Tale Cue to jedna z pierwszych nazw, jaka kojarzy mi się ze zjawiskiem ‘odrodzenia rocka progresywnego’, które na przełomie lat 80. i 90. zawładnęło moją wyobraźnią i sprowokowało muzyczne poszukiwania na europejskim rynku muzycznym. To wtedy objawiły mi się nazwy grup Leviathan, Eris Pluvia, Fancyfluid, Arcansiel, Asgard oraz ich włoscy koledzy właśnie z zespołu Tale Cue. Bodaj w 1991 roku wpadła mi w ręce ich pierwsza płyta „Voices Beyond My Curtain”, która już wtedy zwróciła moją uwagę jako doskonały przykład nastrojowego, chwilami wręcz mrocznego neo/symfonicznego progu z odniesieniami do lat 70. oraz serią starannie dopracowanych aranżacji i zapadających w pamięć melodii. Zespół działał pod kierownictwem wokalistki Laury Basli i gitarzysty Silvio Masanottiego i na swoim debiucie zaprezentował efektowną muzykę pełną kontrastów, łączącą marzycielskie piękno oraz instrumentalną siłę.
Później zespół Tale Cue znikł z mojego radaru. Na długie lata zapadł się pod ziemię. Jak się okazuje, muzycy pozostawili po sobie niedokończone kompozycje i niewypowiedziane nigdy emocje, które przez lata przeleżały się gdzieś w zakurzonych archiwach. Dziś, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu i przeogromnej radości, utwory te mają swój renesans – 16 listopada br., po ponad 30 latach muzycznego niebytu, nakładem wytwórni Freia ukazują się na płycie zatytułowanej „Eclipse Of The Mdnight Sun”. Romantyczny tytuł albumu jest wielce wymowny: ucieleśnia odrodzenie muzycznego światła muzyki Tale Cue, które zawsze istniało, ale ujawnia się światu dopiero teraz, po bardzo długim zaćmieniu.
Ale najnowsze dzieło grupy Tale Cue to przecież nie tylko archiwalia. To nagrane na nowo, w zreformowanym przez Masanottiego i Baslę składzie (do tego pamietającego czasy debiutu duetu dołączyli teraz klawiszowiec Giovanni Porpora oraz perkusista Alessio Cobau) zakurzone piosenki, które zapraszają słuchacza w podróż przez czas, pamięć i emocje. I zawierają one echa klimatów znanych z „Voices Beyond My Curtain” oraz ślady teraźniejszości, gdyż nowoczesna produkcja płyty „Eclipse Of The Midnight Sun” jest po prostu imponująca – dźwięk jest krystalicznie czysty, a całość brzmi czysto i przejrzyście. Pod tym względem słuchanie nowych utworów Tale Cue to prawdziwa przyjemność. Muzycznie jest również dobrze, a nawet bardzo dobrze. Zespół nie stracił nic ze swojej romantyczności i melodyjności i nadal potrafi bezbłędnie kreować marzycielskie klimaty zaklęte w dobrze skonstruowanych, melodyjnych progrockowyh piosenkach.
Włoscy muzycy z Tale Cue toczą w nich opowieści o wewnętrznych bitwach („The Rage And The Innocence”), o pogoni za marzeniami i złudzeniami („For Gold And Stones”) oraz o przejściu od samotności do miłości („Suntears”). Opowiadają śmiałe historie o zwariowanych przygodach („Gordon Sinclair”), zastanawiają się nad cyklem życia i upływającym czasem („Tides”) i stawiają czoła chaosowi za pomocą muzycznej puszki Pandory („The Cue”). Snują historie o zawiedzionych wspomnieniach („Lady M”), mówią o nieuchronności śmierci i duchowym odrodzeniu („We Will Be Back Once More”) oraz przedstawiają własną wizję sztuki i artyzmu w zachwycającym finałowym epiku „Verigo”. Ten dziesięciominutowy utwór jest prawdziwą wisienką na torcie w postaci tej tyleż niespodziewanej, co bardzo udanej płyty - świadectwa udanego powrotu grupy Tale Cue na scenę i jasnego muzycznego światła pojawiającego się w końcu na horyzoncie ich muzyki po bardzo długim zaćmieniu.
