Czy znają Państwo powiedzenie: wyskoczyć jak królik z kapelusza? Za chwilę będzie potrzebne. Zdarzają się bowiem, jak sami wiecie, przypadki, gdy jesteśmy przekonani, że jakaś sytuacja jest pod całkowitą kontrolą, że - jak to się mówi - wszystkie pionki w grze są już znane i rozdane i nagle pojawia się coś, co burzy ten dotychczasowy komfort i porządek i wręcz zmusza do szybkich zmian. Można oczywiście ten fakt opisać barwniej: że oto coś nas uderza jak grom z jasnego nieba. Niezależnie od słów i określeń najważniejszy jest fakt, że pozorna równowaga przez pojawienie się takiego elementu… - no dobrze, powiedzmy to jasno: takiej płyty -zmienia się. Nawet więcej, zmusza do niemal całkowitej rewizji poglądu na temat kategorii „najlepszych płyt pierwszego półrocza 2025 roku”.
Ale zacznijmy od literatury amerykańskiej i krótkiego wspomnienia pisarza, wagabundy, niepokornego buntownika - Jacka Kerouaca. Jest on chyba najbardziej znany jako ojciec pokolenia beatników i autor takich powieści, jak „W drodze”, „Włóczędzy Drahmy” i „Big Sur”. Wywarł szczególnie głębokie wrażenie na wielu pokoleniach muzyków: John Lennon, Bob Dylan, Syd Barrett, David Bowie, Van Morrison, Fish oraz członkowie The Doors i King Crimson - wszyscy powoływali się na niego jako na osobę mającą ogromny wpływ na ich twórczość i światopogląd oraz oddawali mu muzyczny hołd przez lata. I właściwie zwykle mówiąc o tym pisarzu zatrzymujemy się na powieści „W drodze”, która jest sztandarowym przykładem jazzowo-poetycznej powojennej, narkotycznej epoki Beat Generation i zarazem książką powstałą w wyniku zapisu „spontanicznej prozy strumienia świadomości”. Nie należy jednak zapominać o jego innych próbach literackich. Jedną z nich jest nieukończona powieść pt. „The Haunted Life” (“Nawiedzone życie”), którą autor zaczął pisać w roku 1944 i która, niestety, nie doczekała się zakończenia.
To właśnie ta niedokończona nowela stała się przyczynkiem do powstania najnowszej płyty zespołu Rocking Horse Music Club pt. “The Last Pink Glow”. I choć zespół współpracował podczas pisania tekstów z Jimem Sampasem, wykonawcą literackim Kerouac Estate, często wykorzystując słowa Kerouaca z noweli jako teksty piosenek, to efekt tej współpracy jest bardzo, ale to bardzo muzyczny, a mniej związany z badaniami literaturoznawczymi.
Rocking Horse Music Club to, mimo bluesowo-folkowo brzmiącej nazwy, można by powiedzieć “weteran” rocka progresywnego w jego nieco eklektycznej formie, łączącej rock symfoniczny z elementami muzyki amerykańskiej, bluesa, muzyki elektronicznej i orkiestrowej. To zespół, który przy tworzeniu swoich trzech wcześniejszych albumów („Every Change of Seasons” z 2018 roku, “Which Way the Wind Blows” (2019) i chyba najbardziej znanego, dwupłytowego wydawnictwa – “Circus of Wire Dolls” z roku 2023) miał okazję współpracować z takimi muzykami jak: Steve Hackett (Genesis), John Helliwell (Supertramp), Greg Hawkes (The Cars), Kenwood Dennard (Brand X), Noel McCalla, Chris Difford (Squeeze), David Cross (King Crimson), Tim Bowness, John Hackett czy Amy Birks. Przy okazji tylko wspomnę jeszcze, że dwupłytowe wydawnictwo “Circus Of Wire Dolls” doczekało sie miana ‘Albumu 2023 Roku’ według radia ProgRadio.com.
A ten królik z kapelusza? To właśnie pojawienie się najnowszego wydawnictwa przewróciło moje spojrzenie na listę najciekawszych (pomijam tu słowo najlepszych) płyt pierwszego półrocza. Gdy już zaczynało się wydawać, że nowe krążki Echolyn, The Flower Kings, Cosmic Cathedral, Karmakanic i innych “tuzów” zajmą na niej czołowe miejsca, zabrzmiał utwór pt. “The Haunted Life” z gościnnych udziałem pana Tony'ego Banksa (Genesis) i… Cóż, to może być najpiękniejszy utwór tego roku. Skrzętnie budowana konstrukcja „płyt naj, naj” musiała ulec zmianie.
Inne kompozycje wcale nie ustępują piosence “The Haunted Life”.
Utwór “Haunted” rozpoczyna album pięknym wejściem gitary i porywającą grą klawiszy oraz delikatnym, narracyjnym wokalem. Całość po prostu płynie i od pierwszego akordu uwodzi i kołysze. Po prostu od pierwszego momentu wkraczamy w muzyczny świat, z którego nie będzie ucieczki, który nas porwie i zauroczy. Proszę nie walczyć z tym uczuciem.
