Big Big Train - Are We Nearly There Yet?-Live Around The World

Rysiek Puciato

Chyba od razu na początku powinienem powiedzieć, że bardzo lubię zespół Big Big Train. Lubię ich sposób aranżacji poszczególnych utworów, lubię fakt, że jako pełnoprawny element grupy występuje orkiestra dęta przez co poszczególne utwory nabierają lekko folkowej barwy i chyba dałoby się jeszcze wymienić kilka cech, które powodują, że w momencie samopochwalenia się mogę uczciwie powiedzieć, że posiadam w swojej kolekcji całą, ale to całą dyskografię tej grupy. Wielkim zawodem było odwołanie ich koncertu w Polsce, w Katowicach, z powodów, o których nawet nie warto tutaj wspominać.

Od początku swej znajomości z tą grupą nie podejrzewałem ich o to, że staną się „zwierzęciem koncertowym”. Nic, ale to nic tego nie zapowiadało w pierwszych latach istnienia, kiedy powstały pierwsze trzy albumy: „From The River To The Sea” (1992), „Goodbye To The Age Of Steam” (1994) czy wreszcie album, który przyniósł zespołowi sporą popularność – „English Boy Wonders” z roku 1997. Kolejne wydawnictwa były także albumami na wskroś studyjnymi i właściwie można by zaryzykować tezę, że w tym okresie Big Big Train był w ogóle jakby zespołem studyjnym. Co więcej, można zaryzykować też taką tezę, że aż przez dwadzieścia dwa lata istnienia stronił od koncertów, skupiając się na pracy studyjnej (oczywiście w rozumieniu: nie nagrał żadnej oficjalnej płyty koncertowej). Idźmy dalej z tymi ryzykownymi tezami. Wydaje się, że dopiero dołączenie do składu śp. wokalisty Davida Longdona mogło stanowić przełom i zmianę nastawienia zespołu do koncertów i ich profesjonalnej rejestracji. Choć od roku 2009, kiedy powstała pierwsza płyta z Davidem Longdonem jako wokalistą („The Underfall Yard”), do wydania pierwszej płyty live musiało upłynąć jeszcze siedem lat, to za pierwsze wydawnictwo „na żywo” można uznać album „From Stone And Steel” i choć nie była to płyta w pełni koncertowa (a jedynie nagrana „na żywo w studiu”), to od niej można datować powstanie koncertowego oblicza zespołu. Późniejsze losy następnych wydawnictw live pozwoliłem sobie opisać na łamach MLWZ z okazji wydania poprzedniego koncertu „A Flare On The Lens (Live In London)” w ubiegłym roku.

Myślę, że zespołowi bardzo spodobało się koncertowanie, spodobała się okazja, by swoje utwory pokazać publiczności i sprawdzić jak się podobają w bezpośrednim spotkaniu ze słuchaczem, skoro zaledwie rok po wydaniu poprzedniego albumu koncertowego otrzymujemy nowy, który w dodatku zrywa z formułą prezentacji na krążku koncertu z jakiegoś jednego określonego miejsca (jak to np. miało miejsce na poprzednim albumie – tamten koncert zarejestrowany został w sali Cadogan Hall w Londynie). Album „Are We Nearly There Yet? (Live Around The World)” to w zasadzie kompilacja koncertowych nagrań z różnych miejsc na świecie, które zespół odwiedził w latach 2024-2025. Są na tym dwupłytowym wydawnictwie nagrania z serii występów podczas tras koncertowych zespołu w Wielkiej Brytanii, USA, Kanadzie, Holandii, Belgii, Niemczech, Norwegii, Danii, a także występów na festiwalach w Portugalii i na Cruise To The Edge.

„(…) Poza płytą „Summer Shall Not Fade: Live At Loreley”, która uwieczniła nasz koncert jako gwiazdy festiwalu Night Of The Prog w Niemczech w 2018 roku, nasze poprzednie albumy z udziałem publiczności bazowały na koncertach w Londynie” – tak o nowym albumie mówi perkusista Nick D’Virgilio - „(…) W ciągu ostatnich kilku lat znacznie bardziej rozwinęliśmy nasze międzynarodowe trasy, dlatego chcieliśmy to zmienić i wydać album, który powstał na bazie prawie 40 koncertów, które zagraliśmy na całym świecie od marca 2024 roku”.

To dopiero pierwsza różnica w stosunku do poprzednich wydawnictw koncertowych, jakie nagrał Big Big Train do tej pory. Drugą, według mnie ważną różnicą, jest fakt, że każdy z dwóch krążków nosi swój własny podtytuł. Płyta numer 1 zawierająca siedem utworów z ostatniego studyjnego albumu „The Likes Of Us” nosi podtytuł „The Lives of Us”, które to słowa są wersem z piosenki „Last Eleven” z tegoż właśnie ostatniego albumu studyjnego. Podtytuł krążka numer 2 to „The Lives of Others” i po raz pierwszy pojawiają się na nim nagrania nie tylko z ulubionego miasta zespołu – Londynu, ale także z innych, które znalazły się na trasach koncertowych. Takie podtytuły aż proszą się o próbę interpretacji. Czyżby płyta pierwsza zawierała utwory bardziej osobiste pokazujące najnowsze oblicze zespołu z „nowym” wokalistą? A płyta numer dwa? To jakby przegląd przebogatej biblioteki muzycznej zespołu, który w końcu nagrywa już od ponad trzydziestu lat.

