Eveline's Dust - Eveline's Dust

Rysiek Puciato

Dostałem tę płytę z taką adnotacją: „(…) Po pięciu latach od wydania ostatniego albumu „K” Eveline's Dust powracają! Każdy utwór, jak zwykle, opowiada historię. Historie odjazdów, przyjazdów, podróży i powrotów tworzą razem mały, ale pełen pasji muzyczny album fotograficzny nas, ludzi, poruszających się po tej planecie. Pięć lat to długi czas, wystarczająco długi, aby styl muzyczny zespołu dojrzał i ewoluował w coś nowego, coś, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni i nie możemy się już doczekać, aby się tym z wami podzielić”. I to wystarczyło, by spróbować co też tym razem zespół przygotował. A że nie są debiutantami, więc… nie uprzedzajmy jednak faktów.

Zespół istnieje od 2012 roku i od razu w tym samym roku wydał swoją pierwszą EP-kę pt. „Time Changes”. Cztery lata zabrało im przygotowanie pierwszego pełnowymiarowego wydawnictwa płytowego. W 2016 roku opublikowali koncept-album pt. „The Painkeeper”, który spotkał się z dobrym przyjęciem i zaowocował m.in. koncertami na festiwalu Veruno 2Days+1 Of Prog. Jednak rozgłos przyniósł im dopiero drugi album pt. „K” wydany w roku 2019 przez wytwórnię Giant Electric Pea (wydawcę albumów zespołu IQ).

Pięć lat to długi czas, wystarczająco długi, by zespół dojrzał i ewoluował – jak zacytowałem w pierwszym akapicie. I rzeczywiście tak jest. Choć, jak określają ich krytycy, zespół czerpie inspirację z klasycznych angielskich zespołów, takich jak King Crimson i Genesis, a także włoskich gigantów muzyki symfonicznej, takich jak Banco Del Mutuo Soccorso, to do grona ważnych dla siebie wykonawców zaliczają także ikonę współczesnej muzyki progresywnej, Stevena Wilsona. I… to ciekawe połączenie słychać.

Bardzo porcupine’owsko rozpoczyna się bowiem pierwszy utwór z płyty – „Rising 2”. Nieco mechaniczny dźwięk gitary, kojarzone z Wilsonem akordy i jednocześnie zaskakujące stonowanie całej kompozycji przez pojawiający się dopiero po półtoraminutowym instrumentalnym wstępie wokal, któremu towarzyszy… wyciszony, łagodny i melodyjny fortepian. W dodatku wokal nie jest wcale, a wcale „pociągający”, nie jest zachęcający… jest okropnie „niedbały”, odpychający i przez to jednocześnie przyciągający całą uwagę. Coś na zasadzie kontrastu… Im dłużej słuchamy głosu wokalisty (jest nim keyboardzista Nicola Pedreschi), tym bardziej nas wciąga.

Nie wiem co zrobiła zespołowi tytułowa Eveline (tytuł drugiej piosenki to „Eveline”), ale muzyczna opowieść o niej, której ponownie towarzyszy fortepian i, tym razem, nieco bardziej przejęty głos wokalisty, brzmi jak skarga. Apogeum tej skargi wybucha w drugiej minucie w postaci zdecydowanych akordów gitary i gry perkusji w stylu The Pineapple Thief.

I gdy wydać by się mogło, że trzecia kompozycja z płyty – „Here There Nowhere” – pewnie podąży w tym samym kierunku, co jej poprzedniczki, dostajemy piosenkę z powłóczystym, jazzującym początkiem, z wyraźną linią basu i ponownie… niedbałym, nie silącym się na melodyjność, wokalem. Do tego nietuzinkowego melodyjnego miksu rozwijającego się w pewnego rodzaju balladę na końcu utworu dołącza ponownie nieco mechaniczne, improwizujące, momentami łagodzone przez syntezator, instrumentarium.

Odgłosami ulicy rozpoczyna się czwarta, a zarazem najdłuższa piosenka. I choć jej tytuł – „Returning Somewhere” – może budzić skojarzenia ze wspomnianym wyżej wykonawcą i zespołem, to pierwsze cztery minuty (z niemal ośmiu) przynoszą nam lekko brzmiącą, wręcz bardzo rytmiczną piosenkę. I gdy już przyzwyczajamy się do melodyjności tej kompozycji następne minuty przynoszą bardzo porcupine’owskie przełamanie, bardzo przypominające brzmieniem aranżacje muzyczne Wilsona. Na szczęście końcówka utworu to powrót do balladowo-melodycznej struktury.

„Grace The Sound” to moja ulubiona piosenka z tej płyty. Prosta, dobrze zaśpiewana, lekko muzycznie wsparta przez improwizujący fortepian zaznaczający co jakiś czas mocniejszym dźwiękiem konieczne akcenty i wprowadzający element jazzowej improwizacji w zakończeniu. Nie brzmi progresywnie, nie brzmi alternatywnie… Brzmi po prostu mile dla ucha i to zupełności wystarczy. Dodatkowo jest pewnym „oddechem” po poprzednich, aranżacyjnie bardziej skomplikowanych, nagraniach.

Niepokojąco brzmi kolejny utwór. Syntetyczny, zautomatyzowany początek, niemal pojedynczo skandowane słowa tekstu. Pełzający rytm i melodyka (tytuł utworu nota bene to „Crawl”) i do tego progresywna melodia w stylu włoskim. Jeżeli dodamy do tego crimsonowską improwizację na syntezatorach, to otrzymujemy trudniejszy w odbiorze, ale ciekawie zaaranżowany utwór.

Przy okazji słuchania siódmego utworu – „Void” – ciśnie się na usta pytanie: czy zespół nas jakoś zwodzi mieszając na płycie ballady (jak np. w tym wypadku z dodatkowym żeńskim wokalem), jeżozwierzowe mocne gitary oraz jazzujące improwizacje z dodatkiem włoskiej melodyki progresywnej? „Void” to gotowy przepis na radiowy przebój, który może być prezentowany w każdej rozgłośni radiowej o każdej porze dnia i nocy.

Ostatni utwór na płycie należy do sekcji rytmicznej. To perkusja i bas wyznaczają ciśnienie towarzyszące tekstom. Gitara i fortepian są znaczącym, ale tylko dodatkiem. Równoległe solo basu i gitary w drugiej minucie zasługuje na szczególną pochwałę, a piosenkowe fragmenty nadają całości pewnej lekkości, choć końcówka to znowu mocna sekwencja gitarowych akordów. Może dlatego, że przecież tytuł utworu to „Better Lie Bitter Life”… Lepsze kłamstwo, gorzkie życie… A w życiu nie zawsze jest przecież miło i kolorowo, zresztą o czym tu mówić?

Czy mają już Państwo w swojej bibliotece płytowej półkę z napisem „płyty nieoczywiste”? Jeżeli nie, to już czas. Eveline's Dust z najnowszym wydawnictwem pod takim samym tytułem doskonale się na taką półkę nadają. Panowie: Nicola Pedreschi (wokal i klawisze), Lorenzo Gherarducci (gitary), Marco Carloni (bas) i Angelo Carmignani (perkusja) przygotowali ciekawy album. Trzeba wspomnieć jeszcze o Larze Billie Moretto, której głos w utworze „Void” nadał piosence lekkości i radiowego polotu. Bo co to za sztuka słuchać płyt, gdzie po piątej sekundzie już się wie jak będzie dalej? Tutaj tego nie ma. Tutaj każdy słuchacz musi się przygotować na muzyczne zaskoczenia, a te są stosowane przez grupę Eveine’s Dust ze smakiem i maestrią.

MLWZ album na 15-lecie Ino-Rock Festival 2025: niezapomniane muzyczne przeżycie w Inowrocławiu Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok