Ponad 9 lat od wydania poprzedniego albumu holenderski zespół The Aurora Project powraca z nowym studyjnym krążkiem zatytułowanym „EVOS12”. Ukazuje się on 21 lutego nakładem wytwórni Freia Music.
Zespół pochodzi z niderlandzkiej miejscowości Katwijk. Działa od 1998 roku, a jego członków połączyła miłość do progresywnego rocka i metalu. Zainspirowani takimi zespołami, jak Rush, Pink Floyd i The Gathering od lat tworzą efektownie prezentujące się albumy poprzez liczne próby i intensywne jam sessions. Już ich debiutancki krążek, „Unspoken Words” (2005), spotkał się z powszechnym uznaniem krytyków i zwrócił na siebie uwagę progrockowej społeczości. Następnie ukazały się „Shadow Border” (2009) i „Selling The Aggression” (2013), które eksplorowały zmiany społeczne przyniesione przez internet i też zebrały entuzjastyczne recenzje. Po dwuletniej przerwie, w 2016 roku, The Aurora Project powrócił z czwartym albumem „World of Grey”. Przerwa spowodowana była śmiercią gitarzysty rytmicznego i autora tekstów Marca Vooijsa w 2014 roku (jego pamięci zadedykowana jest nowa płyta - „always remembered, never forgotten”). Członkowie zespołu zdecydowali się nie zastępować Marca, oparli nowy album na jego pomysłach, ale subtelnie zmienili swoje brzmienie na bardziej progresywny styl rockowy z klawiszami i basem wypełniającymi pustkę. Album „World of Grey” zagłębiał się w tematy kontroli, represji i utraty wolności i okazał się dla zespołu nowym otwarciem.
Musiało minąć jednak aż dziewięć długich lat zanim The Aurora Project zaprezentował swój kolejny materiał. W lutym ukazuje się „EVOS12” - pierwszy z dwóch połączonych ze sobą tematycznie albumów koncepcyjnych. Nie jest to o tyle niczym niezwykłym w dorobku tego zespołu, gdyż praktycznie wszystkie poprzednie albumy The Aurora Project zawsze były konceptami. Teraz będą to dwa koncepty. Zespół zabiera nas w krainę fantasy: po wojnach dronów ludzkość zebrała się w ogromnych miastach, tracąc poczucie bezpieczeństwa. Przywódcy nowego świata przejęli kontrolę, pogłębiając podziały między ludźmi. Bohater opowieści walczy o przetrwanie w ruinach miasta, które kiedyś ceniło marzenia, wolność i równość. Daleko, na księżycu Welda, pewien młody geniusz dokonał odkrycia, które ma szanse uratowania jego świata. Gdyby tylko Ziemia mogła uczyć się od Weldy... Co zrobi bohater opowieści? O tym dowiemy się studiując książeczkę oraz słuchając muzyki wypełniającej nową płytę holenderskiego zespołu.
W porównaniu z poprzednim albumem skład grupy The Aurora Project powrócił do sześciu osób. Joris Bol gra na perkusji, Remco van den Berg – na gitarach, Marcel ‘Mox’ Guijt – obsługuje instrumenty klawiszowe i jest autorem tekstów wszystkich utworów, Dennis Binnekade śpiewa, Rob Krijgsman gra na gitarze basowej, a do tego kwintetu dołączył jeszcze jeden gitarzysta, Alex Ouwehand, którego pamiętamy z zespołu Golden Caves.
Nowy album to pięć premierowych utworów. Już pierwszy z nich, Slave City” to jedna z najciekawszych kompozycji na płycie. Idealnie wprowadzająca odbiorcę w pogrążony w chaosie świat naszego bohatera:
„I am all alone, whatever that means
All the things I know, it’s the same for everyone
Everything I know is fading
We are in the cage forever, living as a slave forever.
Trying to survive, I did bad things.
As fast I could run, that did not save anyone
I came to believe, nothing changes
We are in this cage together, living as a slave forever.
It’s getting harder to hide, not standing out of the crowd
Keeping up this facade… not easy… damn Slave City
Not giving in to my right, my voice is used for a lie
I will abide”.
Klimat niczym na wczesnych płytach Marillionu. Gitarowe partie to głęboki ukłon w stronę Steve’a Rothery’ego. Mroczny klimat potęgowany jest gęstymi dźwiękami melotronu, szarpany rytm kojarzy się z finałem „Grendela”… Czegóż trzeba więcej?
