Pewnie można by topis najnowszego wydawnictwa grupy Karmakanic „Transmutation” zacząć na wiele sposobów. Ot, choćby tak trochę historycznie: dlaczego zamilkli na tak długi czas? Poprzednia płyta („Dot”) ukazała się w 2016 roku. Minęło więc sporo czasu.
Można by zapytać: jak to jest z tym Karmakanic? Czy to jakiś rodzaj pobocznego projektu zapoczątkowanego w roku 2002 przez basistę zespołu The Flower Kings? Przecież Jonas Reingold był członkiem tego zespołu począwszy od płyty „Space Revolver” (2000), aż do „By Royal Decree” wydanej w roku 2022. To znaczy, że nagrał z zespołem jedenaście płyt. Czy zatem muzycznie nie jest to jakiś „klon” przesiąknięty melodiami The Flower Kings? A tak przy okazji Reingold nie uczestniczył w nagraniu ostatniej płyty Kingsów – „Look At You Now” (2023) - i nie jest też wymieniony jako członek zespołu w planowanym na maj tego roku najnowszym wydawnictwie grupy pt. „Love”.
Można by wreszcie zapytać: czy Karmakanic to regularny zespół czy też solowy projekt Reingolda, do uczestnictwa w którym zaprasza wybranych muzyków? Jeżeli prześledzić skład, który uczestniczył w powstawaniu kolejnych płyt wydawanych pod szyldem Karmakanic, to da się zauważyć pewien „trzon” artystów pojawiających się na każdym kolejnym wydawnictwie: Krister Jonsson (gitary), Göran Edman (wokal) i Lalle Larsson (klawisze). Cała ta trójka pojawia się na nowej płycie, ale z małymi zmianami. Göran Edman – poprzedni główny wokalista, tym razem śpiewa tylko w jednym utworze, Krister Jonsson nie pojawia się w dwóch utworach, natomiast Lalle Larsen pokazuje swe umiejętności tylko w dwóch kompozycjach spośród siedmiu zamieszczonych na albumie. Obok nich pojawia się natomiast szereg znanych nazwisk. Reingold tłumaczy to tak: „(…) Po 25 latach w branży progresywnej poznałem wszystkich tych wspaniałych muzyków, więc siedzę pośród wspaniałych graczy. Mam więc luksus wybierania tych, którzy moim zdaniem pasują do danej roli lub piosenki, dla dobra muzyki. Nazywam to ‘Realem Madryt progresywnego rocka’”.
Nic więc dziwnego, że korzysta z okazji, bo „Transmutation” wręcz ocieka sławnymi nazwiskami. I nie jestem pewien, czy wymienienie ich wszystkich nie stałoby się zadaniem samym w sobie, jednak pozwolę sobie na kilka wyjątków: Steve Hackett, Andy Tillison (The Tangent), Nick D’Virgilio (Big Big Train), Tomas Bodin (The Flower Kings), Simon Phillips (Toto), Randy McStine (In Continuum, Lo-Fi Resistance), Rob Townsend (Steve Hackett Band), Luke Machin (Karnataka, The Tangent), Amanda Lehmann (Steve Hackett Band) i John Mitchell (Arena, Frost*, It Bites, Lonely Robot, Kino), który jest… głównym wokalistą. Przy okazji warto tu wspomnieć, że zmiana za mikrofonem spowodowana była, jak twierdzi lider, chęcią zagwarantowania wykonania pracy od początku do końca: „(…) Na tym etapie swojej kariery Göran Edman nie był już gotowy na dłuższe trasy koncertowe, więc uznałem, że lepiej poszukać doświadczonego sojusznika, który będzie w stanie wykonać pracę od początku do końca” (cyt. za Sonic Perspectives). Czy to znaczy, że będzie trasa koncertowa? Nie wiem czy tylu gości da radę, mając na uwadze swoje własne zobowiązania muzyczne, zgromadzić się w jednym miejscu i jednym czasie, ale będę trzymał kciuki, żeby to się udało.
