Twelve Moons - Magical Mystery Vroom

Artur Chachlowski

ImageGrupa Twelve Moons to czterech ludzi: Filip „Goddard” Wyrwa (g), Krzysztof „Chilumi” Wyrwa (bg, warr), Grzegorz „Grisha” Bauer (dr) oraz stojący wraz z Filipem na czele tego przedsięwzięcia Michał „Matragon” Worgacz. Pierwszego z wymienionych pamiętamy z grupy Hipgnosis. Ten ostatni powinien być znany uważnym obserwatorom polskiej sceny prog rockowej z funkcjonującej w latach 1996-2006 grupy Kroner Cirkus, później działał w formacji Pikantik. Niedawno obaj powołali do życia grupę Twelve Moons, z którą teraz przedstawiają się publiczności albumem niezwykłym.

Dlaczego niezwykłym? Otóż, w 40. rocznicę rozpoczęcia działalności przez legendarną grupę King Crimson, panowie postanowili złożyć hołd muzyce Karmazynowego Króla w postaci albumu z kompozycjami Roberta Frippa i spółki. „Nie jesteśmy typowym cover bandem, tworzymy bowiem własną muzykę w art rockowych klimatach, jednak dorobek muzyczny Crimsonów zawsze był dla nas inspiracją i natchnieniem. Chcieliśmy więc w ten sposób oddać hołd Robertowi Frippowi i jego kolegom oraz zrealizować jedno z naszych muzycznych marzeń, jakim zawsze było zagranie tej muzyki” – wyjaśnia Michał Worgacz.

King Crimson to coś więcej niż zespół. To filozofia. Styl. Specyficzna wrażliwość muzyczna. Nagrywając własne wersje kilku wybranych utworów (a jest ich w sumie na płycie „Magical Mystery Vroom” aż dziesięć, z czego tylko trzy – „Moonchild”, „Red” i „21st Century Schizoid Man” pochodzą z najstarszego okresu działalności zespołu; reszta to nagrania z czasów, kiedy za mikrofonem w King Crimson stanął Adrian Belew) zespół Twelve Moons postarał się o to, by poza zagraniem tych specyficznych „karmazynowych” dźwięków, maksymalnie przybliżyć się do wyjątkowego, magicznego klimatu twórczości tej jednej z najbardziej wpływowych grup w historii progresywnego rocka.

Czy udało się? Myślę, że tak. Panowie z Twelve Moons nie wydziwiają, nie starają się „interpretować” i zmieniać tego, co niedoścignione i perfekcyjne. Zamiast tego bawią się magicznymi dźwiękami, usiłując w miarę wiernie oddać ducha twórczości King Crimson. I widać, że z tych niełatwych technicznie utworów (zagrać po mistrzowsku „Elephant Talk”, „Red”, „Vroom” czy „Dinosaur” nie jest łatwą sztuką) potrafili wyjść obronną ręką. Wyraźnie słychać, że muzycy tworzący Twelve Moons to ludzie zasłuchani wręcz w „karmazynową” legendę i traktujący ją z należytym szacunkiem. Dlatego przyjemnie słucha się tej płyty, nawet wiedząc od pierwszych jej dźwięków, że wcale nie słuchamy oryginałów, a dość wierne covery.

Hołd został złożony. Grupa Twelve Moons wyszła z tej próby z wysoko podniesionym czołem. Pora teraz na prezentację skomponowanej przez siebie oryginalnej muzyki. Czy będzie ona nadal przesycona kingcrimsonowskim natchnieniem? Czas pokaże. Czekamy na płytę grupy Twelve Moons wypełnioną jej własnym materiałem. Krążkiem – hołdem narobili nam sporego apetytu….

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!