Brytyjska wokalistka Heather Findlay pamiętana jest przede wszystkim jako gwiazda Mostly Autumn, z którym począwszy od debiutu „For All We Shared” (1999) aż do 2010 roku, kiedy to postanowiła opuścić szeregi zespołu, osiągnęła szczyty popularności w świecie współczesnego progresywnego rocka.
Po odejściu z Mostly Autumn Heather wraz ze swoją koleżanką z zespołu, Angelą Gordon, działała w akustycznym duecie Odin Dragonfly (m.in. płyty „Offerings” oraz „Sirens”), lecz przede wszystkim skoncentrowała się na karierze solowej zapoczątkowanej minialbumem „The Phoenix Suite” z 2011 roku, który oznaczał nowe otwarcie i istotną zmianę jej muzycznych zainteresowań, które poszły w kierunku akustycznego folk rocka. 28 marca br. ukazuje się nowy solowy album Heather Findlay pt. "Wildflower" i zawiera 13 premierowych utworów.
"Wildflower" to kolejny krok w tym właśnie kierunku. Dominuje na nim akustyczny folk z wyraźnymi amerykańskimi muzycznymi podtekstami. To bardzo kameralny i osobisty album. Heather śpiewa na nim o swojej podróży przez życie, afirmuje miłość do świata i opiewa swój wewnętrzny rozwój. A także spokój. Jej nowy album w fenomenalny sposób demonstruje jak ta artystka po mistrzowsku potrafi budować fundament swoich piosenek za pomocą gitary akustycznej, delikatnych dźwięków zagranych na czarno-białych klawiszach fortepianu i subtelnego (bardzo subtelnego!) brzmienia instrumentów klawiszowych. Wszystko to utrzymane jest oczywiście w obfitej harmonii wokalnej sporadycznie wzmacnianej przez puls bębna basowego i dyskretnie wykorzystywane instrumenty perkusyjne, co sprawia, że „Wildflower” jest prawdziwie holistycznym doświadczeniem dźwiękowym. To zarazem typowy przykład „self-made”, czy też jak kto woli „one-woman album”, na którym Heather gra na wszystkich instrumentach budujących podkład pod jej śpiew. Tylko w jednym utworze pojawia się gość, ale za to nie byle jaki – w „Still Burning” wystąpił długoletni, muzyczny kompan Heather Findlay, jeszcze z czasów Mostly Autumn - znany muzyk Troy Donockley (ex-Iona, Nighwish). Ale nie w charakterze muzyka grającego na dudach, gwizdkach i fletach, a… jako wokalista! I muszę przyznać, że ten wokalny duet Findlay – Donockley prezentuje się w tym nagraniu po prostu znakomicie.
Z literackiego punktu widzenia album „Wildflower” jest kolekcją płynących z życiem listów miłosnych pisanych przez Heather do samej siebie, do innych, do boskości, do ludzkości, do jej dzieci, do ciemności, do światła, do zwierząt, do natury i do porównywanych w utworze „Blackbird” do „żeglarzy nieba” – dryfujących w powietrzu ptaków.
Heather Findlay tak mówi o swoich piosenkach: „Now I See” było dla mnie prawdziwym objawieniem. Z surowego nagrania, które pojawiło się po raz pierwszy na początku 2023 r., przekształciło się w prawdziwą piosenkę z klawiszami i gitarą, a także kilkoma moimi ulubionymi liniami harmonicznymi na albumie. Środkowa część piosenki nadal sprawia, że płaczę za każdym razem, gdy jej słucham, a to jest coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem w mojej muzyce. To dość głęboki temat, ale myślę, że niesie przesłanie miłości do siebie, samoakceptacji i wybaczenia sobie wszelkich postrzeganych „błędów”. I faktu, że nigdy nie możemy naprawdę dawać ani otrzymywać miłości w pełni, dopóki nie nauczymy się kochać siebie. Dla niektórych osób może to przychodzi naturalnie, a dla innych może to zająć całe życie, jeśli mamy szczęście, aby do tego dojrzeć. Bo wszystko, czym tak naprawdę jesteśmy, jest miłością. A jeśli ty jesteś miłością, to wszyscy też są miłością, prawda?”.
To mądre słowa godne zastanowienia i refleksji. Są niczym lustra odbijające wszystko to, czego musimy w życiu doświadczyć i czego się nauczyć.
O innej ze swoich piosenek, które znajdujemy na płycie „Wildflower” Heather mówi tak: „Blackbird” ma już swoje lata. Zaczął pojawiać się po raz pierwszy pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Podejmowałem wiele prób, aby uformować go w utwór nadający się do wydania, ale za każdym razem nie udawało mi się to. Ale nigdy nie było to powodem do zmartwień.. Po prostu zaakceptowałem, że jeszcze nie nadszedł czas. Nigdy jednak nie chciałem odrzucić tej piosenki, ponieważ zawsze była mi bardzo droga. Była jak stary przyjaciel. Myślę, że niektóre piosenki, gdy nie są gotowe, muszą po prostu trochę poczekać. To jedna z takich piosenek. Uwielbiam, jak ta wersja „Blackbird” wypadła na tym albumie. Przez lata lubiłam grać ten utwór z przyjaciółmi i członkami mojego zespołu - z Angelą, Simonem, Alexem, Dave'em Kerznerem i Lukiem i jestem wdzięczna za czas, jaki poświęcili na granie jej ze mną. Teraz wreszcie nadszedł czas, by opuściła swoje muzyczne gniazdo.
I bez wątpienia stała się jednym z najpiękniejszych fragmentów albumu „Wildflower”. Jest on spięty, niczym klamrą, dwoma miniaturkami – „Hi, It’s Just Me (Part 1 i Part 2)”, które są zlepkiem wiadomości nagranych na automatycznej sekretarce telefonu. Takim zabiegiem Heather, w obliczu wszystkich wstrząsów i zamieszania, które obecnie mają miejsce na świecie, chciała dać słuchaczowi poczucie, że nie jest sam. W żadnym momencie. W kategoriach duchowych, może to być postrzegane jako wyciągnięcie ręki do tego, co można postrzegać jako żyjące w nas wewnętrzne dziecko. Zranione i przestraszone wyjściem na świat, z powodu niektórych swoich dotychczasowych doświadczeń życiowych. Pod koniec albumu wewnętrzne dziecko oddzwania, wypowiada słowo „dziękuję”, okazuje uznanie i ostatecznie odważnie mówi: „tak, chciałabym się spotkać”. Ostatecznie przesłanie obu części „Hi, It’s Just Me” jest takie, że jeśli potrafimy słuchać i prosić o wsparcie, to zawsze możemy je znaleźć poprzez zagłębienie się w samych siebie i zanurzeni w inteligencji własnego serca…
Pomiędzy obiema częściami „Hi, It’s Just Me” znajdujemy 11 piosenek opartych na akustycznych brzmieniach i wiodącym, fenomenalnie wręcz brzmiącym, śpiewie Heather. Nie ma sensu w jakiś szczególny sposób wyróżniać jakiejkolwiek z nich, gdyż siłą albumu jest jego klimat oraz ta swoista ciągłość, która powoduje, że każde kolejne nagranie to nowa historia, nowa muzyczna podróż, na którą czeka się z drżącym sercem. Wszystkie nagrania łatwo wpadają w ucho, brzmią łagodnie, a jednocześnie powodują, że mimowolnie wystukuje się stopą rytm i kołysze się do ich ładnych melodii. Jednakowoż już przy pierwszym przesłuchaniu zapadło mi w pamięć kilka szczególnych momentów tego albumu. Mamy tu osadzoną w brzmieniach amerykańskiego Południa przepiękną piosenkę „You Light The Fire”, barokową balladę „Ever True”, nabożny, prowadzony dźwiękami fortepianu utwór „May It Be”, najbardziej epickie w tym zestawie nagranie „Arms Of Oak”, zaśpiewaną a capella „Love All” i wspomniany już bardzo udany duet z Troyem Donockleyem, „Still Burning”… Ale całość wypada doprawdy znakomicie i powoduje, że „Wildflower” staje się niezwykłym muzycznym doświadczeniem i prawdziwie pięknym, trwającym trzy kwadranse, przeżyciem. Myślę, że muzyczna i literacka zawartość tego albumu jest formą pewnego channelingu. Ale też można na niego spojrzeć inaczej - jeśli nie chce się zagłębiać się w ukryte motywy poszczególnych piosenek, można również posłuchać „Wildflower” jako zbioru podnoszących na duchu utworów, po prostu - melodyjnych utworów płynących z serca.
Osobiście wolę jednak patrzeć na ten zestaw (i słuchać go oczywiście!) poprzez pryzmat mądrych tekstów i dających do myślenia przesłań. Dla mnie nadrzędnym tematem albumu wydaje się być przesłanie o odkrywaniu możliwości własnego rozwoju w obliczu przeciwności losu. Najlepiej przebija to z tytułowej kompozycji „Wildflower”. Jest ona jak „streszczenie” całego albumu.
Album „Wildflower” jest już dostępny w przedsprzedaży w różnych formatach na stronie wytwórni www.blacksandrecords.com/shop i trafi do sklepów 28 marca 2025 r.