Najnowszy album greckiej grupy Naxatras nosi tytuł „V”. To ich piąte wydawnictwo, które właśnie zagościło w moim odtwarzaczu. Z perspektywy lat (bo początek zespołu datuje się na rok 2012) chyba nie sposób było przewidzieć, że ten hardrockowy zespół z początku kariery przeobrazi się w wyjątkowy, taki z pogranicza stylów, kwartet muzyczny czerpiący zarówno z psychodelii, jak i rocka progresywnego oraz pamiętający o swych hardrockowych korzeniach.
Choć może pewną wskazówką, że nie będzie to zespół typowy był fakt, że swój pierwszy album nagrywali w całości na sprzęcie analogowym. Miks i mastering odbyły na bazie materiału nagranego, jak to się mówi, w stu procentach na żywo w ciągu jednego dnia nagraniowego. Tak nagrana płyta ukazała się w 2015 roku. Kolejne albumy powstały w taki sam sposób i ukazały się w roku 2016 („II”) i 2018 („III”). Po albumie trzecim przyszedł czas na pierwsze wydawnictwo live („Live Rituals at Gagarin 205”). Można by powiedzieć w skrócie, że dominuje na nich hardrockowo-pyschodeliczne brzmienie, którego przewodnim instrumentem jest gitara, a fani Jimi Hendrixa, The Cream i innych improwizujących zespołów hardrockowych znajdą w poszczególnych kompozycjach wiele znajomych dźwięków.
Zmiana nadeszła wraz z rozpoczęciem przygotowań do nagrania czwartego albumu. Do współpracy zaangażowano multiinstrumentalistę Pantelisa Kargasa, który gra na syntezatorach. Wzmocnienie dotychczasowego składu zespołu, na który składały się: gitara (John Delias), perkusja (Kostas Charizanis) i bas (John Vagenas) klawiszami uprzestrzenniło i złagodziło pierwotny hardrockowy styl grania. Płyta pt. „IV” wydana w roku 2022 to już wydawnictwo o bardziej psychodeliczno-progresywnej atmosferze. Pojawiają się tu bardziej rozbudowane teksty, a poszczególne kompozycje nabierają piosenkowej stylizacji. Ta zmiana jest zauważalna nawet na okładce. Dotychczasowe okładki zazwyczaj przedstawiały jakieś formy znaków, emblematów szczepowych (tzw. tribal signs). Na czwartej płycie pojawia się stylizowany wojownik fantasy, a płyta przez sam zespół jest określana jako: „fantastyczna opowieść o dziwnych krajobrazach i bohaterskich wyprawach”. I… brzmi rzeczywiście inaczej.
Ale dzisiaj zajmijmy się najnowszym wydawnictwem grupy Naxatras, płytą zatytułowaną „V”. Powiedzieć, że bardzo atmosferycznie rozpoczyna się ta płyta, to nie powiedzieć nic. Pierwszy utwór, „Celestial Gaze”, po prostu wydobywa się z ciszy, toczy się jakimiś postrockowymi torami na tle pulsującej sekcji rytmicznej. Słowa wydają się być otoczone kosmiczną barwą psychodelicznej muzyki sfer. A całość zmusza do kontemplacji, zmieniając się z nuty na nutę w bądź w floydowskie długie frazy, bądź brzmienia znane z tzw. muzyki elektronicznej. Ambientowe momenty dodają całości lekkości i tajemniczości, która zmusza słuchacza do hipnotyczno-transowego pogrążenia się w dźwiękowe przedstawienie rozgrywające się w kolejnych sekundach. I jeszcze ozdobniki w postaci dźwięków fletu i solo gitary oraz słowa: „(…) Latając samotnie i w biegu / Światło gwiazd (…) / Prowadzi mnie w mojej drodze”.
Instrumentalny „Spacekeeper” to pięć minut podróży w otoczeniu orientalnie brzmiących dźwięków elektronicznych. To „kosmiczno-psychodeliczny” rock, w którym elektronika i wyraźnie brzmiąca zdecydowana linia basu są przełamywane łagodnym brzmieniem fletu. A całość brzmi niczym lot tytułowego kosmicznego strażnika gdzieś na granicy światów.
