metalowej jazdy mogą poczuć się tą płytą trochę rozczarowani. Ale tylko oni. Bo naturalne grono sympatyków grupy Riverside znowu będzie wniebowzięte. Na albumie „Rapid Eye Movement” ich ulubieńcy znajdują się w wybornej formie. I już w chwili jego wydania można bez żadnego niebezpieczeństwa popełnienia grubego błędu powiedzieć, że jest on skazany na ogromny sukces.
Większość utworów na nowej płycie nie przekracza czterominutowych rozmiarów. Jest na niej właściwie tylko jeden epik – zamykające płytę 13-minutowe monumentalne nagranie „Ultimate Trip”. Nota bene jest to bardzo udana kompozycja, jedna z najwspanialszych w całym dorobku zespołu. Ale przecież na „Rapid Eye Movement” nie ma ani jednego słabego nagrania. Ba, nie ma ani jednego słabszego momentu, a w tych wszystkich, obiektywnie rzecz biorąc, krótkich utworach dzieje się tak wiele, tak często następują zmiany tempa, i nastrojów, że praktycznie nie ma czasu na chwilę oddechu. Zespół nie daje słuchaczowi wytchnienia, porywając go w krainę swoich magicznych dźwięków. Album jest równy, choć pełno na nim wzlotów i momentów wręcz niezwykłych, przysparzających mnóstwa radości przy słuchaniu.
Nawet średnio podobający mi się w singlowym wydaniu utwór „02 Panic Room”, umieszczony na płycie pomiędzy dwoma pełnymi lirycznego uroku nagraniami „Rainbow Box” i „Schizophrenic Prayer” nabiera niesamowitego blasku i całkowicie nowego wymiaru. Po wysłuchaniu jego płytowej wersji muszę powiedzieć, że to zdecydowanie coś więcej niż zwykły przebój. To po prostu kawał pięknej muzyki. W takim duchu można byłoby wypowiedzieć się właściwie o każdym z utworów wypełniających płytę „Rapid Eye Movement”. No, bo przecież nie można sobie wyobrazić lepszego otwarcia płyty, jak utwór „Beyond The Eyelids” z jego dynamicznym, pędzącym rytmem, niezwykłej urody wokalną linię melodyczną i wplecionymi w niego motywami orientalnymi. Albo weźmy początek drugiej części płyty. Stanowią go dwie bajkowo śliczne, nieomal akustyczne piosenki „Through The Other Side” i „Embryonic”. Sposób, w jaki Riverside kreuje w nich liryczny klimat nie ma sobie równych. Zespół zabiera nimi odbiorcę w zupełnie inny świat, po to tylko, by wkrótce gwałtownym lotem powrócić na ziemię przy pomocy ostrego, chwilami drapieżnego nagrania „Cybernetic Pillow”. Zespół pokazuje w nim swój pazur, gra z prawdziwym wykopem, będącym z jednej strony prawdziwym kontrastem w stosunku do poprzedzających go bezpośrednio utworów, a z drugiej – zaledwie wstępem do finałowej kompozycji „Ultimate Trip”, która, jak już pisałem, jest jednym ze szczytowych osiągnięć w dorobku zespołu.
„Rapid Eye Movement” to album, który nikogo nie zawiedzie. Grupa Riverside potwierdziła nim, że na krajowym prog metalowym podwórku nie ma sobie równych. Co więcej, zespół z płyty na płytę staje się niedoścignionym wzorem dla grup spoza naszego kraju. Jestem pewien, że za miesiąc-dwa cały świat oszaleje na punkcie tego albumu. Nie zdziwiłbym się gdyby w zbliżających się podsumowaniach 2007 roku zajmował on najwyższe miejsca. Na pewno na to zasługuje.