Holden, John - The Great Divide

Kev Rowland

Jakoś przegapiłem dwa ostatnie albumy Johna Holdena i po tym, jak pokochałem pierwsze trzy, cieszę się, że znów mogę być w kontakcie z nim i z jego muzyką. John na płycie „The Geat Divide” gra na gitarach, na basie, na instrumentach klawiszowych, zajął się też produkcją perkusji oraz śpiewa, a także po raz kolejny zaprosił gości do pomocy przy poszczególnych utworach. Wśród nich znaleźli się Peter Jones (czy ten facet w ogóle śpi? Jest teraz dosłownie wszędzie. Cóż to za talent!), Sertari (nie znam i to dla mnie nowa postać, ale to po prostu niesamowita wokalistka) i Iain Hornal na wokalu, Luke Machin i Michel St-Père gościnnie grają na gitarach w jednym utworze, a Jon Poole dorzucił bas do kolejnego.

Patrząc wstecz na moje poprzednie recenzje, widzę że za każdym razem przyzanwałem Johnowi maksymalną liczbę punktów i trudno mi spojrzeć na jego dokonania inaczej, bo obcowanie z jego muzyką to absolutna przyjemność od początku do końca. Podobnie jak Dave Bainbridge, jest multiinstrumentalistą, który nie daje się zaszufladkować w żadnym konkretnym gatunku muzycznym. Choć zawsze będzie postrzegany jako artysta progresywny, łączy w sobie liczne wpływy z różnych stylów, tworząc coś, co jest cudownie całościowe i kompletne, choć różni się diametralnie w każdym kolejnym utworze. Mocne melodie i teksty były zawsze i nadal są jego domeną, a choć jest tu sporo popowych brzmień, to są one utrzymane w klasycznym duchu, w przeciwieństwie do autotune'owego popu, który najwyraźniej stał się dziś muzyką popularną. Ponadto udział różnych wokalistów pomógł Johnowi ożywić wszystkie aranżacje.

„The Great Divide” to dość relaksujący album, który po prostu włącza się i od razu słucha się go z uśmiechem na twarzy. Jest zachwycający od początku do końca, ciepły i zachęcający do coraz bliższego poznania, a jednocześnie pełen głębi, która ujawnia się z każdym kolejnym utworem. Ale dlatego, że tak się wydaje, nie należy uważać tego wydawnictwa za dzieło z gatunku „lekkie, łatwe i przyjemne”, ponieważ zostało niezwykle starannie skonstruowane. Książeczka szczegółowo opisuje proces myślowy stojący za nagraniem (album był inspirowany okresem secesji) i obok wydrukowanych tekstów, zawiera także opisy każdego utworu. Dla przykładu, kompozycja „Leaf And Blade” opowiada o problemach Kanady i Meksyku z powodu narcystycznego, pomarańczowego goblina zasiadającego w Białym Domu. Takich smaczków jest na tej płycie znacznie więcej. Możemy na niej odnaleźć wszystko od rocka poprzez singer/songwriter music do folku, a nawet country, a wszystko to nasycone jest ciekawymi melodiami i zachwycającymi aranżacjami, co w efekcie sprawia, że otrzymujemy album pełen prawdziwych muzycznych cudów.

Tłumaczenie: Artur Chachlowski

MLWZ album na 15-lecie 22 listopada 9. edycja Festiwalu Rocka Progresywnego w Legionowie