Phillips, Simon - Protocol 4

Artur Chachlowski

Brakłoby miejsca, żeby wyliczyć wszystkie projekty i zespoły, w których działał i nadal działa perkusista Simon Phillips. Mick Jagger, Peter Gabriel, David Gilmour, Roxy Music, Tears For Fears, Judas Priest, Mike Oldfield, Whitesnake, Jeff Beck, Toto… - to zaledwie wierzchołek góry lodowej. I to ten kojarzony z szeroko rozumianą muzyką rockową. A przecież jako artystę posługującego się różnorodną techniką oraz swobodnie poruszającego się po różnych stylach często można było go także usłyszeć w repertuarze metalowym, jazzowym oraz fusion.

I właśnie w takim stylu utrzymana jest płyta „Protocol 4”, którą Simon Phillips nagrał wraz z Gregiem Howem (g), Ernestem Tibbsem (bg) oraz Dennisem Hammem (dr), a więc niezwykle cenionymi muzykami amerykańskiej sceny jazzrockowej. Zgodnie ze swoim tytułem to album nr 4 w zapoczątkowanej w 1988 roku serii płyt z instrumentalną muzyką Phillipsa utrzymaną w stylu fusion. W sumie zawiera on prawie godzinę świetnych muzycznych dźwięków podzielonych na trwające po 6-8 minut instrumentalne utwory. Jest ich w tym zestawie osiem (plus umieszczone w środku krótkie interludium)  i dosłownie w każdym słychać wirtuozerię biorących udział w nagraniach muzyków. Na solidnym fundamencie finezyjnej perkusyjnej gry Simona Phillipsa pozostali instrumentaliści dokonują spektakularnych popisów i zachwycają swoją grą swoimi smakowitymi partiami, impresjami i solówkami. Czarują i błyszczą.

Materiał na płytę powstawał podczas licznych tras koncertowych perkusisty, który o swoim procesie twórczym mówi w taki oto sposób: „Po raz pierwszy w swoim życiu byłem w stanie skoncentrować się na pisaniu utworów podczas trasy. Zauważyłem w sobie mnóstwo kreatywności w samolotach, hotelach oraz w garderobach na backstage”. Ośmiominutowy utwór „Celtic Run” to wspaniały przykład syntezy symfonicznego rocka z heavy fusion, „Nimbus” brzmi jakby pochodził z którejś z wczesnych płyt Alana Holdswortha, a niesamowicie melodyjny jak na jazz fusion epik „Phantom Voyage” mieści w sobie genialne solówki Howe’a osadzone na świetnie współpracującej ze sobą sekcji i zatopione w bogatych dźwiękowych plamach syntezatorów.

Brand X, Chick Corea, The Mahavishnu Orchestra – te właśnie nazwy nasuwają się same w trakcie słuchania „Protocol 4”. A w głowie rodzi się taka oto myśl, chyba najlepiej oddająca poziom muzyki, z jakim mamy do czynienia na tym wydawnictwie: nie trzeba być specjalnie jakimś wielkim fanem muzyki jazz fusion, by docenić to wydawnictwo, a już w ogóle nie ma z tym problemu, gdy choć od czasu do czasu słucha się pełnej tak świetnej jazzrockowej muzyki płyty, jak „Protocol 4”. Ten album to prawdziwy ambasador tego gatunku. Polecam. Choć przyznaję: sympatykiem muzyki fusion nigdy nie byłem. Lecz płytą „Protocol 4” jestem po prostu zauroczony.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!