Tym bardziej, że utwór 2 – The Movement” – wprowadza nieco spokoju, muzyka jest nieco mniej żywiołowa, ciche fragmenty sąsiadują z ciężkimi riffami, wymieniają się ze sobą, a nad całością czuwają solowe partie gitarowe, odgrywające istotną rolę w budowaniu marillionowego klimatu. Utwór jeszcze bardziej przykuwa uwagę, gdyż odnosimy słuszne wrażenie, że nasz bohater przechodzi wreszcie do działania:
„What we need to is not to give into
Confrontation, exploitation
So we won’t be led in to astray – cooperate into a movement so…
Maybe this is finally a sign.
A sign”.
Oznaczona indeksem 3 kompozycja „Have Some Tea” to najdłuższy utwór w tym zestawie (prawie 12 minut) i niespodziewanie zaczyna się od quasi-karaibskich rytmów, ale już w trzeciej minucie następuje drastyczna zmiana nastroju. Łkająca gitara rozpoczyna długą sekcje instrumentalną, w której naprawdę dzieją się wielkie muzyczne rzeczy. To prog na najwyższych obrotach, zagrany na wysokim poziomie. Zamieszanie, pozorny brzmieniowy chaos, kakofonia dźwięków, by wreszcie pod koniec ósmej minuty wyłoniła się z nich melodyjna gitara dająca początek długiemu finałowi, który w swoim epickim rozmachu wydaje się swoją mocą unosić dachy ku niebu:
„Now all this time, have I been seeing things
Undefined? I should have known.
All that I saw, all that I know,
All that was real does not explain at all
Was it true at all, was it real at all, was it real at all?”.
Teraz jeszcze dłuższa chwila instrumentalnego wyciszenia i po chwili rozpoczyna się kolejna kompozycja – „The Traveler”. To najbardziej melodyjny, uporządkowany i mający znamiona regularnej ‘piosenki’ utwór na tej płycie. Ale w tym całym swoim „poukładaniu” zawiera też w sobie przestrzeń na krótkie, ale potężnie brzmiące, solo zagrane na organach. Takie, że aż ciarki przechodzą po plecach.
Ostatni fragment płyty to kolejny epik - trwający 9 minut i 9 sekund utwór „Freedom Of Thought”. Rozpoczyna się od spokojnych dźwięków i głosowego podkładu z frazą wypowiadaną żeńskim głosem (Victoria Lynn):
„We connect in higher places, I see it reflecting in your eyes
You remind me what it is to be alive, what humans are capable of.
It is possible, it is real – it’s your ticket to salvation
You are my inspiration… I never thought I’d ever feel again”.
Z tego spokojnego nastroju kompozycja ta ewoluuje i z każdą chwilą nastrój gęstnieje, wyrazisty śpiew Dennisa Binnnekade podkreśla finezyjną grę instrumentalistów, a końcowa część tej kompozycji, z intensywnymi partiami gitar i klawiszami (melotron?) do złudzenia przypomina brzmienia a’la IQ z wczesnego okresu działalności. Obok „Slave City”, to mój ulubiony fragment tego wydawnictwa.
Można tej płycie zarzucić wtórność i jawne nawiązania do złotej dla neo proga dekady lat 90. XX wieku. Słychać tu echa muzyki wczesnego Marillion, IQ, Pendragonu czy szwajcarskiej Clepsydry (to głównie za sprawą barwy głosu wokalisty). Jedyne czego nie ma, to śladów prog metalu, bo, ku mojemu zaskoczeniu, w różnych serwisach internetowych niejednokrotnie znalazłem taką właśnie klasyfikację przypisaną temu zespołowi. The Aurora Project i jego nowa płyta to rzecz w sam raz dla miłośników klasycznego neoprogresu. I nawet, jeżeli tu i ówdzie pojawią się głosy mówiące o wtórności, to stanę w obronie Holendrów i powiem, że grają wybornie, ich muzyczne pomysły są nietuzinkowe, a po korytarzach ‘neoprogresywnego pałacu’ poruszają się z gracją i prawdziwym wdziękiem.
Na „EVOS12” nie brakuje imponującej instrumentacji, a nastrój wytworzony przez połączenie chwytliwych riffów z gęstą atmosferą, zapadającymi w pamięć melodiami i mrocznymi pejzażami dźwiękowymi działa cuda na całej tej, bardzo ciekawej, płycie.
Na koniec kilka słów podsumowania. Zespół The Aurora Project nagrał zaskakująco dobry album. Bardzo przyjemny w odbiorze i intrygujący od pierwszej do ostatniej minuty. Krótki (w sumie niespełna 39 minut). Wydający się, że wręcz za krótki. Taki, że gdy dobiega końca, czuje się żal, że (na razie) nie ma nic więcej. I słucha się go od początku. Na szczęście niedługo pojawi się część druga tej muzycznej opowieści. Już nie mogę się doczekać…