Forgotten Gods – Memories

Rysiek Puciato

Właściwie to dopiero znaleziona w Prog Magazine informacja o tym, że zespół Forgotten Gods został wybrany jednym z najlepszych nowych zespołów 2024 roku przypomniała mi, że już w lipcu ubiegłego roku muzycy z Oxfordshire wydali swoją demówkę, która zawierała dokładnie taką samą listę utworów, jakie znalazły się na ich finalnym wydawnictwie pt. „Memories”. I pamiętam, że bardzo mi się spodobał wyczytany na ich bandcampie opis muzyki: „(…) Forgotten Gods bring you the music you deserve - classic with a hint of prog and rocking harder than El Nino” (Forgotten Gods dostarczają Ci muzykę, na którą zasługujesz - klasyczną z nutą prog i rockowo mocniejszą niż El Nino [nazwa huraganu] – tłum. RP.). Jednak w natłoku innych wydawnictw ich debiutancka płyta zniknęła z mojego muzycznego radaru, więc w tej chwili postaram się to nadrobić, bo naprawdę warto.

Album „Memories” wypełniają utwory pełne mocy i dramatyzmu, które wręcz ociekają wzruszającymi emocjami. A ponadto cała płyta to wyraźny dowód, że jest to wspaniałe potwierdzenie ogromnej pracy zespołowej. W każdym zagranym dźwięku i zaśpiewanej nucie czuć, że proces tworzenia albumu to praca całego zespołu.

Sam zespół to pięcioro muzyków z wokalistą Markiem Cunninghamem na czele. Dave Boland (klawisze), David Hallet (perkusja), Steve Harris (gitary), Michael Kentish (bas) – to czwórka pozostałych muzyków tworzących ten, w sumie, pojawiający się nagle i jakby znikąd, zespół. Na płycie (ale temu trzeba poświęcić osobną część później) pojawia się także (jako gość) znany z zespołów Camel czy Tiger Moth Tales – Peter Jones, który w początkowej części utworu „Vigil” gra zapadającą w pamięć i bardzo melancholijną wersję ludowego hymnu „Amazing Grace”.

A sama płyta rozpoczyna się… motocyklowo. Utwór pierwszy, „Alive”, to wspomnienie szczęśliwych chwil młodości kiedy to, z przysłowiowym wiatrem we włosach, bohater piosenki podróżował wiejskimi drogami górskimi na motocyklu. I jeśli dodać do tego śpiew ptaków i wyczuwalne promienie słońca, to mielibyśmy niemal sielankowy obraz. Tymczasem, po tym krótkim wstępie, piosenkę rozpoczyna typowo rockowe wejście gitary i klawiszy i, od razu wpadający w ucho, wokal. Przez niemal sześć minut można poczuć się jak na wielkim stadionowym, bardzo rockowym koncercie. Ba, nawet z lekko folkowo-countrowym zabarwieniem. I od razu trzeba zaznaczyć, że wspaniałe brzmienie klawiszy i zdecydowany aranż nie pozwalają na chwilę nudy.

Wspominając tzw. demówkę czekałem jak ostatecznie zabrzmi najdłuższy, drugi na płycie utwór, pt. „Pillars Of Petra”. Jakie aranżacyjne zabiegi przedsięweźmie zespół, by zainteresować słuchacza utworem, który trwa ponad czternaście minut? Ale najpierw… pytanie: czy mieli Państwo okazję zwiedzić Petrę (lub chociaż zobaczyć jakiś filmik o niej w internecie)? Dlaczego pytam? Bo „Pillars Of Petra” rozwija się w sposób podobny (moim zdaniem) do sposobu, w jaki można dotrzeć do tego miejsca. Najpierw podjeżdża się w pobliże, potem albo pieszo, albo na małych i zwinnych konikach jedzie się krętą drogą jakby wijącą się wśród skał. Wreszcie, nagle zza zakrętu widać zarys wejścia do świątyni wykutej w skale. I podobnie jak ta podróż skonstruowany jest cały utwór. Rozpoczyna się tajemniczo, od cichutkich syntezatorów budujących atmosferę napięcia i oczekiwania na coś tajemniczego. I nagle rozlega się orientalny, rozciągnięty melodycznie kobiecy wokal, który dodatkowo potęguje nasze oczekiwanie. Muzyczne pytanie: „co będzie za moment?” wzrasta z każdą zagraną przez zespół nutą. Pierwszą odpowiedź otrzymujemy dopiero w trzeciej minucie, gdy stonowany wokal Marka Cunninghama pyta czy filozofowie i naukowcy przewidzieli jak będzie wyglądać sytuacja na Bliskim Wschodzie? Czy mogli zdawać sobie sprawę jak smutne i tragiczne mogą być losy ludzi tam żyjących? „Petra” nie jest tu atrakcją turystyczną Jordanii, to symbol zagubienia i próby ukrycia się (jak samo miasto) przed tragiczną teraźniejszością. Przez niemal pięć minut zespół buduje atmosferę napięcia i smutku wspominając przeszłą chwałę i obecną sytuację, by w piątej minucie rozpocząć wspaniały, melodyjny pochód muzyczny z przepięknym solo gitary trwającym niemal dwie minuty. W połowie utworu akustyczna gitara przełamuje tę muzyczną opowieść, dając chwilę oddechu przed wplecionymi w warstwę muzyczną słownymi informacjami polityczno-ekonomicznymi prezentowanymi przez muzycznego spikera, by na ich tle, niczym marsz jakiejś armii, ponownie zaserwować muzyczną opowieść o losach ludzi. Tym razem to koło opowieści porusza się szybciej, żwawiej, bardziej rockowo i gitarowo. Koniec utworu przypomina nieco jego początek. Wokalne podsumowanie poszukiwań „doskonałego świata”, „niespełnionych obietnic” wyśpiewane nieco zmęczonym i smutnym głosem wycisza utwór. Kończy go w zostawiając poczucie niedosytu, zbyt szybkiego zakończenia.

