Paatos - Ligament

Rysiek Puciato

W momencie, gdy zaczynam pisać tę recenzję za oknami jest jeszcze jasno. Jeszcze trwa „dzienna zmiana”. Ciągle jeszcze krzątają się ludzie korzystając z poprawiającej się, cieplejszej pogody. Widać pierwsze liście na drzewach, gdzieś tam zakwitają kwiaty tulipanopodobne, a okoliczni sąsiedzi zastanawiają się czy to już czas ruszyć z pracami ogrodowymi czy też może jeszcze za wcześnie. Bo przecież może przyjść „zima”, bo może nastać „mrok”. Życie zewnętrzne zaczyna balansować wzdłuż przesuwającej się w stronę „światła” granicy pomiędzy dniem a mrokiem, jasnymi porankami i coraz później zapadającą wieczorną szarością. A życie wewnętrzne…? Chyba nabiera rozpędu po długich zimnych, momentami śnieżnych, miesiącach. Coraz bardziej przełamuje się zimowa bariera szarości, melancholii i smutku. Zaczyna się corocznie odnawialne nowe życie. Zaczyna się wyjście z mroku zimy i skierowanie twarzy w stronę słonecznego ciepła. Zaczyna się czas odwilży od ciemności i krótkich dni.

I w takim momencie, po trzynastoletniej przerwie, otrzymujemy nowy album grupy Paatos pt. „Ligament”. Jest to szósty album w dorobku tego zespołu, który istniejąc już od roku 2000 określa swoją twórczość muzyczną jako: „(…) Cinematic rock with influences of heavy rock, jazz & electronic grooves”. Jednak w porównaniu do ich poprzednich albumów (np. „Timeloss” i „Kallocain”) otrzymujemy wydawnictwo mroczne, pełne synkopowanych rytmów, melodii, które są na wpół gotyckie, na wpół arabeskowe. Kompozycje pełne są gigantycznych linii basowych i brzmiącego bardzo eksperymentalnie głosu Petronelli Nettermalm przepuszczonego przez megafon. Nie brakuje na albumie tego, do czego zespół nas już niejako przyzwyczaił: porywającej atmosfery, dopracowanych elektroniczne faktur i organicznych rytmów. Jednak cechą szczególną tego właśnie wydawnictwa jest panoszący się smutek, mrok, niepokój i wspomniany akcent na eksperymentalną kreatywność.

Ricard Huxflux Nettermalm – perkusista grupy – w jednym z wywiadów jako przyczynę takiego stanu rzeczy podaje czas, w którym żyjemy, a który jest pełen niepokoju, niestabilności i strachu: „(…) Tak, na świecie jest teraz mnóstwo niepokoju (...) Zarówno tekstowo, jak i muzycznie, „Ligament” odzwierciedla niepokój, który wydawał się oczywisty do przekazania”. Warto od razu wspomnieć, że niektóre utwory zostały nagrane na żywo bez jakiejś realizatorskiej edycji – „(…) Niektóre utwory zostały nagrane w całości na żywo, dlatego też byliśmy niezwykle oszczędni w stosowaniu technik „kopiuj-wklej”, czyli praktycznie ograniczyliśmy edycję do minimum, aby zaoferować słuchaczom możliwie najbardziej szczerą i żywą podróż muzyczną. Duża część muzyki, którą słyszymy dzisiaj, jest zbyt przetworzona i zaaranżowana, a jej cykl życia jest bardzo krótki. Musimy tchnąć w to prawdziwe życie, wprowadzić trochę typografii, w przeciwnym razie zbyt szybko się tym znudzimy. Myślę, że na nowej płycie chcieliśmy po prostu powrócić do czegoś organicznego”. Może dlatego słychać we wszystkich nowych utworach jakieś takie niedopowiedzenie, pozytywną niezgrabność i… szczerość.

Już pierwsza z zawartych na tym jakby nie pasującym do obecnej pory roku albumie kompozycja „Chemical Escape” jest tego doskonałym przykładem. To niesamowita triphopowa podróż z psychodeliczno-halucynogennymi akcentami, wspierana przez hipnotyczną linię basową Ulfa Rockisa Ivarssona i nerwowy rytm perkusji. Na takim tle głos Petronelli jest delikatny, niemal nieważki, równoważąc napięcie instrumentalne.

Wspomniana wyżej szczerość styka się w kolejnych piosenkach z introspekcyjną wyprawą do wnętrza własnego „ja”. Powolny, niepokojący utwór „Who Am I” z bardzo powściągliwą linią wokalną przywołuje nastrojem twórczość Davida Bowie. „Svart” wprowadza silny ładunek wewnętrznego niepokoju i strachu, brzmiąc niczym głos kogoś, kto woła o ratunek w sytuacji bycia opuszczonym. Jeżeli przy słuchaniu tej kompozycji przyjdzie Państwu na myśl jedna z najważniejszych eksperymentatorek wokalno-muzycznych - Björk, to jest to rozumowanie jak najbardziej dopuszczalne. To bowiem Björk i… Kate Bush wydają się być najbliższymi skojarzeniami dającymi się wysłyszeć w śpiewie Petronelli Nettermalm.

