Living Stilts - A Child

Rysiek Puciato

Zanim o samej płycie najpierw chciałbym doprecyzować pewien termin, który nasunął mi się po kilkukrotnym wysłuchaniu najnowszego, drugiego albumu włoskiego zespołu Living Stilts pt. „A Child”. Album ukazał się ponad miesiąc temu, ale dotarł do mnie dopiero teraz.

Z terminem „album koncepcyjny” zapewne spotkali się państwo nie raz, nie dwa przy okazji słuchania najprzeróżniejszych płyt, czy to progresywnych czy okołoprogresywnych. A pewnie termin ten może być także użyteczny w przypadku innych rodzajów muzyki. Da się go jakoś dopasować do albumów, na których „(…) znajdują się utwory, które mają wspólny temat lub ułożone w określonej kolejności opowiadają jakąś historię, a okładka i grafika płyty jest powiązana z motywem przewodnim płyty”. Pozwoliłem sobie zacytować tu jedną z popularnych definicji nie mając wcale na myśli, że jest to ta jedyna nieomylna. Oddaje ona ducha tego, o co mi chodzi. Wiele płyt to nie przypadkowy zbiór piosenek, to nie posklejane muzycznie w mniej lub bardziej udany sposób wydawnictwa. Wiele z nich, jak wskazuje definicja, próbuje wciągnąć słuchacza w pewien przedstawiony świat, który nie ogranicza się do jednego utworu, nie „mieści się” w jednym utworze, a w sposób płynny prowadzi nas przez (czasami złożone) struktury muzyczne czy narracyjne, tworząc opowieści, historie, opisy lub to, co często określa się mianem suity. Gdzieś w tym wszystkim należy umieścić rock operę, która łączy dźwięki ze słowem śpiewanym, tworząc przejmujące muzyczne przedstawienia, które niemal daje się „widzieć” podczas słuchania. Na czoło wysuwa się tu teatralność, której podporządkowana jest cała reszta – muzyka, sposób aranżacji, sposób wykonania. Całość ma utworzyć coś, co pozwolę sobie nazwać „słuchanym spektaklem”. I właśnie taka jest płyta „A Child”. To słuchany spektakl, który swoją mocą nie tylko przywołuje jakieś muzyczne skojarzenia i odniesienia. To płyta, która swoim brzmieniem wymusza na słuchaczu wytworzenie pewnych, niemal teatralnych, obrazów i ról. To wydawnictwo, które jest gotowym szablonem do pokazania opowiadanej historii na scenie teatralnej. Sposób potraktowania tekstu i muzyki przywołuje na myśl dzieła Bertolda Brechta wykonywane często przez teatry muzyczne na całym świecie. Właśnie przez teatry muzyczne. Zespół Living Stilsts na swojej nowej płycie tworzy właśnie taki muzyczny, słuchany spektakl, który osobom chętnym umożliwia odbycie niesamowitej muzyczno-słownej podróży. Wszystkie zabiegi aranżacyjne podporządkowane są „widowiskowości” prezentowanej muzyki. Oczywiście, o ile można termin z zakresu sztuki teatralnej zastosować do muzyki jak pozwoliłem to sobie zrobić wyżej.

Zespół Living Stilts to projekt muzyczny wymyślony przez kompozytora Lukę Mavilię z zamiarem tworzenia sugestywnych dźwięków i umożliwienia słuchaczowi odbycia muzyczno-słownych podróży. Utwory są inspirowane fantastyczną, bardziej wyobrażeniową sztuką, fikcją, poezją i tym wszystkim, co pozwala na osiągnięcie zamierzonego celu – opowiedzenie jakiejś historii. W muzyce można dopatrzyć się wielu wpływów, które pochodzą z rocka progresywnego, hard rocka, romantycznej muzyki klasycznej, barokowej, renesansowej i tego, co określa się mianem Rock Progressivo Italiano.

