Wydana w 1995 roku płyta Marillion „Afraid Of Sunlight” okazała się być ostatnią, jaka ukazała się pod skrzydłami EMI. Mimo całkiem przyzwoitego wyniku sprzedaży, oscylującym w okolicach 250 000 egzemplarzy, władze wytwórni nie zdecydowały się na kontynuację współpracy z grupą, przy okazji pozostawiając ją z wynoszącym około pół miliona funtów długiem. By go zmniejszyć zespół wydał album koncertowy „Made Again”, który na Wyspach ukazał się jeszcze pod szyldem EMI, natomiast w innych częściach świata jego dystrybucją zajął się Raw Power, będący częścią wytwórni Castle Communications.
To właśnie z dowodzonym wówczas przez Dougiego Dudgeona i Jona Beechera wydawnictwem postanowił związać się kwintet Steve „h” Hogarth – Steve Rothery – Mark Kelly – Pete Trewavas – Ian Mosley. Kontrakt opiewał na nagranie trzech płyt, a pierwszą z nich była „This Strange Engine”, wydana 21 kwietnia 1997 roku.
Zanim do tego doszło Steve Hogarth dostał propozycję zagrania w musicalu „Tommy”, które to przedsięwzięcie miało zabrać mu około pół roku. Plany jednak spełzły na panewce, ale że muzycy byli już nastawieni na przerwę w działalności macierzystego zespołu, to postanowili kreatywnie wykorzystać ten czas. I tak Steve Rothery oraz wokalistka Hannah Stobart i perkusista Paul Craddick nagrali debiutacki album projektu The Wishing Tree „Carnival Of Souls”, przy którego powstaniu mieli także udział Hogarth, John Helmer (autor tekstów) i Trewavas. Basista plus Ian Mosley oraz francuski gitarzysta i klawiszowiec Sylvain Gouvernaire połączyli siły by nagrać album „Crossing The Desert” firmowany przez grupę Iris. Z kolei wokalista nagrał swój jedyny solowy album zatytułowany „Ice Cream Genius”.
Zespół spotkał się ponownie w sierpniu 1996 roku i stosunkowo szybko, bo w zaledwie 4 miesiące napisał i nagrał album. Był to efekt wybuchu niezwykłej kreatywności muzyków, ale także, a może przede wszystkim, wynik problemów finansowych, który zmusił grupę do szybkiej pracy:
„Myślę, że czuliśmy się pod sporą presją wtedy i przez kolejne trzy lata” — wyjaśnia Kelly. „Zrobiliśmy trzy albumy jeden po drugim, ponieważ finansowe konsekwencje braku nagrania albumu w każdym roku były po prostu zbyt trudne do udźwignięcia.”
Album rozpoczyna nagranie „Man Of A Thousand Faces”, które, w skróconej wersji, promowało wydawnictwo. Narodziło się ono z riffu granego przez Rothery’ego na gitarze akustycznej, do którego Hogarth rzucał luźno ze sobą powiązane słowa. Ostatecznie tekst napisał John Helmer, a jego znaczenie nie jest do końca znane nawet wokaliście („h”: Myślę, że chodzi o ludzką potrzebę posiadania bohatera, o to, co bohater reprezentuje i co reprezentował na przestrzeni czasu). Największe wrażenie wywołuje partia chóru w końcowej części pieśni, w której słychać dzieci ze szkoły Charlton & Newbottle, do której uczęszczały pociechy wokalisty. Całość składa się na naprawdę udane rozpoczęcie płyty, które do tej pory chętnie jest wykonywane przez zespół na żywo. Najciekawsze z tych, które zostało zarejestrowane, znajduje się jako bonus na płycie Blu-Ray „With Friends At St. David’s”. Pochodzi ono z koncertu w Paryżu 9 grudnia 2019 roku, gdzie na scenie oprócz grupy, kwartetu smyczkowego Praise Of Folly, waltornisty Sama Morrisa i flecistki Emmy Halnan pojawił się chór Choeur de Paris 1 Panthénon-Sorbonne. To wykonanie brzmi naprawdę potężnie.
Umieszczony na ścieżce numer 2 utwór „One Fine Day” to utrzymany w średnim tempie bluesowy kawałek, z przyjemną partią gitary i pięknym, choć krótkim solem na fortepianie w wykonaniu Kelly’ego i nastrojową partią gitary.
