Co może wyniknąć jeżeli w jednym zespole spotkają się trzy indywidualności, z których Francesco Proietti (klawisze, gitara akustyczna, wokal) do swoich muzycznych idoli zalicza Genesis, Yes, King Crimson, Pink Floyd i Dream Theater; Simone Cozzeto (gitara, bas, wokal) wspomina o Davidzie Gilmourze, Steve Hackettcie, Johnie Petruccim i Steve Lukaterze, a Elisa Benedetti (wokal) lubi tak „nieoczywiste” wokalistki, jak Björk i Eivør? Dodajmy do tego, że wszyscy są współtwórcami projektu i znają się z konserwatorium. I żeby wzmóc Państwa zainteresowanie powiem, że stworzyli zespół pod nazwą Border Hill i dopiero co wydali swój pierwszy, debiutancki album. Dodajmy od razu, że w sesji nagraniowej wzięli tez udział: Ivo Di Traglia (perkusja) i Andrea Zanzarri (bas). I wcale nie jest to koniec stopniowania napięcia informacyjnego – to dopiero stopień pierwszy.
Zanim przejdę do stopnia drugiego przytoczmy pewien cytat: „(…) Wyobraźnia bez rozumu produkuje niemożliwe potwory; z rozumem staje się matką sztuk i źródłem ich cudów”. Te słowa to cytat z napisu, jaki umieścił Francisco Goya na kopii ryciny Capricho nr 43. Skąd i dlaczego Goya? Tego artystę i jego dzieła z tzw. mrocznego okresu wymienia klawiszowiec zespołu Francesso Proietti jako główną inspirację towarzyszącą powstawaniu właśnie wydanego albumu. „Tajemnica, dramat i strach przekazywane w tych dziełach obudziły we mnie niespotykaną fascynację, związaną z lękami mojego dzieciństwa. Przeczytałem książki na ten temat i przeprowadziłem obszerne badania, aby jak najlepiej przekazać emocje, których osobiście doświadczyłem” – stwierdza Francesso. To jest drugi stopień podnoszący, jak mam nadzieję, zainteresowanie albumem pt. „Border Hill”.
Stopień trzeci, ten najważniejszy, to same wydawnictwo, na które składa się dziewięć kompozycji, a zaczyna go instrumentalne zaproszenie do krainy cienia, mroku, niesamowitości, lęku, strachu… To dwuminutowe intro, płynące, niby łagodne, a jednak jakoś niesamowite. Syntezatorowe dźwięki kompozycji „Sabbath” tworzą łagodno-mroczną atmosferę i tylko od Państwa zależy, czy zechcecie zrobić krok dalej i posłuchać utworu nr 2 - „The Dream of Flying”.
Utwór ten rozpoczyna melodyjny wstęp i… długie Gilmourowskie dźwięki gitary, które towarzyszą narracyjnie brzmiącej linii wokalnej. Połączenie muzyki i wokalu jest doskonałe, a dominująca rola przekazywanej treści nad muzyką, która pełni rolę służebną, sprawia że słuchacz ma okazję bliżej zastanowić się nad przekazywanymi treściami i ich istotą. A tekst niesie ze sobą obrazy strachu i bojaźni: „(…) Bądź gotowy, czas się skończył / Znajdziemy drogę przez chmury / Koszmar każdego dziecka / Strach, gdy zamykasz oczy”. Przy tym wszystkim, mimo bardzo zdecydowanego i odważnego wokalu, jest to utwór niespieszny, Ciekawym zabiegiem jest włączenie melodeklamacji w końcowej części, która nie brzmi jak pocieszenie czy liryczne zakończenie, lecz przypomina bardziej ton opowieści dziadka czy babci o ukrytych w ciemności strachach.
Utwór „When Reason Sleeps It Generates Monsters” z jego wokalnym duetem zasługuje na szczególną uwagę. Niespieszny rytm poprzedniego utworu dominuje także i w tym. Z tą jednak różnicą, że tutaj wybrzmiewa on jeszcze melodyjniej, co w połączeniu z tekstem sprawia, że mamy do czynienia z pozornie wesołą piosenką. Ta pozorność staje się widoczna w kolejnych linijkach tekstu: „(…) Co byś zrobił / Gdybyś zobaczył, że twój świat się wali? / Czy wzbiłbyś się, gdyby wszystkie twoje nadzieje okazały się niespełnionymi marzeniami?”. Muzyczna liryczność połączona z dramaturgią tekstu…
Mgła zawsze jest jakoś powiązana ze strachem i bojaźnią. Otacza zewsząd wszystko, oblepia. I tę atmosferę pewnego nieuświadomionego strachu wyczuwa się w kompozycji „Into the Mist”. To rozpisany na wokalizę, gitarę i syntezatory sześciominutowy utwór o niezwykłej linii melodycznej. Wystarczy zamknąć oczy i… da się pokonać mgłę. Wystarczy dać się ponieść kolejnym, balsamicznym dźwiękom.
Także w kolejnym utworze pt. „The Small Town” zespół pod płaszczykiem lekkości, lekko country’owego brzmienia opowiada historię o muzyku, któremu z tęsknoty pękło serce. „Małe miasto” to po prostu ładna piosenka z dramatycznym tekstem.
„The Door” ponownie wciąga słuchacza w świat mroku. „(…) Katedra pełna bezużytecznych, wzniosłych, niespełnionych marzeń / Stare lęki planują zemstę z wnętrza ziemi / Chóry utraconych nadziei domagają się swojego grobu na powierzchni / duchy przeszłości maszerują w szeregu, gotowe do walki / Tylko jedne drzwi zapobiegają końcowi tego okrutnego świata”. I ponownie trzeba powiedzieć, że połączenie przepięknych pasaży muzycznych, nastrojowej aranżacji i wspaniale prowadzonej linii wokalnej sprawiają, że słuchacz nie odczuwa dramatyzmu treści, a daje się ponieść melodii. Daje się przenieść w świat nieziemskich dźwięków.
Jeżeli dotychczasowe utwory utrzymane były mniej więcej w łagodnej, melodyjnej tonacji, to „Saturn” rozpoczyna się zdecydowanie progmetalowo. Stosowne do melodii są też słowa: „(…) Gdy moc, smutek i głupota są połączone przez przeznaczenie / Dziwne stworzenia zaciemniają umysł, pozwalając bestii się uwolnić / Sześć pięć cztery trzy dwa jeden, nie mogę już / Nie ma czasu do stracenia, Zeusie muszę ich uratować”. Mimo metalowego charakteru nie mamy tutaj akrobatycznych popisów instrumentalnych. Struktura melodii podporządkowana jest przekazywanej treści, pokazywanym obrazom. Podobnie, co jest według mnie plusem, nie mamy tu nadmiernie ”operowego” wokalu, który często pojawia się w tego typu utworach, a końcowe solo gitary nadaje mu wyjątkowego charakteru.
Skoro już dajemy się prowadzić zespołowi po krainach mroku, uczuciach smutku, rozpaczy i strachu, to pozwólmy sobie „wejść” do nawiedzonego dworu. „The Haunted Mansion” – to tytuł niemal trzyminutowej kompozycji pełnej niesamowitych dźwięków dających się słyszeć na tle grających instrumentów.
Ostatnim utworem na płycie jest kompozycja zatytułowana „Giant”. I aż prosi się, by powiedzieć słuchając tego fragmentu albumu: wejdźcie dalej w świat, może mrocznych, może strasznych, lecz muzycznie melodyjnych i łagodnie kołyszących opowieści. „(…) Przyjdź i posłuchaj / Usiądź blisko mnie / Otwórz swój umysł / I obejmij mnie / Tam, gdzie życie zdaje się płynąć na wietrze / Pozwól prawdzie znaleźć swoją drogę / A w nocy pomyśl, że nie jesteś sam / Wśród tych / Border Hills”. Brzmi bajkowo? Może tak. Brzmi wciągająco, niesamowicie melodyjnie i magnetycznie.
Co charakteryzuje ten album? Jego niesamowita melodyjność i nastrój, jaki tworzy. Myślę, że można nazwać to wydawnictwo muzyczną bajką, zjawiskiem. Wszystkie utwory są takie niespieszne i, mimo poruszanych zagadnień, radosne. Ten „rozdźwięk” pomiędzy dramatyzmem treści i łagodnością muzyki to cecha szczególna i wyróżniająca album spośród innych. Dramatyczne w swej wymowie treści przekazywane są w jakiś odrealniony sposób niczym sny, z których raz budzimy się zlani potem, a raz pełni wesołego uśmiechu. Ciekawym zabiegiem jest wokalny dwugłos, który dodatkowo udramatycznia przekaz. Można by porównać częściowo głos Elisy Benedetti do wokalistek zespołu Karnataka, ale bez wątpienia jego narracyjna barwa sprawdza się na tej płycie.
Parafrazując ostatnie dwie linijki tekstu z utworu „Giant” („Will this story have an end to tell Who knows… „ – przyp. RP) pozostaje tylko jedno pytanie do rozstrzygnięcia: czy ta historia będzie miała swoją kontynuację? Czy zespołowi starczy sił i weny na następny krok, na następny album? Oby, bo jak to się popularnie mówi: najtrudniejszy jest pierwszy krok. A cały album polecam fanom magicznych dźwięków. I chyba będę musiał ponownie przyglądnąć się Francisco Goyi i jego malarstwu.