Orango - The Mules Of Nana

Andrzej Barwicki

Zespół Orango powstał pod koniec lat 90. w Norwegii, a zadebiutował w 2004 roku płytą „Villa Exile”. Dotychczas ukazały się ponadto następujące albumy: „Confessions” (2011), „Colonial Militia Vol. 1”(2012), „Colonial Militia Vol. 2” (2013) oraz „Battles” (2014). Pośród swych ulubionych wykonawców członkowie grupy wymieniają między innymi Lynyrd Skynyrd, ZZ Top, Mountain, Led Zeppelin, Creedence Clearwater Revival, Johnny Wintera czy Peter Green´s Fleetwood Mac.

Najnowsze wydawnictwo zatytułowane „The Mules of Nana” ukazało się na CD, LP i wersji cyfrowej w styczniu 2017 roku. Chciałbym na nie dzisiaj zwrócić uwagę słuchaczy i czytelników MLWZ. Do przesłuchania mamy 45 minut muzyki, na które składa się dziesięć kompozycji. Utwór „Heartland” jest tym pierwszym, z którym będziemy mieli przyjemność rozpocząć poznawanie skandynawskiej muzyki nawiązującej do… południowego amerykańskiego rocka. Jest ona utrzymana w tym charakterystycznym retro klimacie, w którym brylują bardzo ładnie zagrane partie gitary i sekcji rytmicznej oraz błyskawicznie wpadające w ucho wokalizy. Wszystko to ma swój niezaprzeczalny urok i potrafi zwrócić uwagę odbiorcy słuchającego „The Honeymoon Song”. Przyjemnie zrealizowane jest nagranie „Heirs”. Zmienne jest tempo, jak się przekonamy w trakcie trwania tej kompozycji, która w końcówce nabiera ostrzejszego gitarowego blichtru, co ujawnia przed nami ich mocną stronę, z jaką nie tylko w tym nagraniu będziemy mieli możliwość się zapoznać. O te instrumentalne i wokalne atuty z dbałością postarał się cały skład Orango zapewniając nam sporo wrażeń czy to w trakcie nagrania „Give Me a Hundred” czy „Head On Down” - z jednej strony wyrażonych w swej delikatnej tonacji przy dźwiękach tamburynu, by za chwilę nieco rozszalałych na rockowo. Jak słychać, muzycy Orango zapewniają nam emocje z każdym nagraniem, gdy tylko odtwarzamy album „The Mules of Nana”. Jak tu nie ulec magii, gdy dociera do naszych uszu tak wspaniały utwór, jak „Train Keeps Rolling On”, a zaraz po nim nawiązujący stylistycznie do Hendrixa „Hazy Chain of Mountains”? Przed nami jeszcze dwie bardzo ciekawe kompozycje: „Born To Roll” oraz „Ghost Riders”, które we wspaniały sposób zamykają to wydawnictwo.

I tak oto w harmonijnej i nastrojowej nucie dobiega końca najnowsza płyta norweskiego trio. Muszę przyznać, że jest to moje pierwsze spotkanie z tym zespołem i to od razu z ich najnowszym albumem, które uznaję za bardzo udane i dobrze wróżące na przyszłość. Całkiem przypadkowo natknąłem się na tych norweskich muzyków i, jak to czasami bywa, intuicja muzyczna mnie nie zawiodła. Bez wahania zamówiłem najnowszy, omawiany dziś album, z którego zawartości jestem więcej niż usatysfakcjonowany.

Pozostaje mi jeszcze zapoznać się z ich wcześniejszymi płytami, co zamierzam uczynić niebawem. Powiem szczerze, że bardzo cenię sobie ich muzykę, która zawiera elementy takich gatunków, jak blues, southern rock, folk a - co niesamowicie ważne - zagrana jest z dużym temperamentem i prawdziwą pasją.

A oto nazwiska wspomnianej trójki muzyków tworzących skład grupy Orango: Helge Bredeli Kanck (gitara, śpiew), Hallvard Gaardløs (gitara basowa i śpiew) oraz Trond Slåke (perkusja i śpiew). Producentem płyty wraz z zespołem jest Kai Christoffersen.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!