I choć druga kompozycja rozpoczyna się w sposób lekko nieoczywisty, to jej indierockowy charakter, lekkość i beztroskość wraz z jazzowym brzmieniem trąbki powinny przypaść do gustu miłośnikom swingujących rytmów. “It's the Small Things” – proszę nie sugerować się tytułem - to wcale nie jest ‘mała rzecz’. To bardzo melodyjna kompozycja z nieoczywistym zakończeniem.
Proszę teraz zastosować się do słów tytułu sześciominutowej piosenki “If We're Silent & We Listen” – być cicho i słuchać. Czwarty utwór z płyty mimo ciężej brzmiącej gitary to wspaniały rockowy pochód o prostej linii melodycznej i porywającej aranżacji. A klawisze… Proszę tylko posłuchać niebiańskiej melodii rozpoczynającej się w czwartej minucie.
Ballada o Joe Martinie (“The Ballad of Joe Martin”) – akustyczna gitara, Dylanowski wokal, gitara slide, jakiś taki folkowo-countrowy rodowód i.. skrzypce. Nie wiadomo czy to “Dylan”, czy może “The Waterboys”, ale jak brzmi! Czy można pogodzić folk z neo progiem? W przypadku tego utworu sądzę, że tak. Proszę skupić sie na trzeciej minucie tego utworu.
“Changing Channels” – nie, proszę nie zmieniać kanału. Jeżeli wyżej nawoływałem do posłuszeństwa (‘być cicho i słuchać’), to tutaj wskazana jest całkowita niesubordynacja - nie zmieniajcie kanału! Inaczej utracicie możliwość obcowania z konglomeratem rocka symfonicznego, orkiestrowego i progresywnego. A w przypadku tej piosenki to byłaby strata nie do odrobienia.
Druga z klasycznych ballad na tym krążku, “The Ballad of Wesley Martin”, niczym roztrojone pianino, którego dysharmoniczny dźwięk łagodzi liryczny wokal i orkiestracja, może być przyczyną zakołysania, która objawia się niemożliwością żadnej zmiany do momentu zakończenia całości.
Kompozycja “Splitting Atoms” wraca do neoprogresywego nastroju, wraca do delikatnych klawiszowych pasaży, wraca do niebiańskiej atmosfery spokoju i podróży na przekór przestrzeni i wbrew klepsydrze czasu. Wystarczy zamknąć oczy i ruszyć do wyśpiewanej “krainy łagodności”.
Nie wiem czy zdołają Państwo wrócić na Ziemię po wysłuchaniu poprzedniego utworu, ale obawiam się, że chwilę po tym powrocie ponownie trzeba będzie ulecieć na dźwiękach piosenki “Restless Wanderers” w inną ponadzmysłową rzeczywistość. A może po prostu nie wracać?…
I choć przedostatnia kompozycja z płyty nie jest typową balladą, to jednak nie można ukryć jej folkowo-countrowych korzeni. Ale przecież płyta czerpie inspiracje z twórczości Kerouaca – wagabundy, beatnika, zatem miejsce utworu zatytułowanego “Big City Small Town Blues” z jego bluesowym brzmieniem i folkującym aranżem jest jak najbardziej usprawiedliwione.
A na zakończenie tego album zespół serwuje prawie trzynastominutową suitę “The Last Pink Glow”, która po raz kolejny sprawia, że po prostu jesteśmy zmuszeni do dźwiękowej pozaziemskiej podróży, w której pojęcie czasu zatraca swój sens i staje się nieważne. Nie ma nic ważniejszego, nie istnieje nic… Jest tylko nasz lot, nasza podróż przez krainy, do których prowadzi niczym nieskrępowana wyobraźnia. I długość dźwięków. To podróż bez końca, z której nie będą chcieli Państwo wrócić. Gwarantuję.
Na koniec przypomnę: oznaczony indeksem 3 utwór “The Haunted Life” z gościnnym udziałem Tony’ego Banksa (który jednocześnie był współtwórcą tego utworu) może okazać się piosenką roku. Proszę się tylko dać ponieść jej magi...
Jest to już czwarte wydawnictwo zespołu The Rocking Horse Music Club. I choć nazwa, cóż, nie jest zbyt progresywna, to album “The Last Pink Glow” z pewnością wedrze sie do Państwa serc, umysłów, duszy i zostanie tam na długo. A sam zespół to kooperatywa muzyczna utworzona przez panów Briana Coombesa, Justina Cohna, Patrika Gocheza, Brendena Harisiadesa, Mike'a McAdama, Myrona Kibbee i Erica Wagleya. W 2024 roku do tego składu dołączył gitarzysta Andrew Rotunno. I jeszcze jedna porządkowa uwaga: mogą sie Państwo spotkać z nieco rozszerzoną wersją tytułu płyty. Niekiedy jej tytuł podaje się jako “The Last Pink Glow. An Interpretation of Jack Kerouac's The Haunted Life”.
“The Last Pink Glow” – ostatni różowy blask… A może raczej nowa muzyczna iskierka na firmamencie muzycznego 2025 roku? I tak na zupełne zakończenie: my też mamy swojego Kerouaca, naszego, swojskiego Marka Hłaskę… Jakby była okazja, to warto pamiętać.