Akcja najnowszego albumu rozgrywa się w wyimaginowanej amerykańskiej wiosce Pinesville, gdzieś w latach 70. Oto młody chłopiec jest świadkiem molestowania przez burmistrza dziewczyny z zaburzeniami psychicznymi. Dziewczyna jest córką samotnej matki żyjącej w ubóstwie. Ludzie we wsi wierzą, że została poczęta przez diabła i dlatego jest inna. Wielu dorosłych molestuje ją seksualnie, wykorzystując jej niekontrolowane zachowanie, aż zachodzi w ciążę z burmistrzem, a jej matka każe jej dokonać aborcji. Choć jest dorosłą dziewczyną pozostaje w swym rozwoju dzieckiem. Chłopiec wraca ranny z lasu i nie mówi o tym, co się stało. Świętoszkowaty ksiądz, który wszędzie widzi grzech, jest skrycie pociągany przez dziewczynę, uważając ją za czystą i naiwną. Wierząc zarazem, że jest ona darem od Pana, a nie karą od diabła. Dziewczyna staje się jego obsesją. Na skałach w lesie ludzie znajdują dziwne rysunki i wiadomości odnoszące się do niektórych sekretów wioski. Rolnik znajduje kozę z podciętym gardłem i obwinia „czcicieli zła”. Ksiądz zaczyna oskarżać różne osoby, jedną po drugiej, aż wszczyna masowe zamieszki. Oskarża dzieci Afroamerykanów mieszkających we wsi o pobicie chłopca, co skłoniło obywateli do spalenia jednego z ich domów. Później oskarża nowo przybyłych, którzy nie integrują się z resztą wioski, ponieważ są hipisami oskarżonymi o czczenie zła. Lekarz wiejski, który wie, co się naprawdę wydarzyło, otwarcie atakuje burmistrza, oskarżając go o haniebny czyn wykorzystania dziewczyny. Burmistrz jest jednak niepokorny i broni się, mówiąc, że wszyscy we wsi są grzesznikami. Dziewczyna opowiada swoją historię i mówi, jak jej ojciec porzucił ją i jej matkę, ponieważ była inna. Kiedy chłopiec próbuje opowiedzieć innym dzieciom, co widział w lesie, zostaje pobity przez syna burmistrza. Matka dziewczyny oskarża ją o zrujnowanie jej życia; przez jej inność zostawił ją mąż. Wyznaje księdzu, opowiadając mu historię i mówi o tym, że kazała wiejskiemu lekarzowi wykonać aborcję. Ksiądz odkrywa prawdę o dziewczynie, którą idealizował, wścieka się, przekonuje siebie, że naprawdę jest ona córką diabła i że to zło w niej przyciągnęło i zepsuło innych. Wie, że w tę historię zamieszanych jest wielu mieszkańców wsi i dokonuje masakry podczas wiejskiego festiwalu, zatruwając uczestników winem. Tylko dziewczyna przeżywa, bo nie pije wina... Czyż to nie gotowy scenariusz sztuki teatralnej?

Muzycznie ten scenariusz jest rozpisany na dziesięć utworów, które charakteryzuje całkowite podporządkowanie muzyki przekazywanym treściom. Jak to się kiedyś mówiło: muzyka jest tu tłem dla opowiadanej historii, co oczywiście nie znaczy, że jest nijaka. Wręcz przeciwnie taki sposób jej potraktowania wymógł na zespole bardziej staranne jej zaaranżowanie i wykonanie, co słychać w każdej minucie każdej piosenki.

„Trampled Flowers” – pierwszy z utworów - to, od strony treściowej, początek słuchanego spektaklu. Od strony muzycznej zaś, dzięki specyficznemu brzmieniu organów, stanowi dobry przykład brzmień z lat 60. I, co ciekawe, nie dopatrywałabym się tu podobieństwa do muzyki progresywnej tego okresu, a raczej do brzmienia zespołu The Doors z nieco inaczej brzmiącym wokalem utrzymanym w wyższych rejestrach. Choć oczywiście syntezatory pojawiające się mniej więcej w połowie i nieco hardrockowo brzmiąca gitara w końcówce uwspółcześniają całą aranżację.

