Riis, Bjørn – Fimbulvinter

Tomasz Dudkowski

Mijają właśnie 3 lata od wydania przez Bjørna Riisa płyty „Everything To Everyone”. Jesienią 2022 roku norweski muzyk obdarował nas jeszcze minialbumem „A Fleeting Glimpse” będącym niejako hołdem dla twórczości Pink Floyd (w nagraniach wzięła udział Durga McBroom, znana ze współpracy z brytyjskimi gigantami muzyki rockowej). Potem poświęcił się pracy nad kolejnym wydawnictwem macierzystej grupy Airbag, czego wynikiem był ubiegłoroczny krążek „The Century Of The Self”. Teraz przyszła pora, by ponownie zajął się twórczością firmowaną własnym imieniem i nazwiskiem. Efektem tych prac jest ukazujący się 11 kwietnia, za pośrednictwem wydawnictwa Karisma Records, piąty długogrający krążek zatytułowany „Fimbulvinter”. Terminem tym współcześnie określa się bardzo mroźną zimę. Według wierzeń nordyckich miała ona poprzedzać Ragnarök.

Wśród zaproszonych gości znalazło się trzech perkusistów – kolega gitarzysty z Airbag, Henrik Bergan Fossum, Arild Brøter (Pymlico) i Kai Christoffersen oraz stały współpracownik, klawiszowiec i współproducent Vegard Kleftås Sleipnes. Bjørn zagrał oczywiście na gitarach, basie, instrumentach klawiszowych i perkusyjnych oraz zaśpiewał. W odróżnieniu od dwóch ostatnich solowych wydawnictw, tym razem nie zdecydował się na zaproszenie dodatkowej wokalistki i we wszystkich nagraniach możemy usłyszeć wyłącznie jego głos. Zanim jednak będziemy mogli go usłyszeć otrzymujemy akustyczną gitarową miniaturkę „Illhug” (w wolnym tłumaczeniu „podłość”). Jak wiadomo norweski artysta jest wielkim fanem (oraz znawcą technicznej strony) twórczości Davida Gilmoura. Może dlatego zdecydował się na podobny zabieg, jaki Mistrz stosuje od kilku albumów? Za chwilę nastrój radykalnie się zmienia za sprawą, znanego z pierwszego singla nagrania „Gone”. Tu rządzi mechaniczny rytm perkusji, dudniący bas oraz tajemnicze klawiszowe wstawki. W refrenie dochodzi ostrzejsza gitara, a całość brzmi jak połączenie wpływów Pink Floyd z Porcupine Tree (szczególnie partia gitary w środku), czyli… nic nowego, ale jednak brzmi to bardzo dobrze. Nasuwa się tu skojarzenie z airbagowym „Erase” z ostatniej płyty. W tekście Bjørn śpiewa o chęci ukrycia się przed nieprzyjaznym światem:

“There is no trace of me anywhere/ No sign of me being here/ I've emptied every corner in this house/ Wiped every surface clean

I've erased my name on the mailbox/ Made sure no neighbour saw my face/ Now life can go on without me/ When I'm for away and gone

I've been running away since I came here/ I've been running all my life/ I've been running away from everything every time/ And I'm on my way”.

Trzecią ścieżkę wypełnia najdłuższe w zestawie, 11-minutowe nagranie „Panic Attack”. Rozpoczynają je odgłosy padającego deszczu oraz budzący niepokój motyw. Na tym tle wybrzmiewa delikatny, trącący Timem Bownessem, wokal Norwega o wręcz obsesyjnym wyczekiwaniu na kogoś bliskiego:

“Don't be late/ Call me when you're on your way/ Don't stop for a smoke/ Don't stop in case you change your mind”.

W refrenie gitara atakuje zadziornym riffem, a śpiew staje się mocniejszy:

“I can feel my heart beating/ It's beating right through my chest/ I try to hold on/ I try to stand up straight/ But the flames reach higher/ High up in the sky”.

W dalszej części wspólnej kompozycji Bjørna, Henrika Bergana Fossuma (on wykonuje tu partie perkusji) i Kristiana Hultgrena dostajemy huśtawkę klimatów od, prowadzonych przez pianino i klimatyczny bas spokojnych dźwięków, przez powracającą ostrą gitarową zagrywkę czy transowy fragment z powtarzanym wielokrotnie zdaniem „I don’t want anyone see me” zwieńczony piękną Gilmourowską solówką, aż po atakujący uszy zgiełkiem, urywający się nagle finał, dobrze odzwierciedlający tytułowy atak paniki.

