Płyta „Mobula” Gleba Kolyadina, jedna z najbardziej urokliwych, jakie poznałem w tym roku, ukazała się 28 lutego. W sierpniu 2023 r. na łamach MLWZ omawiałem poprzednią - „The Outland”. „Mobula” jest czwartym, solowym albumem urodzonego w 1989 r., wtedy jeszcze w Leningradzie, artysty. Od napaści Rosji na Ukrainę mieszka w Wielkiej Brytanii. To dla niego trudny bardzo, ale, jak się okazuje, artystycznie niezwykle twórczy czas.
Kolyadin od lat współpracuje z wieloma cenionymi muzykami sceny progresywnej. Dał się poznać w 2012 r., gdy wydał debiutancką płytę z Marjaną Semkiną jako duet Iamthemorning. Wśród zaproszonych gości na tamtym albumie, a także następnym - wydanym dwa lata później „Belighted”, znalazł się m.in. Gavin Harrison, który wzbogacił też swoim talentem trzecią „Lighthouse” z 2016 r., gdzie nie zabrakło i Mariusza Dudy. Pominąłem wydane w tym okresie przez Iamthemorning: EP-kę i album koncertowy.
„Mobula” to płyta instrumentalna, do realizacji której Kolyadin zaprosił dziesięciu artystów. Otrzymujemy muzykę o niezrównanym uroku, czystości i głębi. Utworów jest 14. Są niedługie, ale kunsztowne, bardzo kameralne, czasem wręcz miniaturowe. Podobnie jak w przypadku albumu poprzedniego, duch romantyzmu spotyka się tu ze współczesnością, klasyka z jazzem, a piękno z tęsknotą. Wszystko jest jednak na swoim miejscu, a królujący fortepian nie przestaje wzruszać. Smaku dodaje, że Kolyadin gra na stuletnim instrumencie koncertowym Broadwood, którego ponadczasowe ciepło kontrastuje z nowoczesnymi technikami produkcji nagrań.
Mobula to gatunek ryby zaliczany do płaszczek, zamieszkuje północny Atlantyk oraz Morze Śródziemne. Ryby te występują parami, w pobliżu wybrzeży, unoszą się płytko pod powierzchnią wody, czasem wyskakując wysoko ponad taflę. I taka jest też muzyka na tej płycie – daje poczucie zanurzenia w kontemplacji, otulenia dźwiękami, sprawia wrażenie podróży przez rożne morza, ale też zaskakuje „wyskokami” ekspresji. Podczas premiery albumu artysta udostępnił wideo, na którym wykonuje ostatni utwór „Gaia”. Powiedział wówczas: „Celem nie było stworzenie czegoś epickiego z udziałem gwiazd rocka progresywnego, ale wydanie szczerego i uczciwego dzieła, w którym słuchacze mogą znaleźć własne narracje. Opisałbym to jako wciągającą ścieżkę dźwiękową dla umysłu. Mobula na okładce symbolizuje to uczucie dryfowania, a jednocześnie głębokiego zanurzenia się w podświadomości”.
Peter Hilton w recenzji napisał: „Nie sposób pojąć traumatycznych doświadczeń, przez które przeszedł Gleb Kolyadin w ciągu ostatnich kilku lat i mam nadzieję, że proces tworzenia tego albumu odegrał swoją rolę w przywróceniu pewnej równowagi w jego życiu. W tym kontekście złożenie płyty w całość z fragmentów jego przeszłości może być właśnie tym, czego potrzeba w teraźniejszości”.
Tak, myślę, że to bardzo istotny trop nie tylko dla odczytania najnowszej płyty Kolyadina, ale i podpowiedź dla nas poszukiwaczy kojącego piękna niczym lśniącego bielą bandaża, którym otulamy nasze jątrzące się rany.