W drugim z kolei utworze, „Reverend Warren”, dominuje rock, a gitara mocniejszymi akordami podkreśla na początku narracyjny charakter kompozycji, która w miarę upływu czasu przekształca się w typową dla lat 60. piosenkę. Podobne brzemiennie mamy w utworze „Dig In The Ground”. Rządzą tu gitary i organy. „Black Fire”, opowiadając o oskarżeniach pod adresem Afroamerykańskich mieszkańców wioski, w celu wzmocnienia przekazu rozpoczyna się grą gitary akustycznej brzmiącej bardzo bluesowo, przypominając tzw. delta blues. I tylko słyszalne gdzieś w tle klawisze przywołują na myśl progresywne aranżacje.

„Strangers” – gitarowo i hipisowsko rozpoczyna się ta opowieść o „obcych”, o tych napływowych, nie „naszych”, którzy (jak to często bywa w tego typu sytuacjach) są wszystkiemu winni. Brzmieniowo w dalszym ciągu jesteśmy w latach 60., a proste grane pojedynczymi dźwiękami solo gitary przypomina zespoły z tamtych lat.

Chcąc opisać utwór „Punishment Of A Noteworthy Citizen” można by powiedzieć, że to po połowie odarty z muzycznych ozdobników The Alan Parsons Project i melodyjne, aczkolwiek lekko hardrockowe, dźwięki z lat 70.

Orkiestra dęta na początku i w środku utworu „The Girl Of The Stolen Sun” sprawia, że połączenie opowieści o matce dziewczyny z prostą grą gitary elektrycznej, która „ożywa” i przyśpiesza pod koniec, nadają całości niesamowite, nieco jarmarczne i jednocześnie hardrockowe, brzmienie.

Krótki, trzyminutowy utwór „Forget What You Saw” to aranżacyjny popis organów brzmiących…. oczywiście jak te z lat 60.

Przedostatni utwór z płyty – „A Drink Of Faith” - to kompozycja najbardziej zbliżona do tego, co można usłyszeć obecnie na płytach zespołów progresywnych. Mocne, gitarowo-syntezatorowe brzmienie, lekko progmetalowy wokal.

Gdyby w dalszym ciągu sądzili Państwo, że brakuje dowodów na rzecz tezy o teatralności tego słuchanego spektaklu, to proszę posłuchać ostatniego utworu z tego krążka – „The Puppet Massacre”. Delikatny fortepian, odgłosy deszczu i grzmotów, ponad dwuminutowy instrumentalny początek, końcowe akordy gitary. Bardzo progresywny, łagodny i melodyjny kawałek muzyczny. Melodyjne i nastrojowe podsumowanie całości.

Choć zespół Living Stilts powstał w roku 2014 i wtedy nagrał swoją pierwszą płytę pt. „Shipwreck”, to dopiero rok 2025 przyniósł kolejny krążek. Trochę czasu zajęło panom Alberto Abate (gitara i wokal), Francesco Girone (bas), Luca Mavilia (klawisze) i Alfredo Cassotta (perkusja) przygotowanie albumu „A Child”. Czy jest to album dobry? Nie mnie stawiać tutaj oceny. To album inny na tle tegorocznych produkcji muzycznych. To „słuchany spektakl” i będę się upierał przy tym może nie do końca trafnym określeniu, które jednak (jak mi się wydaje) oddaje ducha tej płyty. To muzyczna opowieść, w której wszystkie środki aranżacyjno-wokalne podporządkowane są opowiedzeniu historii dziewczyny żyjącej gdzieś tam w wyimaginowanej wiosce Pinesville. Jeżeli ktoś poszukuje albumu idącego w kierunku stworzenia muzycznego spektaklu, to ta płyta jest jak najbardziej godna polecenia.

MLWZ album na 15-lecie Wishbone Ash powraca do Polski 22 listopada 9. edycja Festiwalu Rocka Progresywnego w Legionowie