„80 Days” to z kolei ukłon w stronę fanów, choć raczej przez nich nie do końca doceniany. Tekst zainspirowany został widokiem kolejki oczekujących na wejście na koncert w deszczu, by stanąć potem jak najbliżej swoich idoli. Nie przekonuje niestety jako całość, zespół chyba trochę na siłę chciał stworzyć coś lekkiego, ale żeby być sprawiedliwym trzeba przyznać, że dobre wrażenie sprawia tu partia Hammondów.
Jednym z najważniejszych fragmentów albumu jest umieszczona na czwartej ścieżce kompozycja „Estonia”. Jej tekst powstał po przypadkowym spotkaniu na pokładzie samolotu Hogartha z Paulem Barneyem, jedynym Brytyjczykiem, który przeżył katastrofę promu MS Estonia, który zatonął na Morzu Bałtyckim 28 września 1994 roku. W jej wyniku 852 osób poniosło śmierć. Jednak jej przesłanie jest jak najbardziej pozytywne:
„No one leaves you
When you live in their heart and mind
And no one dies
They just move to the other side
When we're gone
Watch the world simply carry on
We live on laughing and in no pain
We'll stay and be happy
With those who have loved us today”.
To bardzo duchowa piosenka o tym, że tak naprawdę nie tracisz ludzi, ponieważ żyją w twoim sercu, umyśle i wspomnieniach - wyjaśnia Hogarth. - Warto się nad tym zastanowić, kiedy kogoś tracisz. Tego rodzaju myśli dawały mi dużo pocieszenia, kiedy traciłem rodziców. Wiele lat później zagraliśmy ten utwór po raz pierwszy w Tallinie w Estonii, a potem cały teatr wstał w milczeniu, by podziękować, że go zagraliśmy. To była piękna odpowiedź na tragedię narodową i na piosenkę. Niesamowite.
Muzycznie to niezwykle podniosła, adekwatnie do tematu, pieśń, z dużą ilością śladów gitary akustycznej. Wstępna wersja została opracowana przez trio Hogarth – Rothery – Trewavas, z myślą o prezentacji na imprezie charytatywnej na rzecz rodzin ofiar katastrofy. Na płytę trafiła wersja zdecydowanie bardziej bogato zaaranżowana, a wisienką na torcie jest partia bałałajki, na której zagrał Tim Perkins.
Po tej dawce emocji otrzymujemy wyciszone nagranie „Memory Of Water”, będące owocem wspólnej sesji Hogartha i Kelly’ego. To oniryczny fragment z krystalicznym wokalem i delikatnymi klawiszowymi plamami. Początkowo miał być zaaranżowany na cały zespół, ale duet stwierdził, że w tej wersji także jest ciekawy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że muzykom po prostu brakowało czasu na jego szersze opracowanie.
Wstępna wersja kolejnego utworu, „An Accidental Man” powstała już w czasie nagrywania płyty „Afraid Of Sunlight”. Już wtedy posiadał ostateczny tekst, ale muzycy nie byli zadowoleni z warstwy muzycznej. Kluczem do opracowania finalnej wersji był pomysł, by po szybkiej zwrotce, refren był spokojniejszy. Może nie jest to jakieś wybitne dzieło zespołu, ale po latach nadal może podobać się riff grany przez Rothery’ego oraz solo Kelly’ego, tym razem na organach.
Najlepszym przykładem na to, że zespół musiał pracować szybko, jest pojawienie się na płycie piosenki „Hope For The Future”, która do dziś znajduje się w czołówce najmniej lubianych przez fanów dokonań grupy. Zresztą część jej członków również nie myśli o niej z entuzjazmem. Zaczyna się w stylu akustycznego bluesa, który w zwrotkach przechodzi w klimaty znane z twórczości Lou Reeda, by w refrenie przenieść się na Karaiby lub do Brazylii - wyjaśnia Kelly. - Aby ukończyć piosenkę na czas przed nagraniem, prawdopodobnie postanowiliśmy wykorzystać to, co mieliśmy, i nazwać to aranżacją... Gdybyśmy mieli więcej czasu, albo w ogóle nie znalazłaby się na albumie, albo spróbowalibyśmy ją ulepszyć. Wspomnę tylko, że aby podkreślić latynoski klimat refrenu w nagraniu pojawiła się partia trąbki, na której zagrał Paul Savage.
Na szczęście po tym mało udanym fragmencie otrzymujemy dla równowagi jedno z najciekawszych nagrań w karierze kwintetu. Mowa tu o 15-minutowym prawdziwym progresywnym majstersztyku, czyli utworze tytułowym. Jego początek powstał w małym domku perkusisty, w którym w tym czasie zamieszkiwał, przechodzący przez problemy małżeńskie, Kelly (Mosley mieszkał wówczas na stałe w USA, a lokum wykorzystywał, by mieć gdzie spać podczas prób przed trasami). Tam też, w trójkę (wraz z Trewavasem) urządzali sobie małe jam sessions, a potem słuchali efektów ich prac, by wybrać najciekawsze fragmenty, które mogłyby trafić na płytę. W ten sposób stworzyli spokojny wstęp do finałowego nagrania, które w dalszej części kilkukrotnie zmienia swoje tempo i nastrój, dając przy okazji pole do wspaniałych solowych popisów klawiszowcowi i gitarzyście. W okolicach 9. minuty pojawia się tu także ognista partia saksofonu w wykonaniu Phila Todda, płynnie ustępująca miejsca gitarze Rothery’ego. Po tym fragmencie otrzymujemy wyciszenie zwieńczone jedną z najbardziej magicznych solówek jakie nagrał Steve R., także w jego opinii. Narodziło się przypadkiem podczas sesji, wypłynęło naturalnie spod jego palców, a Steve dał się ponieść spływającej do jego głowy melodii. Po fakcie nie pamiętał on nawet co zagrał. Na szczęście próby były rejestrowane i potem mógł odtworzyć zagrane w przypływie natchnienia nuty podczas nagrywania płyty. Wspomniałem także o indywidualnych popisach Marka Kelly’ego. Tych jest tu naprawdę sporo i to nie tylko w tym nagraniu, ale na całej płycie, na której wyśmienitych partii instrumentów klawiszowych jest naprawdę sporo. Ogólnie Mark ma na tej płycie takich „swoich” momentów chyba najwięcej w całej dyskografii grupy, co zdecydowanie należy zaliczyć do plusów tego wydawnictwa.
Wracając do opisywanego zakończenia płyty, należy zauważyć, że mimo złożonej budowy całość idealnie współgra z bardzo osobistym tekstem Hogartha, którego interpretacja pozwoliła mu na pokazanie pełnego zakresu możliwości swojego głosu, od niemal szeptu, aż po pełną pasji, niemalże wykrzyczaną partię w finale. W warstwie lirycznej Steve wspomina swojego ojca. Był on inżynierem w marynarce handlowej, ale porzucił morskie przygody i zatrudnił się w kopalni, by być blisko swojej rodziny. Wokalista przywołuje obrazy szkolnych dni, wspomnienia czerwonych płaszczy, buldogów i poświęcenia ojca dla swojej rodziny, rodzica i męża, który porzucił swoje marzenia:
„To jest bardzo osobiste i bolesne, bo dotyczy mojego taty. Już dawno go nie ma, a to była próba przynajmniej uznania tego, co dla mnie poświęcił. Kiedy dorastasz, po prostu oczekujesz, że twoi rodzice dadzą ci wszystko, co mają. Nie oczekujesz, że twoi rodzice będą mieli życie, będą mieli marzenia lub będą istnieć niezależnie od ciebie. Są po prostu dla ciebie. A potem osiągasz pewien wiek – w moim przypadku to były późne lata 30. – i pewnego dnia po prostu dociera do ciebie, że oni też są ludźmi. Nagle twoi rodzice stają się kimś innym w twojej świadomości. Stają się ludźmi i nie są tylko tymi, którzy cię utrzymują. Dotarło to do mnie w momencie, gdy napisałem „This Strange Engine”. Tak naprawdę chciałem mu tylko dać znać, że w końcu zrozumiałem, z czego dla mnie zrezygnował. Zrezygnował z widoku horyzontu i poszedł do kopalni węgla, a to piekielnie trudne".
Jeszcze jedna ważna rzecz dotycząca warstwy lirycznej. Została ona napisana wyjątkowo szybko, w zaledwie jedną noc. Można powiedzieć, że przyśniła się ona wokaliście, a stworzenie gotowej formy zajęło dosłownie tyle ile potrzeba było czasu, by zapisać to wszystko na papierze. To wyjątkowy przypływ natchnienia, który raczej nie ma zbyt często miejsca.
To wspaniałe zakończenie płyty, po którym (w wersji europejskiej) następuje 15-minutowa cisza, po której słychać zabawę wokalisty na pianinie i jego niczym nie skrępowany śmiech.
Niestety płyta nie odniosła sukcesu, docierając do zaledwie 27. miejsca na UK Albums Chart. Single również przepadły. „Man Of A Thousand Faces” osiągnął 98. pozycję, a “Eighty Days” nie weszło na listy w ogóle. Brak zasobów dużej wytwórni dał o sobie znać, choć w przyszłości zespół dzięki swoim fanom był w stanie pokonać i tę niedogodność. W charakterze nagrań dodatkowych na „Man Of A Thousand Faces” otrzymaliśmy akustyczne wersje kompozycji „Beautiful” i „Made Again” oraz wydłużoną wersję nagrania głównego. Z kolei na „Eighty Days” zamieszczono zarejestrowane w Paryżu, koncertowe odsłony nagrań „This Strange Engine” i „Bell In The Sea”. Na edycji japońskiej jako bonusy znalazły się utwory z pierwszego singla, a w amerykańskiej zamieszczono akustyczną wersję „Eighty Days” i remix nagrania „Estonia” w wykonaniu The Positive Light. Ten duet stworzony przez Marka Daghorna i Marca Mitchella wziął na warsztat nagrania z płyty i stworzył ich nowe, bardziej ambientowe, niekiedy taneczne (!) wersje, które potem ukazały się na płycie „Tales From The Engine Room”, firmowane przez Marillion and The Positive Light.
Po zakończeniu serii wydawniczej w ramach której ukazało się pierwsze osiem albumów nagranych dla EMI w wersjach zremiksowanych i poszerzonych o dodatkowe nagrania, zespół wraz ze swoim aktualnym wydawcą, EAR Music, postanowił kontynuować tę formę wznowień swoich płyt. Na pierwszy ogień poszedł właśnie album „This Strange Engine”. Ukazał on się (podobnie jak płyty wydane przez Parlophone) w formie boksów. Edycja winylowa zawiera pięć czarnych krążków, z których dwa pierwsze zawierają nowy miks autorstwa Michaela Huntera, a pozostałe trzy rejestrację koncertu z 21 września 1997 roku z Grand Rapids w Stanach Zjednoczonych. Z kolei na płytach kompaktowych znalazły się powyższe materiały (wypełniające pierwsze trzy dyski) oraz umieszczone na płycie numer 4 nagrania ze stron B singli oraz utwory bonusowe. Znalazł się wśród nich także „Big Beat mix” kompozycji „Memory Of Water” w wykonaniu The Positive Light. To zdecydowanie różniąca się od oryginału, wręcz dyskotekowo – transowa wersja, którą zdarzyło się także wykonać zespołowi na żywo. Mike Hunter nie próbował wywrócić oryginalnych nagrań do góry nogami, a skupił się na poprawieniu ogólnego brzmienia i z tego zadania wywiązał się całkiem dobrze. Tradycyjnie największe wrażenie robi miks przestrzenny (DTS-HD Master Audio 5.1), który znajduje się na płycie Blu-Ray umieszczonej wraz z czterema kompaktowymi krążkami w digibooku formatu A5, zawierającego także teksty, zdjęcia oraz tekst autorstwa Richa Wilsona, na temat okoliczności wydania płyty. Wśród bonusów na piątym dysku otrzymujemy wczesne wersje utworów z albumu na różnym etapie ich powstawania, w tym zarejestrowane z myślą o płycie „Afraid Of Sunlight” nagranie „An Accidental Man”. To tyle, jeśli chodzi o warstwę audio. Część wizyjna zawiera półtoragodzinny dokument o albumie, teledyski do utworów „Man Of A Thousand Faces” (niespecjalnie wyszukana próba stworzenia filmu przy użyciu komputerowo wygenerowanych obrazów) oraz „Estonia” (wersja z „Przyjaciółmi z Orkiestry” z 2019 roku) oraz bootlegową rejestrację koncertu z 29 maja 1997 roku z holenderskiego Utrechtu.
Płyta „This Strange Engine” to wydawnictwo, na którym słychać, że zespół pracował pod sporą presją. W wyniku tego powstało dzieło mocno nierówne, zawierające nagrania wybitne, jak utwory „Estonia” czy tytułowy, ale też ewidentny dowód na wciskanie pomysłów na siłę, jak w przypadku „Hope For The Future”. Niestety te wahania formy słyszalne są także na pozostałych dwóch albumach nagranych w ramach kontraktu z Castle Communications, ale o tym przy innej okazji. Niemniej należy cieszyć się, że seria wznowień w formie wydań deluxe jest kontynuowana. W następnej kolejności, w okolicach lata 2025 roku, ukaże się podobna edycja płyty „marillion.com” z 1999 roku. Nie wiem, czy wydany wcześniej krążek „Radiation” (1998) także doczeka się takiego wznowienia, ale w tym przypadku zespół, wraz z Michaelem Hunterem, poprawił udanie brzmienie oryginału, wydając w roku 2013 jego zremiksowana wersję.