Nie ukrywam, że Robin Armstrong zawsze mnie fascynował swoim talentem, wyobraźnią i niesamowitą pomysłowością. To artysta, który zawsze stąpa w dwóch światach równocześnie, ma ogromne tempo rozwoju, zaskakuje milionem szalonych wizji i jest nieprawdopodobnie kreatywny. Ma potężną dyskografię („The Orphan Epoch” jest albumem numer 12). Jego doświadczenie w muzycznym biznesie nie powinno nikogo zaskoczyć, bo to muzyk, który bezustannie się rozwija i to wielokierunkowo. Chociaż nie jest łatwo piąć się po drabinie osiągnięć bezustannie w górę, Armstrong nie powiela muzycznych idei. Jest zawsze gotowy, aby zaskoczyć słuchacza nową historią, wypełnić świeżym oddechem przestrzeń, utrwalić ożywcze barwy na muzycznym polaroidzie. „The Orphan Epoch” nie jest albumem koncepcyjnym, choć poszczególne kompozycje łączy wspólny mianownik liryczny, jakim jest życie i wybory jakich musimy dokonywać, niezależność myślenia i odrzucenie powszechnie przyjętych standardów. Odejście od panujących reguł, zmaganie się ze schematami czy przeciwstawianie się zasadom nie jest łatwe i wymaga ogromnej odwagi i siły wewnętrznej. Zderzenie z realiami współczesnego świata jest siłą napędową do buntu, walki o swoje wartości i poglądy. Robin Armstrong powiedział w jednym z wywiadów: „Nie mogę nawet powiedzieć skąd pochodzą moje piosenki (…) Wydawało się, że same chcą opowiedzieć historię. Chciałem, aby te utwory istniały we własnym czasie i przestrzeni”.
„The Orphan Epoch” to siedem utworów, niecałe pięćdziesiąt minut muzyki i artyści naznaczający każdy utwór swoją tożsamością: Robin Armstrong (wokal, gitary, bas, instrumenty klawiszowe, kompozycja), Kyle Fenton (perkusja, chórki) i Peter Jones (saksofon). Album został wydany przez Gravity Dream Music 23 maja 2025 roku.
Na początek Robin serwuje znakomity, roziskrzony klawiszami utwór „Division Warning”. Klasyczne brzmienie fortepianu przechodzi w miks gitarowych riffów i przytłumionego wokalu, by po chwili wybuchnąć szaleństwem, efektowną solówką i natężonym rytmem. Trzeba to powiedzieć otwarcie, że Robin niesamowicie ewoluuje, rozwija się z płyty na płytę. Nie boi się siły swoich transformacji, potrafi pokazać jaki ma potencjał jako klawiszowiec, gitarzysta, stworzyć nieprawdopodobną linię wokalną, modulować głosem falę emocji i trwać w tej wielowymiarowej przestrzeni z siłą tytana.
„We Are The Young” kołysze balladowym rytmem. Fundament tworzą zgodne w swoich harmoniach: organy i fortepian. Spod strun gitary wypływają delicje, efektowne solówki nakładające misternie inkrustacje, perfekcyjny ornament na powierzchni melodii. Zmysłowa muzyka stanowi przeciwwagę do mrocznego tekstu, który opowiada ponurą historię o znęcaniu się w szkole. Ogrom emocji przekazywanych przez warstwę liryczną jest równoważony miękkością fraz, sensualnym podejściem do dźwięku i delikatnością.
„Seraphim Reels” otwierają klawisze i saksofon, na którym zagrał Peter Jones. Ukryta dyskretnie w tle perkusja cicho odmierza czas, jak sekundant przed pojedynkiem. Kyle Fenton tworzy sieć eterycznego rytmu i towarzyszy Robinowi w chórkach. Armstrong trzyma się wysokich rejestrów, wchodzi w relację z motywami saksofonu i gitarą. To niezmiernie intrygująca kompozycja.
„Kings And Lords” buduje nastrój gitarą klasyczną przechodzącą w sugestywny wokal. Są tu kontrasty, skrajne emocje i dużo nieopisanego czaru.
„You Didn’t See The Thief” ukazuje inną twarz Armstronga jako wokalisty, jego możliwości w zakresie skali i barwy głosu, teatralne podejście do kreowania tajemniczej aury i malowania zagadkowych, barwnych pejzaży. W tej kompozycji tkwi siła zawieszona w pajęczynie niesamowitych brzmień.
„Empty Box” nieco zwalnia. Po szalonym pędzie po bezkresnej autostradzie, zjeżdżamy na pobocze, naciskamy hamulec, milczenie oświetla mrok nocy, tężeje pomiędzy zwrotkami, przenika mistycznie pomiędzy nutami i szeptami wiatru.
Zakończenie płyty zogniskowane zostało w przepięknym „The Road Of Endless Miles”. Gdyby tęsknotę przetłumaczyć na język dźwięków, miałaby tysiąc twarzy Hekabe. Wielowarstwowa budowa opierająca się na gitarze elektrycznej i akustycznej oraz wokalu wypada bardzo widowiskowo, szczególnie w zestawieniu z motywem fortepianu i soczystą solówką pod koniec kompozycji.
„The Orphan Epoch” to bardzo udany album. Robin Armstrong po raz kolejny pokazał swoje możliwości jako multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor. Nietuzinkowe rozwiązania, eksplozja nowych pomysłów, pasja, z jaką podchodzi do tworzenia tekstów i muzyki, daje niesamowity efekt. I to się sprawdza, bo jest artystą świadomym tego co robi, niezależnie od trajektorii, jaką przyjdzie mu podążać przez życie.