Enigmatic Sound Machines - Imperfect Silence

Artur Chachlowski

Przypomnijmy tym wszystkim, którzy nie zetknęli się jeszcze z nazwą Enigmatic Sound Machines, że jest to muzyczny projekt, pomysł dwójki przyjaciół z dzieciństwa, którzy wychowali się w Montrealu i którzy dzielą wspólną pasję do dobrej muzyki, filozofii i sztuki. Jeremie Arrobas był członkiem założycielem grupy Men Without Hats, pionierem muzyki elektronicznej, multiinstrumentalistą, świetnym wokalistą (co zresztą na nowej płycie „Imperfect Silence” wielokrotnie udowadnia), pisarzem, kompozytorem, aranżerem i producentem, a także twórcą setek projektów audio, wideo i sztuk wizualnych. Thomas Szirmay to z kolei muzykolog, badacz muzyczny, producent, aktor, wokalista i dziennikarz. Jest specjalistą w zakresie rocka progresywnego, jazz fusion i elektroniki, napisał ponad 1600 recenzji na platformach internetowych Prog Archives, House of Prog, francuskojęzycznej stronie Profil Prog, a także na swoim facebookowym profilu o nazwie Prog Rogue.

Pod szyldem Enigmatic Sound Machines Jeremie Arrobas i Thomas Szirmay zakończyli właśnie pracę nad trzecim albumem (dwa poprzednie: „Telepathic Waves” (2023) i „The Hierarchies Of Angels” (2024) były recenzowane na naszych małoleksykonowych łamach), który nakładem Prog Rock Essentials ukaże się na rynku 1 sierpnia br. Poszli na nim jeszcze bardzie progresywną ścieżką, odchodząc od poprzedniej wielopoziomowej stylistyki na rzecz bardziej jednorodnego brzmienia.

Do nagrań zaprosili maestro fletu i saksofonu Roba Harrisona (jego popisy niemal w każdym nagraniu, a w szczególności w finałowym utworze „Red Forest” są po prostu oszałamiające!), legendarnego basistę Hansforda Rowe'a (Gong, Gongzilla, HR3), gitarzystę Alaina Roiga, a także francuskiego gitarzystę Alaina Bellaiche'a (Heldon, Richard Pinhas) i przygotowali osiem pełnowymiarowych utworów, stanowiących godzinę ekscytującej muzyki, która rozwinęła się tam, gdzie chcieli iść od samego początku. Utrzymując pierwiastek elektroniki na poziomie znanym ze swoich poprzednich płyt wyprowadzili element symfoniczności na jeszcze wyższy pułap, do każdego utworu dołożyli melotronowe struktury, elektryzujące partie saksofonu (w przypadku kilku utworów uczynili zeń prawdziwy muzyczny „oręż”), bujne smyczkowe orkiestracje oraz przebogatą paletę instrumentów (żywych i samplowanych) perkusyjnych, dzięki czemu przedstawili na albumie „Imperfect Silence” osiem fascynujących kompozycji mających swój cel, zapadające w pamięć melodie i wystarczająco dużo takich cech, aby pobudzić każdego słuchacza ogromnym arsenałem szczegółów, które sprawią, że wielokrotne słuchanie tego materiału staje się coraz bogatszym doświadczeniem. Chwilami czujemy się na tej płycie jak na jakimś spektaklu kinowym (otwierająca płytę instrumentalna kompozycja „In Perfect Silence”), czasami wędrujemy po muzycznych obszarach, które zagospodarował dla siebie Peter Gabriel („Hallow”, „Haunted” – głównie za sprawą charakterystycznego miękkiego, Levinowskiego, basowego brzmienia), czasami zanurzamy się w otchłani uduchowionego prog rocka w stylu Stevena Wilsona („The Distance Between Here And Now”), czasami odpływamy w rozmazanych klimatach znanych z płyt grupy Machines Dream (jak w „House Of Shadows” i „Wrapped In Black”), a chwilami odpływamy w psychodelicznych oparach dźwięków a’la wczesny Pink Floyd, jak na przykład we wspomnianym już „Red Forest”, w którym sporo magicznych dźwięków może kojarzyć się z pamiętnym „Shine On You Crazy Diamond”.

Nie chcę, by ktoś pomyślał, że piszę tu same peany, jak o jakimś ponadczasowym muzycznym dziele. Nie chciałbym pozostawić wrażenia, że mamy do czynienia z płytą pod każdym względem perfekcyjną. Co to, to nie. Ale proszę mi wierzyć, że muszę o „Imperfect Silence” pisać właściwie w samych superlatywach. To pod każdym względem album fascynujący, przynoszący w trakcie słuchania mnóstwo bardzo pozytywnych doświadczeń i choć wpisujący się słowami twórców do szeroko rozumianego nurtu progresywnego, to jest to ten rodzaj art rocka, który wydaje się „inny”, nieoczywisty, zdecydowanie nie mainstreamowy, a przy tym jeszcze bardziej wciągający, inspirujący, intrygujący, mroczny, niejednoznaczny i absolutnie nie dający o sobie zapomnieć.

Polecam! To zdecydowanie najlepszy album w dorobku panów Arrobasa i Szirmaya.

MLWZ album na 15-lecie Bioscope: sensacyjny projekt gitarzysty Marillion i lidera Tangerine Dream na jedynym koncercie w Polsce Koncert jubileuszowy Millenium oraz MLWZ już za trzy miesiące: znamy kolejną gwiazdę W październiku IQ Weekend w Zabrzu Francuski zespół Kwoon na koncertach w Polsce w październiku 2025 Ino-Rock Festival 2025: niezapomniane muzyczne przeżycie w Inowrocławiu