I teraz mógłbym ze spokojem napisać tylko i aż tyle: jest dopiero marzec, do końca roku jeszcze przysłowiowy kawał czasu, ale jestem przekonany, że „Transmutation” grupy Karmakanic to będzie jedna z trzech najlepszych płyt roku. A jak się Państwo chcą przekonać, to proszę posłuchać co tam się dzieje. I to mógłby być koniec tego opisu, ale w takim wypadku nie mógłbym napisać o tym jak instrumentalne dwie i pół minuty mogą wprawić słuchacza w zdumienie, zachwycenie i spowodować narastającą potrzebę dalszego słuchania.
Te dwie i pół minuty to pierwszy utwór z płyty – „Brace For Impact”. To rzecz z serii tytułów znaczących: „Przygotuj się na uderzenie” (tłum. RP). Proszę się nie pomylić, to nie Jon Lord na Hammondach. To Andy Tillison wprawia machinę tej kompozycji w ruch. Prawie jak w wierszu Tuwima: Najpierw powoli, jak żółw ociężale… Koła w ruch… Ruszyła maszyna i pędzi przed siebie. Ten utwór nie bierze jeńców i jest zapowiedzią tego, że album wciśnie nas w fotel i nie pozwoli, by choć przez sekundę poczuć znużenie. Wciągnie, przemieli i jeszcze będziemy z tego zadowoleni. Tillison i Larsson – klawisze wariują w wirtuozerskim tańcu.
Nie potrafię wymienić wszystkich nutek z poprzednich albumów Karmakanic, ale mogę powiedzieć, że miałem okazję wysłuchać wielu z nich i to kilkukrotnie i… dopiero teraz, słuchając piosenki „End of the Road”, zdałem sobie sprawę, że Reingold potrafi być marzycielem i romantykiem w rozumieniu, jakie nadaje tym terminom rock symfoniczny. Wokalny duet Mitchell - McStine, wyraźna, jasna i kołysząca linia melodyczna, linia basu wykraczająca poza rolę instrumentu rytmicznego wraz ze spasowaną perkusją sprawiają, że dziesięć minut staje się minutą, czas zastyga, nic więcej się nie liczy. Solo Luke’a Machina w szóstej minucie… maestria! A kropkę nad „i” stawia trzydziestosekundowy fortepian kończący tę kompozycję.
A kiedy już opadną emocje wywołane przez poprzedni utwór, Reingold częstuje nas pop-rockową piosenką „Cosmic Love”. I znowu świetna gitara McStine’a (nie bez kozery jest członkiem zespołu, który towarzyszy Stevenowi Wilsonowi podczas tras koncertowych) i linia basu Reingolda czarują i tworzą wyjątkową atmosferę. Nie wiem czy ten utwór był napisany z myślą, że jego wykonawcą będzie John Mitchell, ale lekko chropowaty i niski głos artysty pasuje tu jak ulał. I do tego tekst: „(…) Gdy kłopoty pukają do twoich drzwi / Gdy nadzieja znika z oczu / I zostajesz powalony na ziemię / I nie możesz podjąć walki / Ale niebo nigdy nie jest ciemne / Jesteśmy otoczeni gwiazdami / one przesyłają kosmiczną miłość”. Czyżby była to kolejna, romantyczna, twarz Jonasa Reingolda?...
„(…) Mamy świat w naszych rękach / Mamy świat i czeka on na nas / Mamy morze i ląd / Mamy świat i czeka on na nas”- to fragment refrenu z utworu pt. „We Got The World In Our Hands”. Od odgłosów „świata” i dźwięków gitary akustycznej rozpoczyna się ta niezwykle melodyjna piosenka. Od razu chcę Państwa ostrzec: to kolejny z wielu utworów, które mają jakąś magiczną tendencję do „samozapętlenia”. Bo jest tu wszystko, co urzeka: łagodność, jakiś płynący spokój, pozytywna energia, optymizm i co jeszcze chcą Państwo dodać. A połączenie łagodnych klawiszy, delikatnej gitary i refrenowych chórków - idealne.
Nagranie „All That Glitters Is Not Gold” od pierwszej minuty zaprasza w podróż. Akordeon, flet, południe Francji, kolacja we dwoje o zachodzie słońca z lampką wina w kieliszku, który rozszczepia ostatnie promienie słońca?... Być może. A być może to całkiem inne miejsce i całkiem inna historia, bowiem „nie wszystko złoto, co się świeci” (tłum. tytułu utworu – RP). Ta piosenka to urocza ballada. Głos Mitchella, mimo niskiej tonacji, doskonale pasuje do roli narratora opowiadającego o tym, co się dzieje wokoło na przysłowiowej ulicy. I to, co się muzykom udaje w tym utworze, to niemal naturalne i płynne przejście od ballady do prog-symfonicznego utworu z charakterystycznymi mocniejszymi brzmieniami łagodzonymi przez flet. I proszę się przysłuchać improwizowanej końcówce utworu, kiedy syntezatory i saksofon, „kłócąc się” muzycznie, dodają całości patetycznego wymiaru.
Wokalny duet Görana Edmana i Johna Mitchella jest motorem wciągającym słuchacza w świat przedstawiony w kompozycji „Gotta Lose This Ball And Chain”. To bardzo stonowany, choć momentami posługujący się cięższymi brzmieniami, utwór. A przede wszystkim to ładna atmosferyczna piosenka, która udowadnia, że „skromnymi” środkami muzycznymi można osiągnąć niesamowity efekt i wcale nie potrzeba do tego wymyślnych i karkołomnych aranżacji i popisów. I tylko proszę nie pomyśleć, że to piosenka „o niczym”. Dowód? Na przykład druga zwrotka: „(…) Jest życie i jest śmierć / A pomiędzy nimi milion oddechów / To, co robimy i to, co tworzymy / Określa nas ostatecznie”.
To się nie mogło udać, a jednak się udało. W nagraniu ostatniego i najdłuższego utworu na płycie, „Transmutation (The Constant Change Of Everything)”, uczestniczyło trzynastu muzyków najwyższego formatu: Nick D’Virgilio, Steve Hackett, John Mitchell, Lalle Larson, Andy Tillison, Rob Townsend, ale niewątpliwą „ozdobą” tej kompozycji jest wokal Diany Höblinger i Amandy Lehmann. Trzech klawiszowców: Tillison, Larsson, Roger King plus Geri Schuller na fortepianie. Dwadzieścia trzy minuty poematu symfonicznego, który nie pozwala na chwilę oddechu, wciąga magią i nakazuje, by zasłuchać się w każdą nutę. To utwór nieopisywalny słowami, choć za jego słowne podsumowanie może posłużyć tekst refrenu: „(…) Wyższe i wyższe i wyższe i wyższe wibracje / Wyższe i wyższe i wyższe i wyższe kreacje / Prowadzone przez gwiazdy / Jak jazda na kosmicznej fali / Taniec dusz odważnych”. I jeżeli po początkowych utworach można by sądzić, że Karmakanic tym razem przygotował płytę „piosenkową”, to „Transmutation (The Constant Change Of Everything)” pokazuje symfoniczną twarz autorów i jest to jedna z najlepszych suit muzycznych tego roku. Jestem tego pewien. I to krótkie solo Steve Hacketta na nylonowej gitarze akustycznej. Powiem tak: stęskniłem się za takim chórkami, jakie pojawiają się dwudziestej minucie przechodzącymi w wokalny dwugłos Jonasa i Diany Höblinger. I jeszcze to lekko flowerkingowskie zakończenie oraz niesamowita ilość wrażeń i emocji...
„Transmutation” to płyta… nieopisywalna. To płyta magiczna. To płyta doskonała pod względem realizatorskim. Mimo zaangażowania tak wielu muzyków całość brzmi spójnie i hermetycznie. Nie ma słabszej sekundy. Skomplikowane aranżacje nie są przekombinowane i przytłoczone wielością muzycznych wątków. Poszczególne sekwencje muzyczne były nagrywane w co najmniej dwunastu różnych studiach. Słychać wyraźnie każde solo, każdy dźwięk, każdą frazę. I w związku z tym można powiedzieć, że będzie to z pewnością jedna z trzech najlepszych płyt tego roku i proszę nie mówić, że jeszcze nic nie wiadomo, że dopiero marzec, że jeszcze dużo czasu przed nami...
I już na sam koniec jeden ważny dopisek umieszczony na wkładce do płyty: „This recording is 100% AI free, played by real people on real instruments”.