Pentesilea Road - Sonnets From The Drowsiness

Rysiek Puciato

Tak właściwie to ich pierwszą płytę kupiłem z powodów pozamuzycznych. Zainteresowała mnie okładka, która, jak się później okazało, zdobyła, skądinąd zasłużone, czołowe miejsce wśród dwudziestu najlepszych okładek płyt w roku 2021, a i sam album znalazł się w gronie najlepszych płyt tego roku zdaniem Metal.it. Okładka przypomina nieco obrazy naszego surrealistycznego artysty Jacka Yerki, a jej autorką była Tracy Lundgren. Zresztą ta sama artystka jest odpowiedzialna za okładkę tegorocznego albumu grupy Pentesilea Road pt. „Sonnets From The Drowsiness”.

Pentesilea Road – nazwa może wydawać się nieco dziwna. Jej źródła należy poszukiwać w powieści pióra Italo Calvino pt. „Niewidzialne miasta”. Książka opowiada o podróży do pięćdziesięciu pięciu wyimaginowanych miast, które próbuje opisać władcy imperium mongolskiego postać Marco Polo. Każde z miast nosi kobiece imię. Każde pod tym, co realne kryje to, co niewidzialne. Każde jest kluczem do istoty życia i śmierci. Z niezrównaną precyzją opisu i liryką chwytającą za gardło Calvino toczy z czytelnikiem subtelną grę. Poezja i matematyka - oto piony na jego szachownicy. Miasta podzielone są na jedenaście grup tematycznych po pięć w każdej. W rygorystycznej strukturze matematycznej - z ducha ouilipijskiej (od grupy eksperymentatorów literackich OuLiPo – przyp. RP) - poruszamy się tam i z powrotem między grupami miast. Matryca jedenastu kolumn tematycznych i pięćdziesięciu pięciu podrozdziałów (dziesięć rzędów w rozdziałach I i IX, pięć we wszystkich pozostałych) wykazuje konkretne właściwości: każda kolumna ma pięć wpisów, każdy rząd tylko jeden. Macierz miast ma element centralny (miasto Baucis). Wzorzec miast jest symetryczny, kiedy go obrócić o 180 stopni wokół Baucis... No, ale starczy tego opisu, choć przy okazji zachęcam do zapoznania się z tą powieścią. Pentesilea Road to jedna z dróg w tym wyimaginowanym świecie. To jedna z dróg będąca granicą pomiędzy muzyczną mocą, a delikatną narracją. To także tło do opowiedzenia przez zespół osiemnastu sonetów z krainy senności („Sonnets From The Drowsiness” – Sonety z krainy senności – tłum. RP).

No to ruszajmy. Czas rozpocząć naszą poetycką podróż w krainę muzyki… Nie do końca sennej, ale wciągającej. Proszę zająć wygodne miejsce, bowiem „Sonnets From The Drowsiness” to album, który z każdą minutą trwania dostarcza wielu wrażeń i nie pozwala się znudzić. Na ostateczne przygotowanie mają Państwo półtorej minuty, tyle bowiem trwa wstęp do podróży po krainie marzeń i snów, bo potem trzeba wskoczyć do szybko pędzącej maszyny dźwięków, by posłuchać instrumentalnej ody do refleksyjnego rozumu („Ode to the Reflective Mind”). Nie wiem czy to bezlitośnie melodyjny czas pogrążenia w fazie REM, bo gitary i syntezatory z sekundy na sekundę przyspieszają i kompozycja nabiera tempa, ale może to czas na odważny skok w nurt melodii. Może to czas na ostatnie zastanowienie czy chcą Państwo słuchać tej płyty dalej, bo dalej… jest mocno, rockowo, metalowo, niekiedy karkołomnie i… bardzo, ale to bardzo ekspresyjnie.