Ten niedosyt nie trwa jednak długo. Trzeci utwór – „Everybody's Hero” - przynosi zmianę nastroju. Jeśli „Pillars of Petra” to wspaniały przykład epickiej suity, to „Everybody’s Hero” jest lekką, neoprogresywną piosenką z bardzo stylową grą syntezatorów. Syntezatory i solo gitary powinny spodobać się każdemu. A skojarzenie ze Stevem Rothery i jego sposobem grania jest chyba dozwolone, choć Steve Harris dodaje od siebie wiele mocniejszych elementów.

Wspomniałem już wcześniej, że gościem na płycie jest Peter Jones, który w utworze „Vigil” gra na fujarce. I to jego gra buduje nastrój tej kompozycji nadając jej na początku folkowo-szkocki charakter (dodajmy, że wokalista grupy, Mark Cunningham, jest Szkotem – przyp. RP). Powolnie rozwijające się brzmienie fujarki przybiera kształt ludowej kompozycji „Amazing Grace”, która w drugiej minucie przeobraża się, wraz z wejściem perkusyjnych werbli i surowych dźwięków fortepianu, w delikatną opowieść o matce i dziecku. Bardzo stonowaną muzycznie kompozycję rozpoczynają słowa: „(…) Spójrz na dziecko trzymające Cię za rękę, Niech miłość jaśnieje nad każdym człowiekiem…”. To bardzo ładna, spokojna i prosta piosenka ujawniająca jednak perfekcyjną zdolność zespołu do tworzenia pięknie brzmiących kompozycji. Chciałbym tu podkreślić słowo: „zespół”.

Pod płaszczykiem wesołej melodii, którą słyszymy w piątym na płycie utworze „Alone” kryje się tragiczna historia. Ta piosenka to opowieść o młodej dziewczynie przygotowującej się do egzaminu. O dziewczynie, której niska samoocena powoduje, że jedyną drogą na ucieczkę z domu jaką widzi jest zajście w ciążę i zdobycie w ten sposób upragnionego, samodzielnego mieszkania komunalnego. Muzycznie otrzymujemy lekką, łatwą w odbiorze piosenkę z chwytliwą melodią i ładnymi gitarowymi solówkami. Podobnie jak w przypadku pierwszego utworu z płyty - „Alive” - można by pomyśleć, że jesteśmy na wielkim stadionowym koncercie.

Ostatni utwór, „Rose and Pink”, został przez samych muzyków „zdefiniowany” podczas jednego z koncertów w ramach festiwalu „Prog for Peart” jako ‘disco prog’. I co by nie powiedzieć, syntezatorowy początek, wyższa tonacja wokalna oraz nieco zautomatyzowany rytm pozwalają i na taką interpretację. Jednak dzięki wspaniałej grze gitary ponownie otrzymujemy ładną rockową kompozycję z wyraźnymi neoprogresywnymi momentami. Ale jakieś nawiązanie do zespołów synthpopowych rzeczywiście jest.

Tak trochę mi wstyd, że przegapiłem te płytę w ubiegłym roku. Może dlatego, że zespół Forgotten Gods pojawił się jakby znikąd, nagle i… wiem, nie jest to dostateczne wytłumaczenie. Mimo, że jest to debiutancki album grupy, to w pełni zasługuje na najwyższą pochwałę, a suita „Pillars Of Petra” jest jednym z lepszych utworów zeszłego roku. Rockowo-progresywne aranżacje dodają albumowi lekkości. Aranżacyjnie mamy do czynienia z przysłowiowym zespołowym majstersztykiem. Każdy dźwięk i każde słowo splatają się ze sobą. To dobry przykład pracy zespołowej, w której wszyscy wpasowują się w tworzoną opowieść. Niestety, jak na razie, album dostępny jest tylko w wersji cyfrowej, a szkoda, bo warto by mieć go na swojej półce z płytami do częstego odtwarzania.

MLWZ album na 15-lecie Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok