Już to, że istnieją, jako zespół, od roku 1969 sprawia, że warto od czasu do czasu spojrzeć na ich twórczość. A składa się na nią ponad dwadzieścia albumów studyjnych, dziewięć albumów live i niezliczona ilość bootlegów i kompilacji. Trzeba do tego dodać jeszcze to, że ich pierwsze trzy płyty („Banco Del Mutuo Soccorso”, „Darwin!” i „Io Sono Nato Libero”) to esencja muzycznego stylu zwanego Rock Progressive Italiano (RPI).
Nie będzie także żadnej przesady w stwierdzeniu, że grupa Banco Del Mutuo Soccorso (Bank Wzajemnej Pomocy – tłum. RP) wraz z Le Orme i PFM (Premiata Forneria Marconi) uważana jest za tzw. wielką trójkę stylu RPI. I to nie tylko z powodu ich „długowieczności”, lecz przede wszystkim z powodu fantastycznych wydawnictw płytowych, które spotkały się z doskonałym przyjęciem na całym świecie i stały się bazą do powstawania nowych sposobów muzykowania w innych krajach (np. w Ameryce Południowej). Może więc warto dokładniej posłuchać ich najnowszego wydawnictwa pt. „Storie invisibili” („Niewidzialne historie”), które ukazało się 28 lutego tego roku.
Już na samym początku muszę przyznać, że pojawienie się tego albumu może nie było dla mnie zaskoczeniem, ale pewną ciekawostką. Jest to bowiem album, który według informacji zespołu stanowi ostatnią część trylogii muzycznej, której początki sięgają 2015 roku. Był on smutnym rokiem dla zespołu. Umierają: Francesco Di Giacomo (wokalista zespołu w latach 1971-2013) i Rodolfo Maltese (gitarzysta w latach 1973-2015), Vittorio Nocenzi’ego (wokalista, założyciel grupy) dotyka udar mózgu. W takich okolicznościach egzystencjalnych powstaje pierwsza część trylogii poświęconej kwestii istnienia człowieka pt. „Transsiberiana”. Opis i recenzję tego albumu można znaleźć na stronach MLWZ.pl. Jej autorem jest Artur Chachlowski (patrz tutaj). Dodam tylko do tego, co zostało napisane fragment wywiadu z Vittorio Nocenzim: „(…) Pomysł tej artystycznej podróży narodził się w 2012 roku. Wraz z Francesco i Vittorio opublikowaliśmy nową wersję Darwina (druga płyta zespołu – przyp. RP), wydaną rok później. Była to żmudna praca polegająca na ponownym zaproponowaniu (płyty „Darwin!” – przyp. RP), ale także ponownym jej odkryciu, zarówno dla tych, którzy byli tam w czasie, gdy wydano dwa pierwsze albumy, jak i dla wielu nowych entuzjastów muzyki progresywnej, którzy chcieli dowiedzieć się więcej. Współpraca przy tych dwóch fantastycznych projektach była doświadczeniem edukacyjnym, a także bardzo intensywnym emocjonalnie. Wtedy życie, jak to niestety często bywa, stawia cię twarzą w twarz z bolesnymi stratami, głębokimi ranami w sercu i duszy, które sprawiają, że odchodzisz w zapomnienie bólu i poczucia tęsknoty za kimś, kogo kochałeś, z kim dzieliłeś życie i pracę, a kto nagle odchodzi. Najpierw Francesco, rok później Rodolfo… Dwóch przyjaciół i dwóch wspaniałych artystów. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci walczyliśmy, aby zaakceptować głęboko niesprawiedliwą rzeczywistość, ale determinacja, aby kontynuować drogę obraną z nimi zwyciężyła. I w tym duchu dwa lata temu ponownie opublikowaliśmy nową, wzbogaconą wersję „Io sono nato libero”, trzeciego albumu Banco wydanego pierwotnie w 1973 roku. I to był moment, w którym się znaleźliśmy i to tam ostatecznie narodziła się „Transiberiana”. A sam album to wspaniały opis podróży jaką jest życie ludzkie. Podróży pełnej przeszkód i nieoczekiwanych zdarzeń. Na uwagę zasługuje tu także zastosowanie ciekawej metafory widocznej już na okładce płyty – Kolej Transsyberyjska i koleje życia ludzkiego.
