Czy można debiutować mając na koncie siedem płyt i wydając właśnie ósmą? Jeżeli zdefiniujemy na własne potrzeby „debiut” jako pierwsze zetknięcie z zupełnie nieznanym zespołem, to można, jak mi się wydaje. Jeśli dodać do tego, że artysta ten gra sobie gdzieś tam daleko w Phoenix w Arizonie, to chyba nic dziwnego, że nie było okazji, by zetknąć się z nim wcześniej. Dorzućmy jeszcze fakt, że na początku (czyli tak do szóstej płyty włącznie) był to tzw. one-man project, a powstałe płyty były dziełami instrumentalnymi o artrockowo-symfonicznej prowieniencji. Pierwsze linie wokalne pojawiają się dopiero na siódmym albumie pt. „Bloody Sunday” z 2023 roku. W dalszym ciągu płyta ta była dziełem jednoosobowym, a linie wokalne zostały stworzone i „zaśpiewane” przy użyciu programów AI. Brzmi nieco futurystycznie, ale… to się już dzieje. Nie jest to główny, ani też jedyny powód dlaczego chciałbym polecić Państwu tę płytę, niemniej jednak czasy są jakie są i pewnie coraz częściej będziemy się stykali z tego rodzaju twórczością. Kwestią rozwojową jest tylko sprawa czy to będzie „wspomaganie”, czy też „zastąpienie” ludzi, zespołów, artystów.
Dlatego z dużym pietyzmem wysłuchałem najnowszego dzieła pana Roberta Doucette, który skrywa się za nazwą Tollheit i właśnie wydał ósmą z kolei płytę pt. „Guilty Pleasures”. A że słowo „tollheit” znaczy po niemiecku „szaleństwo”, więc może nazwa jest odpowiednia do zaproponowanego „muzycznego” rozwiązania – współtworzenia muzyki przez człowieka i AI.
Płytę otwiera siedmiominutowy utwór pod tytułem „Cosmic Opus”. I wszystko jest takie jak lubimy. Miękki instrumentalny początek zagrany z jakże neo-progresywnymi, klawiszowymi smaczkami. Kołyszący rytm, niespieszne tempo i…wokal pojawiający się dopiero w trzeciej minucie. Cały utwór utrzymany jest w niemal bajkowej atmosferze i dotyczy to zarówno muzyki, jak i wokalu. A słowa…? Cóż, te też czerpią kolejne linijki z bajkowej opowieści o kryształowym oceanie: „(…) W Kryształowym Oceanie, gdzie wszystko się zaczęło / Światło i ciemność, część planu / Od radości do smutku podróż się toczy / W historii stworzenia mówi się prawdę”. Oczywiście jak przystało na dobry neoprogresywny utwór z lat, powiedzmy, dziewięćdziesiątych, pojawiają się momenty gitarowo ostrzejsze, ale nie zakłócają one dobrze znanych muzycznych pasaży z tamtych lat.
Trzeci w kolejności utwór z płyty – „Third Time's A Charm”, piąty – „Ship Of Theseus” i szósty – „Crystal Ball Fairytails” utrzymane są w podobnym nastroju. Odnosi się wrażenie, że powracamy do lat dziewięćdziesiątych i tamtego aranżacyjnego sposobu konstruowania kolejnych piosenek. Ciepłe, kołyszące klawisze, ostrzejsze solo gitary, momentami jakieś podkreślające tempo uderzenia perkusji i… bajkowy w swej tematyce i treści wokal. Bo jak inaczej zinterpretować słowa piosenki „Crystal Ball Fairytails”: „(…) Kryształowa kulo, opowiedz nam historię / O rycerzach, królowych i statkach, które pływają / Zakręć swoją magią, świeć tak jasno / Prowadź nasze marzenia przez noc pełną gwiazd”.
I zapewne w tym momencie może się nasunąć pytanie: co jest takiego w tym albumie, że warto o nim wspomnieć? Jest to jak najbardziej trafne pytanie, a odpowiedź na nie jest całkiem prosta: cztery utwory instrumentalne.
„Left Hand Path, Pt. 1”, „Golden Hour Magic”, „Left Hand Path, Pt. 2” i kończący płytę utwór „Homecoming” – to znakomite, choć jakby zbyt krótkie, „przerywniki” muzyczne. Pierwsze dwa to dobry przykład klasycznych fortepianowych miniaturek, które w równie kołyszący sposób jeszcze bardziej ubajkowiają muzyczny przekaz oferowany na płycie. I może to ta ich krótkość i lekkość sprawiają, że można się w nich zakołysać. W dwóch pozostałych kompozycjach oprócz fortepianu do głosu dochodzą także syntezatory i solo gitary akustycznej, sprawiając, że te niby „wprawki” nabierają neoprogresywnego charakteru. A dodatkowym atutem muzycznym kompozycji „Homecoming” jest aranżacyjne powinowactwo z twórczością Mike’a Oldfielda.
Mam nadzieję, że udawało mi się dotychczas uniknąć odpowiedzi na pytanie: i jak to jest z tą AI? Jak to brzmi? Człowiek i… maszyna. Najłatwiejszą odpowiedzią byłoby stwierdzenie: tak brzmi jak się ustawi potencjometry, suwaki i pokrętła, że w zasadzie wszystko zależy od jednostki nadrzędnej – człowieka. Na ten moment na pewno tak, ale czy na zawsze…? AI to ciągle jeszcze (przynajmniej w muzyce) narzędzie wspomagające, usprawniające poczynania artysty. Ale, można zapytać, czy to koniec artyzmu, natchnienia, twórczego szału, czy to początek algorytmów, sekwencji liczb? Nie mam pojęcia, ale proszę posłuchać tej płyty. To przykład narzędziowego wykorzystania możliwości, jakie daje sztuczna inteligencja, to przykład „protezy” muzycznej, ale jesteśmy dopiero na początku drogi. I na razie jej końca nie widać i chyba ciągle ten koniec jest niewyobrażalny.