Stronę B rozpoczynamy w całkiem innym nastroju, gdyż znajduje się tu przepiękna, także znana z singla, ballada „She”. Na pierwszy plan wysuwa się tu początkowo gitara akustyczna na tle elektronicznego subtelnego motywu i takiego też śpiewu Riisa. Potem dochodzą delikatnie płynące dźwięki gitary elektrycznej, które wychodzą przed szereg w okolicach czwartej minuty, a towarzyszy im delikatny basowo–perkusyjny podkład. Mnóstwo tu przestrzeni, aż chciałoby się usłyszeć ten numer w formacie Dolby Atmos. W tekście artysta opowiada o kimś bliskim, na którym zawsze można polegać:

“Everytime I feel alone/ Everytime the sun is down/ When I feel it's coming on/ Whenever I lose control

She's always here/ She's always here for me/ She's always here for me”.

Na przedostatniej ścieżce otrzymujemy drugie instrumentalne nagranie w postaci tytułowego „Fimbulvinter”. Tu partiami perkusji podzielili się współautor muzyki Arild Brøter i Kai Christoffersen. Tu chyba mamy najjaśniejszy przykład łączenia wpływów twórczości Davida Gilmoura z jeżozwierzowymi dokonaniami Stevena Wilsona. Choć tych drugich jest zdecydowanie więcej. Od groźnego niczym wiatr w czasie tytułowej zimy, przez typowe dla Bosonogiego zagrywki, czy to w formie riffów czy partii solowych gitary przeplatane syntezatorowo–organowymi tłami z głębokim basem i prostym rytmem, po kosmiczne wyciszenie z gitarą niczym w „Echoes” Pink Floyd. Znalazło się tu także miejsce dla fragmentu z marszowym podkładem perkusji, na tle którego dominują dźwięki melotronu i syntezatora, przy czym te drugie ustępują miejsca dla cudownie płynącego na tle melotronowych orkiestracji sola na gitarze. Całość idealnie oddaje grozę i piękno zimowej aury.

Na finał wybrzmiewa druga ballada „Fear Of Abandoment”. Zaczyna się duetem fortepian (gra na nim współkompozytor nagrania, Vegard Kleftås Sleipnes) – gitara akustyczna, do którego dołącza po chwili elektryczna wersja, by wygrywać pociągłe nuty. W trzeciej minucie wchodzi sekcja rytmiczna (na perkusji Kai Christoffersen), a Bjørn wyśpiewuje pełne boleści, wręcz depresyjne, wersy:

“I don't know what I'm doing here/ I don't know where I'm supposed to be/ Everything seems so strange to me/ Even though I've been here before

I walk these streets day and night/ I try hide when you pass me by/ I don't know what I'm doing here/ I don't even care

«You may go/ You may disappear/ You may go/ You may leave us now»”.

W drugiej części otrzymujemy jeszcze jedno wyrafinowane solo na gitarze, na tle mocniejszej, acz nieprzesadnie, pracy sekcji, a potem jeszcze wyciszenie z delikatną gitarą i album dobiega końca.

Okładkę zdobi zdjęcie Bjørna autorstwa Anne-Marie Folker. „Fimbulvinter” został wydany na płycie kompaktowej w dwóch rodzajach opakowań (jewel case i limitowany digisleeve) oraz na krążku winylowym (czarnym lub marmurkowo-czarnym).

44 minuty spędzone w otoczeniu pejzaży malowanych dźwiękami przez Bjørna Rissa i jego przyjaciół mija bardzo szybko. Nawet za szybko, bo chciałoby się, by ta podróż trwała i trwała. Wszyscy, którzy lubią dotychczasową twórczość Bjørna, i to zarówno solową, jak i z kolegami z grupy Airbag, będą usatysfakcjonowani nową propozycją gitarzysty. Ci, którzy liczyli na jakąś muzyczną woltę, odkrywanie nowych terytoriów, mogą być zawiedzeni. Ja jednak zaliczam się do tej pierwszej grupy. Nie razi mnie, że wszystko to już było, gdyż całości słucha się po prostu doskonale! Słyszałem opinię, że muzyk nagrywa wciąż tę samą płytę. Może i jest to twierdzenie nazbyt krzywdzące, ale nie do końca pozbawione podstaw. Niemniej jeśli robi to z takim wyczuciem, takim zaangażowaniem i zapałem to należałoby zapytać „dlaczego nie?”. Norweg ma swoją strefę komfortu i niespecjalnie chętnie z niej wychodzi, ale dopóki tworzy płyty na takim poziomie jak „Fimbulvinter”, to mi to absolutnie nie przeszkadza. Tu wszystko jest najwyższych lotów – kompozycje, teksty, wykonanie i produkcja. Śmiem twierdzić, że w podsumowaniach 2025 roku ten album znajdzie się wysoko. W moim na pewno.

MLWZ album na 15-lecie Ino-Rock Festival 2025: niezapomniane muzyczne przeżycie w Inowrocławiu Weather Systems w 2025 roku na dwóch koncertach w Polsce Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok