Kiedy otrzymałem te płytę w postaci folderu z plikami oraz jednostronicowego (właściwie nic nie mówiącego) opisu nie chciało mi się wierzyć, że na jednym krążku znalazło się aż osiemnaście utworów. W dodatku brak oznaczenia czasów trwania poszczególnych kompozycji jeszcze bardziej zmobilizował mnie do zainteresowania się tym wydawnictwem. Sami Państwo wiecie, często wiele dzieje się wokół nas z tzw. przekory: nie da się… da się…. Nie da się pomieścić osiemnastu piosenek na jednej płycie? Okazuje się, że się da!
Ani nazwisko autora, Chrisa Sandersa (grającego na wszystkich instrumentach i wykonującego wszystkie partie wokalne), ani użyta przez niego nazwa pewnie nic Państwu nie powiedzą. Można spróbować zanurzyć się w próbę odpowiedzi na pytanie: co oznacza właściwie słowo „Avamanyar”, za którym skrywa się artysta i odwołać się do wielkiej prozy fantasy, ale w przypadku muzyki zawartej na krążku pt. „Eternity of Ages” da to tylko połowiczną odpowiedź na najważniejsze pytanie: co w prezentowanych dźwiękach pociąga i wciąga słuchacza? Według specjalistów od języka elfów „Avamanyar” to „elfy, które nie chciały iść do Amanu” (elfiego Błogosławionego Królestwa położonego na zachód od Śródziemia, między oceanami Belegaerem i Ekkaia). Ten elfowy wątek (znany np. z prozy Tolkiena) pozostawienia, opuszczenia, samotności, poszukiwania nowego domu / nowego świata w obliczu wojny odciska swój narracyjny ślad w tekstach piosenek, a zarazem stwarza okazję, by użyć „elfickiego języka” do wyśpiewywania kolejnych fraz. Pewnie w tym momencie ci z Państwa, którzy doczytali do tego momentu zwątpią w poczytalność autora tych słów, ale proszę dać mi szansę wszystko wyjaśnić przy okazji omawiania utworu pt. „Omentielvo (Of Our Meeting)”.
Tak więc mam elfy, elficki język i… osiemnaście utworów. A właściwie tak by było, gdyby nie przypadkowa próba nagrania plików na płycie z odznaczeniem opcji dwusekundowych przerw pomiędzy poszczególnymi utworami. Tak nagrane pliki stworzyły nową jakość: album z trzema utworami, z których ostatni to ponad czterdziestominutowa, tytułowa suita, na którą składają się niezliczone tematy muzyczne.
Całość tej debiutanckiej płyty otwiera kompozycja pt. „Cry Forevermore” i, mam nadzieję, że już pierwsze sekundy, pierwsze dźwięki niezmiernie Państwa zaskoczą. Oto bowiem wkraczamy śmiałymi krokami w lata siedemdziesiąte, w krainę retro-proga, w świat proto-proga, czy wreszcie rocka końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych. Każde z powyższych określeń pasuje tu niemal idealnie. Brzmią tu bowiem wokale a’la The Beatles, gitary a’la The Shadows, pochody basowe jakby wyjęte z soft/hardrockowych utworów tamtych lat. A do tego „elficki element” w słowach piosenki: „(…) Żeglując na grzbiecie fali przez nieskończony czas / W dalekim świetle idą ludzie, którzy szukają swojego raju / I płaczą na wieki”. Przez osiem minut – tyle bowiem trwa ta kompozycja – zwolennicy wszelkiej maści klawiszy / organów / fortepianów znajdą dla siebie wszystko, o czym można zamarzyć.
„Did You Know?” to druga z kompozycji znajdujących na tym debiutanckim albumie. I chyba nie zdziwią się Państwo gdy znowu napiszę, że już od pierwszych dźwięków wkraczamy w świat lat siedemdziesiątych. Mocno i zdecydowanie, perkusyjnie zaczyna się ta kompozycja, by w drugiej minucie przeistoczyć się w melodyjną piosenkę, które ton nadaje brzmienie organów i gitary, a jej solo prezentuje całą mozaikę rozwiązań rytmicznych dobrze znanych z lat siedemdziesiątych. Ponownie fani organów i gitary mogą rozkoszować się dźwiękami z „lat dawnych” lecz zagranymi na nowo. A gitarowy, powtarzający się motyw przewodni naprawdę wpada w ucho i przypomina o hardrockowych korzeniach.
Obiecałem, że będzie o elfach… Już sam tytuł utworu „Omentielvo (Of Our Meeting)”, który rozpoczyna tytułową suitę jest (jak twierdzą znawcy) zaczerpnięty z „języka elfickiego”. „Elen sila lumenn omentielvo” – tymi słowami wita spotkanych nocą w lesie elfów, uciekający przed Czarnymi Jeźdźcami, Frodo - bohater „Władcy pierścieni” Tolkiena. Maria Skibniewska, tłumaczka eposu, przekłada to jako „Gwiazda błyszczy nad godziną naszego spotkania”. Jeśli czytają Państwo te słowa z „przymrużeniem oka”, to proszę spojrzeć na fragment tekstu tego utworu:
Elen síla lúmenn’ omentielvo!
silivren penna míriel,
o menel aglar elenath!
Fanuilos, le linnathon nef aear,
sí nef aearon! Gilthoniel
o menel palan-díriel,
le nallon sí di'nguruthos!
A tiro nîn, Fanuilos!
Sí man i yulma nin enquantuva?
An sí Tintallë Varda Oiolossëo
Tak… to słowa w języku elfów!!! (zainteresowanych tłumaczeniem na język angielski odsyłam do bandcampowej strony zespołu). Czerpiąc z dorobku znawców kultury elfickiej udało mi się dowiedzieć, że jest to nieco przetworzona pieśń „A Elbereth Gilthoniel” śpiewana na cześć bogini Vardy między innymi w Rivendell podczas pobytu Froda. Te słowa brzmią w kompozycji, która niejednoznacznie zapowiada dalszą część suity „Eternity of Ages”. Dlaczego niejednoznacznie…? Mimo muzycznego zachodzenia na siebie poszczególnych części, mimo (do pewnego stopnia) jakiejś tożsamości muzycznej nie jest to, moim zdaniem, suita do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w tzw. muzyce progresywnej. Nie ma ciągłości opowieści, nie ma jakiejś jednolitości brzmieniowej. Jest to raczej pewnego typu wariacja na wspólny temat – wieczności, mijającego czasu, upływających wieków. Każda z części może być potraktowana jako samodzielna miniatura muzyczna, oddzielnie słuchana i oceniana z zachowaniem jednak pewnej wspólnej nuty brzmieniowej, która pozwala także słuchać kolejnych fragmentów jako elementów większej całości. Pierwszy z elementów tej suity, wspomniany już, „Omentielvo (Of Our Meeting)” to prosta aranżacyjnie piosenka zaśpiewana na muzycznym tle stworzonym przez klawisze i gitarę akustyczną. To jakby beztroskie wprowadzenie do „muzycznej krainy elfów”, w której dominuje jasność, dobro, radość, a zarazem utwór, który można potraktować jako oddzielną całość. Dalej jest podobnie. „Visions” – trzyminutowa, folkowa kompozycja będąca muzyczną opowieścią o nadchodzącej wojnie w elfim świecie z mocnymi gitarowo-klawiszowymi wstawkami brzmi jakby był to utwór żywcem wyjęty z epoki lat siedemdziesiątych. Minutowy utwór „Turn It Around” nakręca muzycznie tę bajkową opowieść i… sam w sobie jest precyzyjnie zagraną piosenką w starym stylu. Niczym opowieść starego barda brzmi instrumentalna kompozycja pt. „For You, If You Want It”, a powtarzający się motyw gitarowy przywołuje obraz starego karczmianego śpiewaka grającego na lutni.
