Było to kilka lat temu. Pewnego dnia odwiedziłem Józefa Skrzeka, gdy już zmierzchało. Podczas spotkania nagle wstał i – ucinając temat naszej dotychczasowej rozmowy – powiedział, chodząc z miejsca na miejsce i błądząc wzrokiem, że pisze muzykę, o którą został poproszony przez ojca, który stracił ukochanego syna. 16-letni chłopiec umarł po pięciu latach nierównej walki z medulloblastomą, złośliwym rakiem mózgu. Rodzicom, gdy usłyszeli diagnozę, serca skamieniały, a świat w jednej chwili stał się zupełnie inny niż był, w zasadzie w ogóle przestał istnieć. Henryk E. Malinowski, opłakując syna Maximilliana, nie chciał, by pozostał po nim jedynie niemy nagrobek. Zwrócił się do Józefa z prośbą o muzykę, która jest trwalsza niż kamień i dopóki jej słuchamy, opowiada o nigdy niegasnącej tęsknocie, o pamięci i życiu mocniejszym niż śmierć. Ojciec chłopca uzasadniał swoją determinację w komentarzu do płyty: „Muzyka może być ponadczasowa, bo istnieje w innym wymiarze – duchowym”.
Maximillian władał sześcioma językami, uczył się w szkołach muzycznych w Oslo i Gdańsku, obdarzony był słuchem absolutnym. Grał świetnie na fortepianie i pozostawił po sobie garść muzycznych szkiców, choć żadnej skończonej kompozycji. Ojciec chłopca nie znał wcześniej osobiście Józefa, ale znał jego twórczość i zdecydował, że poprosi tego właśnie artystę, by napisał muzykę, traktując szkice chłopca jako formę inspiracji i je rozwinął. W ten sposób, jak w tym samym komentarzu pisze Henryk E. Malinowski, „dzięki niezwykłemu talentowi Józefa Skrzeka nasz syn Maximillian, przetrwa w muzyce, którą pozostawił po sobie. Muzyka pokona czas i śmierć, gdyż jest emanacją miłości, a ta jest nieskończona”.
Nagrania powstawały niespiesznie w latach 2019-2021 i… oto teraz wiosną roku 2025 otrzymujemy płytę „Non omnis moriar” z 20, najczęściej bardzo krótkimi, utworami, dwa tylko mają około cztery i pół minuty, dwa ponad pięć, a najdłuższy minutę więcej, pozostałe są krótsze, najczęściej znacznie krótsze. Jest w tej muzyce żar tęsknoty, za tym co utracone, za tym, kto utracony, ale ja słyszę także troskę o tę, która – gdy Józef pracował nad płytą – z wolna także odchodziła, zmarłą w 2022 r. żonę artysty, Alinę.
Całość trwa 55 minut i układa się w jedną natchnioną opowieść, którą otwiera w miniaturze „Modlitwa” – kilka słów małego Maximilliana i medytacyjny śpiew Akademickiego Chóru Politechniki Śląskiej pod dyrekcją Tomasza Giedwiłły. Chwilę potem wybrzmiewają donośnie i z mocą zaledwie pięćdziesięciosekundowe „Modulacje” zagrane przez Skrzeka na organach gliwickiej katedry św. Piotra i Pawła. Utwór trzeci, „Myśli”, to kolejna medytacja w wykonaniu chóru. Po niej przychodzi przejmująco zaśpiewany przez sopranistkę Karinę Trapezanidou-Skrzeszewską „Tren IV” Jana Kochanowskiego. Piątym utworem na płycie jest niezrównanej urody, delikatny zagrany na fortepianie i znów poprzedzony kilkoma słowami małego Maximilliana „Motyw”. Po subtelnej „Melodyjce” i niewiele dłuższej, ulotnej niczym sen o łące „Kantacie”, chłopiec (z niewielką pomocą taty) deklamuje wiersz „Pan Maluśkiewicz i wieloryb” Juliana Tuwima. Tło to delikatny akompaniament Józefa. I tak następują po sobie kolejne utwory zagrane przez artystę na instrumentach jakże dla niego charakterystycznych: fortepianie, organach piszczałkowych, syntezatorze Mooga... Niektóre melodie powracają, powraca też chór, głos Kariny Trapezanidou-Skrzeszewskiej i wspomniany malutki Maximillian ze wspierającym go tatą.
W postaci płyty otrzymujemy – jak napisano w zaproszeniu od wydawcy do jej posłuchania – „studium smutku i radości”. To muzyka nocy i światła, ciszy i modlitwy, wspomnień i upamiętnienia, to opowieść o utracie i przemijaniu, spojrzenie za widnokres, poza widzialne horyzonty, w górę i w głąb, w wieczność… To przypomnienie, że gdy słów zabraknie pozostaje dotyk, w tym wypadku dotyk dźwięku, przyjazna obecność artysty, dar i owoc współczucia. Wszak to dzieło człowieka dojrzałego, doświadczonego ubywaniem, artysty, który przy instrumentach całkowicie zanurza się w świat przenikającej go muzyki i wtedy wszystko się zmienia, a może raczej wypełnia...
Raz jeszcze Henryk E. Malinowski: „«Nie wszystek umrę…». Ten fragment z «V Pieśni» Horacego rozbrzmiewał we mnie i poruszał tak jak dziesiątki pokoleń przede mną. Bo co on mówi? Mówi o nadziei, że kiedy ostatnie ziarnko w klepsydrze naszego życia prześlizgnie się przez jej szyjkę i spadnie w bezdenną otchłań wieczności, to coś jednak pozostawimy po sobie następnym pokoleniom. Nie chcielibyśmy umrzeć i zniknąć tak bez śladu, jakbyśmy nigdy nie istnieli… bo jesteśmy tym, co po nas pozostanie po śmierci”.
Wspominając Maximilliana – chłopca, którego nigdy nie poznałem, któremu ojciec postanowił zbudować pomnik z muzyki i pozostając w zachwycie nad samym zamysłem oraz gestem artysty, powracam do słów Williama Blake’a, który napisał:
A wszystko, co zaistniało
Na przestrzeni sześciu tysięcy lat,
Trwa, nie znikło, nie przepadło
I każda najmniejsza czynność
Słowo, praca, życzenie, które zaistniało, nadal
Jest…
Gdyż każda rzecz istnieje i żadne westchnienie
Żaden włos ani drobinka kurzu
Nic nie może przeminąć.