Rocking Horse Music Club - The Last Pink Glow

Artur Chachlowski

O Jacku Kerouacu po raz pierwszy usłyszałem latem 1987 roku, gdy zasłuchiwałem się w wydanej właśnie płycie „Clutching At Straws” grupy Marillion. Fish śpiewał w „Torch Song” o tym amerykańskim pisarzu. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że uważany był on za czołowego beatnika, przedstawiciela tzw. beat generation. Potem próbowałem sięgnąć po jego książki oparte na podróżach i pełne przemyśleń oraz refleksji dotyczących życia i szczerze powiedziawszy, nie wszystkie chwyciły, ale szczególnie „W drodze” zrobiła na mnie wrażenie. Szczerze polecam.

O grupie Rocking Horse Music Cub po raz pierwszy usłyszałem, gdy w 2022 roku wpadła mi w ręce płyta „Circus Of Wire Dolls”. To trzeci album w dorobku tej grupy, ale było to moje pierwsze zetknięcie z jej muzyką. Ale było to takie zetknięcie, że trafiła ona do wąskiego grona moich ulubionych albumów AD 2022. Jeżeli ktoś jeszcze nie miał jeszcze okazji posłuchać, to polecam z całego serca.

Ku mojemu zaskoczeniu, kilka dni temu ślady prozy Kerouaca i muzyki Rocking Horse Music Club przecięły się w moim życiu. A wszystko to za sprawą nowego albumu tej amerykańskiej formacji zatytułowanego „The Last Pink Glow”, który jest muzyczną interpretacją książki Jacka Kerouaca „The Haunted Life”. Nie czytałem, ale przygotowując tę recenzję dowiedziałem się, że jest to opowieść o dorastaniu Petera Martina, gwiazdora uniwersyteckiej lekkoatletyki, który postanowił spędzić swoje jedno z ostatnich niewinnych lat w spokojnym rodzinnym mieście w Nowej Anglii. Jednak gdy wojna w Europie eskaluje, a jego dwaj najbliżsi przyjaciele planują wyjazd z miasta, zdaje on sobie sprawę, jak bardzo jego dzieciństwo i młodość przypominało wychowanie pod szklanym kloszem. Zaczyna zastanawiać się jakie wartości młodzieńczego wychowania mogłyby pozwolić mu znaleźć sens prawdziwego dorosłego życia. W ramach tego projektu muzycy Rocking Horse Music Club współpracowali bezpośrednio z Jimem Sampasem, wykonawcą literackim majątku Jacka Kerouaca, często wykorzystując prozę kultowego pisarza jako teksty piosenek.

To tyle tytułem wstępu. Chociaż nie. Jest jeszcze jedna ważna informacja, która powinna pojawić się w kontekście tej płyty i która niewątpliwie zelektryzuje wszystkich fanów grupy Genesis. Otóż, w przeciwieństwie do poprzedniego albumu zespołu, który wymagał licznych gości specjalnych, aby opowiedzieć jego złożoną historię, na „The Last Pink Glow” występuje tylko jeden muzyk spoza zespołu. A jest nim nie kto inny, a legenda grupy Genesis - Tony Banks. Współskomponował on wraz z liderem Rocking Horse Music Club, Brianem Coombesem, utwór „The Haunted Life”. Mało tego, Tony zagrał w tym utworze na instrumentach klawiszowych! I chociaż jego występ jest raczej dyskretny, to i tak jest to wydarzenie na dużą skalę. Ileż to lat minęło od jego pojawienia się tego muzyka na jakiejkolwiek płycie?...

A muzycznie? Nie chciałbym, żeby na najnowsze dzieło Rocking Horse Music Club patrzyło się wyłącznie poprzez pryzmat utworu, w którym gra Tony Banks. Wprawdzie „The Haunted Life” brzmi niesamowicie szlachetnie, a przy tym majestatycznie, ale nie jest to jedyny godny uwagi fragment tego złożonego z 11 kompozycji albumu. Wszystkie one pokazują zamiłowanie zespołu do przełamywania stylów, do eklektycznych, łamiących gatunki kompozycji, łączących progresywny rock z elementami muzyki amerykańskiej, bluesa, muzyki elektronicznej i orkiestrowej. Kierowany przez Briana Coombesa zespół ubóstwia wręcz rockowanie bez żadnych ograniczeń. Największym zaskoczeniem pod tym względem wydaje się przedostatni na płycie numer „Big City Small Town Blues”. To rzecz jakby najmniej pasująca do całości, mocno osadzona w stylistyce amerykańskiego bluesa. A przy okazji, na zasadzie kontrastu, udanie przygotowująca grunt pod efektowny finał płyty w postaci blisko 13-minutowej kompozycji tytułowej. To przewspaniałe zakończenie albumu. Rzecz, która rozkocha w sobie niejednego słuchacza. Rzecz, po zakończeniu której od razu chce się włączyć te płytę na nowo, by ponownie przeżyć emocjonujące chwile. A jest ich w programie „The Last Pink Glow” co niemiara. Za najwspanialsze nagranie, i to już od pierwszego przesłuchania, uważam nastrojową, przepięknie rozwijającą się kompozycję „Splitting Atoms”. Niewiele ustępuje jej dramatyczny, napędzany zgrabnymi riffami „If We’re Silent & We Listen”, którego wielowarstwowa aranżacja unosi się na falach kwartetu smyczkowego. Licznymi multigitarowymi pasażami (świetny Myron Kibbee) zachwyca nagranie otwierające całość - „Haunted”. Nastój amerykańskich południowych ballad przywoływany jest w dwóch adekwatnie zatytułowanych utworach – „The Ballad Of Joe Martin” i „The Ballad Of Wesley Martin”. Element melancholijnego zamyślenia zawieszonego w symfonicznej atmosferze powstaje w „Changing Channels”. Quasi instrumentalny, mocno napędzany brzmieniem syntezatorów i saksofonu, „Restless Wanderers” przekształca się w serię dźwiękowych obrazów pozostających w pamięci odbiorcy przez długi czas. Można by tak wyliczać bez końca. Bo nieograniczony jest zestaw środków artystycznego wyrazu, którymi amerykańscy muzycy posługują się na tym krążku.

Najważniejszym z nich, o którym jeszcze nie wspomniałem, są harmonie wokalne, a szczególnie szlachetny, zawieszony w wysokich rejestrach wokal Justina Cohna. Nie śpiewa on we wszystkich utworach, partie śpiewane podzielone są na tej płycie pomiędzy niego i Brana Coombesa i w sumie ten mniej czy bardziej demokratyczny podział ma swój sens. Bo album brzmi wyjątkowo ciekawie i obcowanie z wypełniającą go muzyką to ogromna przyjemność.

O czym donoszę Państwu z niekłamaną radością w sercu. I z zaznaczoną dużą gwiazdką przy tym tytule jako wskaźnikiem do mojej prywatnej listy tegorocznych płytowych superhitów. Nie jest to album aż tak epicki i nie aż tak teatralny, jak recenzowany przeze mnie trzy lata temu „Circus Of Wire Dolls”, ale jest inny, bardziej zaskakujący i bardziej jednorodny. A co najważniejsze, rosnący przy każdym kolejnym przesłuchaniu. No i ten wokal Justina Cohna. Jak dla mnie mistrzostwo świata!

MLWZ album na 15-lecie Festiwal Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego w Toruniu 2025 W październiku IQ Weekend w Zabrzu Francuski zespół Kwoon na koncertach w Polsce w październiku 2025 Koncert jubileuszowy Millenium oraz MLWZ już za cztery miesiące Ino-Rock Festival 2025: niezapomniane muzyczne przeżycie w Inowrocławiu