W stylistykę zespołu The Beatles przenosi nas utwór „Let Me Be Part Of You”. Wokalnie i aranżacyjnie niemal do złudzenia przypomina dokonania Czwórki z Liverpolu. Nie opowiada on jednak o miłości, lecz o wędrówce elfów w poszukiwaniu nowego domu: „(…) Krocz w ciemności, żyj wolą swojego umysłu (…) / Aby szukać Eldarów”. „The Havens” – kolejna muzyczna miniatura wprowadza mocniejszy akcent muzyczny. Zdecydowane partie organów są początkiem tej części suity, która spodobała mi się najbardziej. Od tego fragmentu rozpoczyna się Emersonowski (ELP) pochód klawiszowy, któremu towarzyszy posmak takich zespołów jak Barclay James Harvest czy, bardziej hardrockowy, Rush. „Time Traveler” – prosty w swej konstrukcji utwór urzeka miksem gry organów i gitary, „The Swamp” – hardrockową gitarą, „Follow Me” – zwalnia zamieniając hardrockowe brzmienie w delikatną folkującą piosenkę z ciekawym marszowym brzmieniem werbla i fujarki w części środkowej przypominającym, że poszukiwanie nowego domu ma także swoje niebezpieczne strony.
Po tym krótkim zwolnieniu temat „The Journey” wskakuje na znany hardrockujący poziom, by aranżacyjnie uwypuklić nastrój wędrówki. Tę moc podtrzymuje kolejny fragment - „Lord Of Waters”, najlepszy moim zdaniem. Wędrówka trwa, więc trzeba być gotowym na wszystko: „(…) Nie możemy się wahać, świat się kończy / Kiedy rakiety eksplodują, musimy być gotowi do odejścia”. Znawcy świata elfów z pewnością wiedzą o jakim odejściu tutaj mowa. Na specjalną uwagę zasługuje drugi z instrumentalnych fragmentów tej suity – „Stealth”. To pół na pół bluesowo-jazz-rockowa kompozycja, która w kołyszący sposób wprowadza element spokoju i, jednocześnie, oczekiwania na coś, co nieuchronnie nadejdzie, co kryje się za tym nastrojem beztroski i czystej kontemplacji. To coś, muzyczne przełamanie, zaczyna się wraz z początkiem części pt. „Breaking In”. Wraca mocniejszy rytm i powraca muzyczna moc. I jest kontynuowane w drugim najlepszym fragmencie tej suity pt. „The Fortress”, który tworzy wraz z następną częścią – „Disregard The Few” – zwieńczenie tej epickiej opowieści o losach elfów. Improwizacyjny charakter w oprawie muzycznej z lat siedemdziesiątych wciąga. A całości dopełnia ostatnia część suity – „Into Time” – równie ekspresyjna i pokazująca najlepsze strony muzyki osadzonej w przeszłości lecz zagranej całkiem współcześnie.
I może nie bez kozery będzie zacytowanie na koniec tego opisu ostatnich dwóch linijek tekstu z części „Into Time”: „(…) Do nieba i w czasie będziemy podróżować przez wieczność wieków / Zdaj sobie sprawę, że możesz sprawić, że lepsze życie będzie czekać na ciebie, jeśli tego chcesz”. To nie tylko optymistyczne zakończenie opowieści o losach elfów, to też jakieś przesłanie, które towarzyszy tej dziwnej płycie. Płycie, która próbuje łączyć historię fantasy z muzyką z lat siedemdziesiątych. Jestem pewien, że gdyby trafiła do Państwa ta płyta bez jakiegokolwiek opisu to zgodziliby się Państwo na to, że to jakiś mniej znany zespół z tamtych lat. A tymczasem to całkiem świeży album z tego roku zrealizowany gdzieś w dalekiej Atlancie przez Chrisa Sandersa, który sam to wszystko nagrał i wyśpiewał wszystkie linie wokalne.