Bardzo orientalnie rozpoczyna się kompozycja pt. „Numenia”. Użycie gitary wygrywającej arabsko brzmiący główny motyw przewodni jest majstersztykiem, a połączenie tej gitary z fletem i piszczałką jeszcze bardziej wzmaga ten egzotyczny nastrój. I gdy już się przyzwyczajamy do tego „orientu” w czwartej minucie pojawia się ekspresyjna, mocno brzmiąca gitara elektryczna, która wprowadza element kosmicznej grozy. Proszę tylko nie pytać o czym jest ten utwór. To nie ma znaczenia. Tu liczy się to, co najważniejsze w muzyce psychodelicznej – tworzenie kosmicznego nastroju. Żeby nie być gołosłownym refren tego utworu jest następujący: „(…) Tajemnica, wizja, zaczarowany / Symbol, las, fontanna”.
„Utopian Structures” ze swym transowym, elektronicznym rytmem zmusza do wyjścia poza znany nam muzyczny świat. To chyba najbardziej psychodelicznie brzmiący utwór z płyty. Trans, ekspresja i bębny.
Nie ma czasu na rozmyślania, bowiem mocnym pochodem basowo-perkusyjnym rozpoczyna się utwór „Breathing Fire”, a później… A później jest już tylko zdecydowanie bardziej wciągająco. Pomieszanie gitary, syntezatorów i fletu razem z hipnotyczną melodeklamacją tworzą niesamowitą strukturę muzyczną. Ściana gitarowych riffów przesyconych orientalną nutą z dodatkiem abstrakcyjnie brzmiących testów sprawiają, że do pełni psychodelicznego szczęścia brakuje tylko stroboskopowych świateł i wielkich ekranów z ruchomymi fantazyjnymi wzorami.
„Legion” to elektroniczno-transowa bomba muzyczna. Można pokusić się o stwierdzenie, że to takie „Archive na monumentalnych sterydach” pomieszane z transową elektroniką. I choć z tekstu piosenki nie wynika czym jest tytułowy legion, to podczas słuchania cały czas ma się wrażenie jakiejś nadchodzącej kosmicznej zagłady i pojawienia się tych złych kosmitów: „(…) Oni żyją w twoim koszmarze / Mogą zobaczyć twój upadek”.
Najdłuższy utwór na płycie, ponad sześciominutowy „Sand Halo”, od początku wydaje się jakoś muzycznie znajomy. Pinkfloydowski wstęp, postrzępione, rwane gitarowe wstawki, wokal rodem z koncertu w Pompeii i psychodeliczne frazowanie, które jakby za pomocą magicznej sztuczki przechodzi w bluesrockową piosenkę. I nawet gitarowe, mocniejsze zakończenie jeszcze wyraźniej podkreśla psychodeliczną atmosferę.
Tę długą i niezwykle wciągającą podróż po krainie psychodelii kończy utwór „The Citadel”. Tak jak inne instrumentalne kompozycje na tym albumie od początku narzuca niejako słuchaczowi konieczność zaangażowania się w transową melodykę. Jednak cechą wyróżniającą jest tutaj swoista kinowość tej kompozycji. Zrównoważony rytm, oszczędne użycie elektroniki i pojawiająca się łagodna przestrzenność dają złudzenie obrazowości, bycia tłem portretu jakiejś sytuacji lub zdarzenia niczym… muzyczny podkład w obrazie filmowym. Choć jednocześnie postrockowe zakończenie z surowo brzmiącymi pojedynczymi dźwiękami fortepianu nie pozwala zapomnieć, że nasza psychodeliczna podróż wciąż trwa mimo ostatnich sekund wybrzmiewania tej kompozycji.
Zawsze moją uwagę przy próbach oceny przykuwają określenia, które pojawiają się przy okazji zbierania informacji o zespołach i ich najnowszych płytach. O zespole Naxatras wyczytałem, że „(…) Naxatras is a hard psychedelic rock band from Greece”. I cóż…? Może na początku swej kariery takim właśnie zespołem Naxatras był. Teraz po przesłuchaniu ich poprzedniej i tej najnowszej płyty trzeba by przeformułować to określenie na następujące: „Naxatras is a pschodelic-space rock band with strong influences of electronic and oriental music from Greece”. A co w związku z taką zmianą Państwu pozostaje? Albo się z tym zgodzić, albo samemu wyrobić sobie własną opinię. To drugie wydaje się być bardziej frapującym zajęciem.