Hughes, Steve - Once We Were - Part Two

Artur Chachlowski

W połowie ubiegłego roku pisaliśmy na naszych łamach o płycie „Once We Were – Part One” brytyjskiego muzyka Steve’a Hughesa. Teraz, zgodnie zresztą z wcześniejszą zapowiedzią nakładem wytwórni Progressive Promotion Records ukazuje się druga część jego muzycznej epopei. O specyficznym charakterze wydawniczej serii Hughesa pisaliśmy szczegółowo w recenzji poprzedniej płyty, zatem dzisiaj skoncentrujemy się na samej muzyce oraz na różnicach pomiędzy obydwoma wydawnictwami. A raczej na podobieństwach. Bo przecież i zestaw instrumentalistów (m.in doskonale znany czytelnikom MLWZ.PL Dec Burke oraz grający na skrzypcach muzyk polskiego pochodzenia Maciej Zolnowski) jest podobny, i muzyka utrzymana jest w bardzo zbliżonym stylu, no i wreszcie sam Steve Hughes znowu prezentuje się na „Part Two” jako prawdziwy człowiek-orkiestra, grając samemu na (prawie) wszystkich instrumentach i wykonując swoim utrzymanym w wysokich rejestrach głosem samodzielnie (prawie) wszystkie ścieżki wokalne.

Oczywiste różnice to kolorystyka szaty graficznej (okładka „Part One” była czerwona, „Dwójka” utrzymana jest w smutnym kolorze blue), chyba odrobinę mniejszy stylistyczny rozrzut pomiędzy poszczególnymi utworami (choć trudno nie nazwać produkcji Hughesa eklektycznymi, gdyż nawet w obrębie jednego utworu potrafią przenikać się ze sobą tak odległe style, jak rock i reagge, jazz i new age czy rock symfoniczny i synth pop) oraz brak magadługasa (przypominam, że na „Part One” znalazła się 33-minutowa suita „The Summer Soldier”), choć i w programie nowego albumu znajduje się trwająca dwanaście i pół minuty, mocno osadzona w klimatach naszpikowanego elektroniką jazz fusion instrumentalna kompozycja „Clouds”. Notabene jest to moim zdaniem najlepszy fragment całej płyty. Zastanawiam się czy nie dlatego, że jako jedyny na płycie jest on instrumentalny?... Nie przepadam za głosem Hughesa, a i jego muzyka wydaje mi się jakaś taka nieskoordynowana i jakoś nie potrafię odnaleźć w niej logicznego ciągu, zaś niektóre kompozycje – pozwólcie, że nie przywołam tu ich tytułów – najzwyczajniej trącą banałem.

Nie powiem więc, żeby ten album mnie zachwycił. Starałem się dać mu kilka szans, ale nie porwał mnie praktycznie niczym, żadnym z dziewięciu wypełniających go utworów. Czy rozczarował? Chyba też nie. Nie miałem wobec niego wygórowanych oczekiwań. Raczej udowodnił, że muzyczne propozycje Steve’a Hughesa to niekoniecznie moja muzyczna bajka. Dlatego piszę te słowa bez wielkiego entuzjazmu, wierzę jednak, że wśród naszych Czytelników znajdą się tacy, którzy bardziej niż ja docenią to wydawnictwo.

www.progressive-promotion.de 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!