Skojarzenie z głosem Björk słychać też w utworze „I Deny”, który miesza łagodność linii muzycznej z niesamowitą barwą linii wokalnej sprawiając, że całość brzmi jak powiew zbawczej jasności w sercu ciemności.

Nie brakuje na płycie także melancholii i nastroju. „Beyond The Forest” jest taką bardzo emocjonalną i melancholijną zarazem kompozycją, której nastrój buduje linia wiolonczeli w wykonaniu Petronelli. Ważnym „dodatkiem” jest tu także śpiew Mikaela Åkerfeldta (Opeth), który w duecie z Petronellą tworzy w środkowej części utworu niesamowitą atmosferę jakiejś radości przez przysłowiowe łzy.

Linia basu i triphopowy wokal budują kompozycję „I’m Letting Go”, wciągając słuchacza w świat perkusyjnie wyznaczonej podróży. Otrzymujemy w efekcie tego pomieszania pozornie melodyjną kompozycję, która jednak drażni i co chwilę wytrąca z zasłuchania i jakiejś kontemplacji.

Jedynym określeniem, jakie przychodzi mi na myśl podczas słuchania utworu „November” jest „spektakularność”. Ta kompozycja to jeden ponad czterominutowy muzyczny pasaż z łagodną melancholią, która przebija się przez nastrojową mglistość. A wytrącający z równowagi wokal, niby łagodny, niewinny, a jednak pełen wchłaniającej melancholii i przebijającego się smutku frapuje, nakazuje zasłuchanie i nie pozwala na moment przerwy.

„(…) Czy widzisz to?

Chora bladość odbicia w Twoim lustrze

Ciągle to czujesz

Zgniły odór Twojej własnej goryczy

Teraz już nawet nie czujesz

Już nie wierzysz

A wszystkie moje marzenia były prochem, mimo wszystko...

Niesprawiedliwe mimo wszystko...”

To fragment tekstu tytułowej kompozycji z płyty „Ligament”. To zarazem najbardziej eksperymentalna część nowego krążka. Wokal Petronelli przetworzony przez megafon z jednej strony odrzuca, a z drugiej tworzy atmosferę totalnego pomieszania wszystkiego ze wszystkim: miksu strachu, bezładu, totalnej improwizacji, niemal punkowego bałaganu i syntezatorowych dźwięków. I jakby dla przeciwwagi pojawia się instrumentalny, bardzo krótki utwór pt. „Post War Limina”, który poprzez swoją prostotę aranżacyjną jest wyciszeniem poprzedniego „muzycznego bałaganu”. Jest przerwą pomiędzy światem strachu i bezładu, a światem harmonii i nastroju.

Nie da się opisać tej płyty w sposób tradycyjny. Nie da się jej streścić, nie można wyciągnąć z niej wszystkich inspiracji i skojarzeń. Bez wątpienia jest to album perfekcyjnie zrealizowany, pokazujący ogromną paletę nastrojów i barw. Podobnie jest z muzycznymi inspiracjami dającymi się wysłyszeć. Na pewno Björk, Kate Bush, David Bowie... Na pewno szereg innych wykonawców i stylów muzycznych. Wszystko to jest jednak w sposób warty uwagi przetworzone przez grupę Paatos, która z przysłowiową tarczą wraca po latach nieobecności.

A wracając do życia zewnętrznego i tego wewnętrznego muszę powiedzieć, że nie jest to płyta „wiosenna”. Swoją melancholią, podskórnym niepokojem, drapieżnością pomieszaną ze smutkiem i łagodnością stoi w całkowitej opozycji do jasności, rodzącej się wiosny życia, do jasnych poranków i długich dni. Wreszcie do zwykłej, przyziemnej radości z każdej chwili, z każdego momentu. Lecz jest jednocześnie niezbędnym uzupełnieniem tej rodzącej się, nieposkromionej radości. Jej elementem yang. Bo element ying… wystarczy spojrzeć za okno… wstał nowy dzień i będzie się działo, oj będzie…

Gdy kończę pisać tę recenzję w dalszym ciągu jest jasno, jest niemal ciepło, nie ma chmur. I bardzo mnie to cieszy, bowiem właśnie skończyłem słuchać jednej z najbardziej atmosferycznych płyt tego roku, a teraz wychodzę na słońce.

MLWZ album na 15-lecie Festiwal Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego w Toruniu 2025 W październiku IQ Weekend w Zabrzu Francuski zespół Kwoon na koncertach w Polsce w październiku 2025 Koncert jubileuszowy Millenium oraz MLWZ już za cztery miesiące Ino-Rock Festival 2025: niezapomniane muzyczne przeżycie w Inowrocławiu