Tematem przewodnim drugiej części trylogii o drogach życia ludzkiego była miłość. Nocenzi tak opisuje powstanie tego albumu: „(…) To trochę jak powrót do przestrzeni, z której odleciałem wiele lat temu, z chęcią ponownego rozpoczęcia tej historii składającej się z muzyki, pomysłów, różnorodności, wizji i marzeń. Chcielibyśmy, aby na nowo ożyło to samo pragnienie zdumienia, wyśpiewania cudów, przebłysku historii w (…) naszym prawdziwym życiu, złożonym z utopii idei, nadziei, niespodzianek i cudów, które mimo wszystko życie nadal nam oferuje, jeśli tylko będziemy uważać, aby je uchwycić wśród blasków i cieni naszych dni. Wszystko zaczęło się od mojego syna, który pewnego ranka przyszedł do mnie i powiedział: – Tato, co myślisz, jeśli ty i Francesco napiszecie nowy album, inspirowany Orlando Furioso Ariosto? To byłoby jak powrót do tego samego miejsca, które opuściłeś tyle lat temu... Słuchaj, napisałem piosenkę, która mogłaby być wyznaniem miłości Orlanda do Angeliki, a ona zamiast tego go odrzuca... Orlando, najodważniejszy z paladynów cesarza, właśnie przestał biec na pomoc swoim towarzyszom zaatakowanym przez wroga, aby ocalić Angelikę, kobietę, którą kocha, porwaną przez dzikusów, którzy zamierzają ją zabić... (…) A ona odrzuca go, bo zakochała się w Saracenie, Medoro, jednym z wrogów, skromnym, nieznanym i bezwartościowym prostym żołnierzu, (wybrała go zamiast – przyp. RP) najsilniejszym z paladynów cesarza! Oczywiście w centrum uwagi jest odrzucona miłość, ale za tą historią odrzuconego kochanka kryje się znacznie więcej: wielka wojna między Zachodem a Wschodem, między chrześcijanami a Saracenami, muzułmanami…”. Cała płyta to opowieści o miłości odrzuconej, braterskiej, nieoczekiwanej. To także ciekawe potraktowanie roli muzyki i poezji, którym zespół przyznaje rolę przysłowiowego gołąbka pokoju mogącego pogodzić zwaśnione strony – bohaterów płyty. To wreszcie epicka opowieść o uczuciu stworzona na bazie wielkiej historii literackiej. Na marginesie można tu dodać, że podobną tematycznie płytę nagrał zespół Le Orme („Il Leone e la Bandiera” – więcej tutaj) - drugi z klasyków rock progressivo italiano.
I wreszcie najnowsza część tej trylogii „Storie Invisibili” to dwanaście historii „normalnych” ludzi, dwanaście historii mężczyzn i kobiet, których imiona i nazwiska nigdy nie zapiszą się w podręcznikach historii i którym nigdy nie zostanie wzniesiony publiczny pomnik, a którzy zamiast tego przede wszystkim wiernie reprezentują prawdziwą historię ludzkiej egzystencji. To jakby „przeciwieństwo” poprzedniej części. Tamta to niemal epos oparty na przesłankach historycznych wspartych tzw. „wielką literaturą”, ta to opowieści, eseje o ludziach i ich codzienności. Nie ma tu wielkich postaci, historycznych są tylko „wielkie” postaci codzienności. Dowód? Wystarczą same tytuły poszczególnych kompozycji - „Studenti” („Studenci”), „Il Mietitore” („Żniwiarz”), „Il Pittore” („Malarz”). Bohaterami pierwszego utworu są młodzi ludzie, którzy wracają na uniwersytety w całej Europie, wyrażając coraz większy dyskomfort i nieufność z powodu otaczającej ich rzeczywistości. „Il Mietitore”, to piosenka, która pragnie podkreślić znaczenie pracy rolników, tych „ludzi od traktorów”, którzy wciąż jeszcze są zmuszeni bronić swojej pracy, która ma kluczowe znaczenie w walce z głodem na świecie. Podobny wydźwięk ma piosenka o malarzu.
„La Casa Blu” („Dom smutku”) opowiada o Ukraińcu znajdującym się pod bombardowaniami w krwawej wojnie, jakiej nigdy więcej nie spodziewaliśmy się zobaczyć. „Sarà Ottobre” („To będzie październik”) to historia dwóch chłopców, którzy wierzyli w ideały rewolucji bolszewickiej i spodziewali się urzeczywistnienia większej sprawiedliwości społecznej, a którzy zamiast tego zderzyli się z nową władzą oraz brutalną i bezwzględną oligarchią.
„Dziś – mówi Vittorio Nocenzi – dusi nas nieustannie tragiczna i dramatyczna komunikacja. Wydaje się, że nie ma już miejsca na przeżycia duchowe, wszystko zostaje przeniesione na poziom rachunku ekonomicznego, zapominając jednak, że najważniejsza część nas to ta, którą nazywamy „duszą”, czyli zbiór naszych pragnień, naszych marzeń i nadziei. Najważniejsza część naszego życia, nasze ideały”.
Pewnym nawiązaniem do poprzedniej części trylogii jest kompozycja „L'ultimo Moro Dell'Alhambra” („Ostatnie wrzosowisko Alhambry”). To historia muzułmanina, który nie rozumie, dlaczego zostaje wypędzony z ojczyzny w Hiszpanii. I nie jest to wcale opowieść o fakcie z historii, a metafora sytuacji, która ma miejsce w Palestynie czy Syrii naszych czasów.
Jak już wspomniałem, ta trzecia część trylogii to zbiór opisów codziennej egzystencji indywidualnych ludzi. Vittorio Nocenzi zamiast określenia „opisy” używa słowa „polaroidy” – „(…)Po pierwszych dwóch rozdziałach trylogii zdałem sobie sprawę, że brakuje kart historii. Pomyśleliśmy więc o stworzeniu piosenek przypominających polaroidy, które bardzo różnią się od zdjęć zrobionych w studiu, ponieważ w swojej niedoskonałości oddają chwilę. Nie mogliśmy robić mini-budowli muzycznych jak dawniej, potrzebowaliśmy piosenek. Opowiadaliśmy indywidualne historie, które jednak reprezentują naszą teraźniejszość”.
Bo „Storie Invisibili” to nie koncept album w takim rozumieniu jak poprzednie części. Nie ma tu jakiejś ciągłości narracyjnej czy muzycznej. To zbiór bardzo niejednorodnych stylistycznie utworów, aranżacja których uzależniona jest od opowiadanej historii. Słowa i treści wyznaczają drogę zastosowanych rozwiązań muzycznych. Nie dostajemy tu barokowo-organowych struktur z głęboko brzmiącą sekcją rytmiczną. Dostajemy szereg lżejszych, choć nawiązujących do stylu wypracowanego przez zespół przez lata, kompozycji o różnorakim muzycznym rodowodzie. We wszystkich brzmią klawisze, wszystkie zawierają typowe dźwięki kojarzone z rock progressivo italiano, ale nie jest to typowy album dla tego kierunku muzycznego. Z tego powodu pewnie nie wszystkim się spodoba. Słuchacze przyzwyczajeni do mocnych, organowych brzmień, pełnych epickiego rozmachu solówek będą lekko zniesmaczeni. Tego tu nie ma.
Aby polubić ten album trzeba spojrzeć na niego z perspektywy owej „trylogijności”. Dwa poprzednie albumy zawierają już gotowe „muzyczne budowle” (posługując się terminologią już wspomnianą wyżej). Teraz przyszedł czas na wielkie sprawy codziennych ludzi żyjących raczej w swoich maleńkich pokoikach.
Nie potrafię jednoznacznie ocenić tego albumu. Nie wiem czy ktoś zechce sięgnąć po poprzednie części płytowej trylogii, by postarać się uchwycić idee towarzyszące twórcom. Na pewno nie polecam tego wydawnictwa osobom, które nigdy nie miały do czynienia z twórczością zespołu. Rock progresywny w wydaniu włoskim nie jest łatwy w odbiorze. Jest pewną wypadkową muzyki lat siedemdziesiątych, wielkich oper włoskich, muzyki klasycznej i wielu innych elementów. Z drugiej strony dobrze, że się ten album pojawił, bo być może ktoś przy okazji sięgnie po te pierwsze trzy albumy grupy. To one definiują niejako włoski sposób tworzenia muzyki i, być może, mogą być pomocne w zrozumieniu takiego typu twórczości.