Cały album to bardzo metalowe wydawnictwo, ale nie w typie tak u nas popularnego zespołu Nightwish, a raczej włoskich progmetalowców z Rhapsody Of Fire (wraz ze wszystkimi mutacjami tej formacji). Nie ma operowego śpiewu, nie ma żeńskich wokali. Znika monumentalność kompozycji i jej patetyzm. Pojawia się rockowa melodyka z balansującymi przełamaniami opartymi na dobrze znanym patencie muzycznym: mocno i szybko kontra melodyjnie i lirycznie. I do tego dochodzą bardzo inteligentne teksty. To jest bez wątpienia wyróżnik tego wydawnictwa. Od strony narracyjnej album skupia się na wyśpiewywaniu osobistych obserwacji momentów z życia codziennego, odsłanianiu tych stron naszego życia, o których chcielibyśmy zapomnieć i które lepiej, by nie istniały. Pełno tu „fenomenologii snów” – prób spojrzenia na istotę naszych lęków („Inside Out”), strachu przed „gniewem Morfeusza”, który jest obok/wewnątrz naszych snów („Pulse”), wiary, która nie jest „wstydem” i „hańbą” („Solitary Walk”), dramatów, które atakują nasze wspomnienia, krzywdząc i jednocześnie tworząc jakiś „eteryczny”, bliżej nieokreślony, metaforyczny obraz życiowych losów („Aria”). nawoływań do wyjścia z mroku, do zaprzestania ciągłego chowania się gdzieś w „podziemiach” („Underground”), podkreśleń, że jedynym rozwiązaniem jest droga ku czemuś nowemu, ku nowemu ‘ja’ („The Geometry of Nothing”). I wreszcie próśb o pokazanie „drogi odkupienia” („Worlds Apart”). A to raptem kilka przykładów tekstów z jakimi spotyka się słuchacz tej niezwykle mądrej płyty. Zawiera ona aż osiemnaście takich „sonetów”. I choć pięć z nich to utwory instrumentalne, to także i one przekazują, mimo braku słów, treść.

Utwory instrumentalne są elementami bardzo szczególnymi na tym wydawnictwie. Nie tylko są „niemymi” sonetami, lecz także doskonałymi przykładami wrażliwości muzycznej zespołu. Nie są kompozycjami z powtarzającymi się wątkami muzycznymi, a raczej muzycznym zapisem różnych faz snu, bo przecież nasza muzyczna podróż odbywa się w krainie senności. Wspomniana już oda do refleksyjnego rozumu („Ode to the Reflective Mind”), „Mare Nostrum”, „The Other Corner”, elegia o lenistwie („A Relentless Elegy of Laziness”) czy wreszcie kończący płytę utwór o fizjopatologii codziennych snów („The Physiopathology of Every Day Dreams”) zdają się tworzyć „nieme” dźwiękowe obrazki skomponowane z wielką maestrią i pazurem muzycznym.

Oczywiście, jak w każdym śnie, nie brak na tym wydawnictwie utworów nieco spokojniejszych, nieśpiesznych i lirycznych, choć w rozumieniu progmetalowym. „Septembers’ Ghost” z rozpaczliwym tekstem o pustych domach, „Shrine” z wołaniem o wolność i wyzwolenie z okowów cyfrowego despotyzmu, „Echo of Silence” nawołujący do otwarcia się na relacje z innymi ludźmi. Wreszcie „The River Bend” w brutalnie metalowy sposób głosi prawdę o zniewoleniu przez okoliczności, w których przyszło żyć człowiekowi.

Całe to wydawnictwo jest pełne niezwykle inteligentnych spostrzeżeń dotyczących spraw ludzkich. Muzycznie progmetalowy anturaż z jednej strony dodaje mu żywiołowości, jakiejś mocy przekazu, a z drugiej - metalowa ekspresja przywołuje na myśl wrażenie niemożliwości wyzwolenia się z zaprezentowanego obrazu świata. Głośność, rumor, pośpiech i tempo tworzą poczucie zakleszczenia, zamknięcia w niemożliwym do przerwania zaklętym kole. Nie ma tu żadnego momentu na oddech, żadnego zwolnienia. Moc, rytm i ekspresja definiują to wydawnictwo i sprawiają, że chce się go wysłuchać i jednocześnie w którymś momencie wyłączyć, by jeśli nie emocjonalnie, to chociaż technicznie zrobić przerwę, jakiś wyłom, by wyrwać się z tego koła emocji.

I może właśnie o to chodzi? Właśnie o to, by muzyka budziła w nas niejednoznaczne uczucia. Proszę się przekonać jak będzie w Państwa przypadku. Przecież to sonety z krainy senności… Jakby co, trzeba się po prostu obudzić.

MLWZ album na 15-lecie Bioscope: sensacyjny projekt gitarzysty Marillion i lidera Tangerine Dream na jedynym koncercie w Polsce Koncert jubileuszowy Millenium oraz MLWZ już za trzy miesiące: znamy kolejną gwiazdę W październiku IQ Weekend w Zabrzu Francuski zespół Kwoon na koncertach w Polsce w październiku 2025 Ino-Rock Festival 2025: niezapomniane muzyczne przeżycie w Inowrocławiu