Ale o kolejnych utworach i samej muzycznej stronie tego wydawnictwa za chwilę. Jest jeszcze jedna różnica w stosunku do poprzedniego wydawnictwa koncertowego. Swoistym zerwaniem z tradycją z przeszłością jest sprawa składu koncertowego. Dotychczas Big Big Train występował jako band z niemal piętnastoma muzykami. Gitarzyści, klawiszowcy, perkusista, wokalista i… orkiestra dęta. Na nowym wydawnictwie zespół składa się z siedmiu muzyków. Pięcioosobową sekcję dętą zastąpił samotny trębacz – Paul Mitchell, który w dodatku gra na tubie, puzonie, waltorni i eufonium, zmieniając je jak przysłowiowe rękawiczki. Nie ma dodatkowego gitarzysty. „Samotny” Rikard Sjöblom musiał się nieźle natrudzić. Wokalista Alberto Bravin nie tylko śpiewa, ale też gra na klawiszach razem z Oskarem Holldorffem (z zespołu Dim Gray). Słowem każdy miał pełne ręce roboty. Oczywiście nie zabrakło perkusisty Nicka D'Virgilio, basisty Grega Spawtona i skrzypaczki Clare Lindley. Mając na uwadze długość trasy i koszty, takie ograniczenie wydaje się być usprawiedliwione.

Co do strony muzycznej mam dwojakie odczucia: płyta numer 2 zawierająca takie hity, jak „The First Rebreather”, „A Mead Hall In Winter” i „The Florentine” jakoś bardziej do mnie przemawia. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie kwestia swoistego sentymentu. Choć trzeba przyznać, że okrojony skład w wielu momentach niemal zupełnie zmienia ich aranżacje i brzmienie. „Snowfalls” czy “The Transit Of Venus Across The Sun” wypadają jakoś tak w sposób uproszczony, choć każde kolejne przesłuchanie pozwala wychwycić pewne nowe elementy brzmieniowe, np. zdecydowanie większą rolę grają w nich wszelkiej maści klawisze i organy. Całość jest też zdecydowanie bardziej rockowa, żywiołowa i… koncertowa.

Płyta numer 1 to solidna prezentacja ostatniego wydawnictwa studyjnego. Osiemnastominutowy utwór „Beneath The Masts” brzmi wyjątkowo, nawet jak na warunki koncertowe. Zresztą zespół zaprezentował to nagranie jako drugi singiel z tej płyty – „(…) Po co wydajemy 18-minutowy utwór jako singiel? Bo możemy!” – mówi wokalista Alberto Bravin - „Zawsze uważaliśmy, że „Beneath The Masts” to jeden z najmocniejszych utworów na naszym ostatnim albumie studyjnym, „The Likes Of Us”, i z radością odkryliśmy, że publiczność uznała go za jeden z najlepszych momentów koncertów, które zagraliśmy jesienią zeszłego i wiosną tego roku. Nie mogliśmy więc odmówić sobie okazji, by wydać go jako drugi singiel z albumu „Are We Nearly There Yet?”. I trzeba przyznać, że nawet w wersji koncertowej ten utwór po prostu musi się podobać. „(…) Graliśmy już „Beneath The Masts” na żywo prawie 30 razy” – dodaje gitarzysta Rikard Sjöblom - „(…) Mógłbym zagrać go jeszcze 30 razy w najbliższej przyszłości i się nie znudzić – uważam, że to jeden z najmocniejszych, dłuższych utworów Big Big Train, porównywalny z „East Coast Racer”. Podobnie zresztą jak „East Coast Racer”, został on dodatkowo rozwinięty w trakcie grania na żywo i zawiera teraz dodatkową partię instrumentalną inspirowaną jednym z największych klasyków progresywnego rocka lat 70”. Proszę dodać to niego jeszcze wspaniałe chórki z utworu „Miramare” czy „Love Is The Light” i uzyskujemy niemal prog-symfoniczny wymiar albumu „The Likes Of Us”, w którym można się zasłuchać bez reszty.

Co w podsumowaniu? Ot, proste stwierdzenie… Chciałbym, by Big Big Train przyjechał do Polski. Marzenie?... Pewnie tak, choć patrząc na to jakim to „zwierzęciem koncertowym” stała się ta grupa można mieć jakiś cień nadziei. W końcu trasa z 2024 i początku 2025 roku obejmowała czterdzieści koncertów, więc może przyjdzie czas, że wreszcie zawitają i do nas? Jeżeli bez całego czternasto-piętnastoosobowego składu, to chociażby w siódemkę, tak jak tym albumie.

Warto na koniec przytoczyć fragment wypowiedzi wokalisty zespołu: „(…) Nasz inżynier dźwięku Rob Aubrey spędzi najbliższe miesiące miksując nasz kolejny album studyjny, więc opracowanie tego albumu przypadło mnie. (…) To było naprawdę interesujące, móc przejrzeć wszystkie występy i wybrać te, które moim zdaniem były najbardziej odpowiednie do umieszczenia na płycie. Nie zawsze oznaczało to najlepsze wykonanie techniczne – czasami utwór miał wyjątkowy klimat konkretnego wieczoru, który chciałem podkreślić i uczcić wybierając go na płytę”. I trzeba przyznać, że udało się to Albertowi Bravinowi, choć chyba jeszcze bardziej cieszy początek jego wypowiedzi: nowa studyjna płyta w przyszłym roku!

Gdyby Państwo nosili się z zamiarem zakupienia fizycznego wydawnictwa, proszę zwrócić uwagę, że na wersji winylowej nie ma dwóch utworów: „Love Is The Light” z pierwszej płyty kompaktowej i „The Florentine” z płyty kompaktowej numer 2.

MLWZ album na 15-lecie 22 listopada 9. edycja Festiwalu Rocka Progresywnego w Legionowie