Dokooptowanie do składu nowego wokalisty znanego ze współpracy z takimi wykonawcami jak Kayak, Jan Akkerman, The Pink Floyd Project i płytowy powrót po prawie ośmiu latach przerwy to zdarzenie, które warto odnotować i któremu warto się przyjrzeć. Tym wokalistą jest Bert Heerink, a tytuł najnowszego wydawnictwa zespołu Hangover Paradise brzmi „Lost In Reality”. Tak na marginesie, zagubienie tego rodzaju jest możliwe w przypadku ciężkiego „hangover”… I do tego od wydania pierwszej ich płyty pt. „Mirrors” w roku 2013 i następnej – „Out Of Sight” w roku 2017 - zawsze uważałem ich za swoistego rodzaju pozytywnych prześmiewców rocka progresywnego. Takich „progresywnych punków”, którzy będąc instrumentalnymi profesjonalistami postanowili grać muzykę prostą (ale nie prostacką), progresywną (ale nie wtłoczoną w jakieś sztywne ramy gatunku), melodyjną (choć z lekko pogmatwanymi progresywnymi rytmami) i bardzo piosenkową, nie patrząc na „konieczność” skomponowania przez każdy szanujący się zespół grający taką muzykę długich suit. Pewną ciekawostką jest także fakt, że w zespole jest dwóch klawiszowców i to w dodatku braci: Henk Zewerus i Peter Zewerus.
Powiedzenie, że płyta „Lost In Reality” jest swoistym żartem z muzyki progresywnej byłoby zbyt dużym uproszczeniem. Może niech za jakieś ogólne podsumowanie tego albumu posłuży cytat z tytułu koncertowej płyty zespołu IQ pt. „IQ40 – Forty Years Of Prog Nonsense”. Właśnie ów „progresywny nonsens” najlepiej oddaje ducha twórczości grupy Hangover Paradise i choć wprawdzie od wydania pierwszej płyty zespołu nie minęło jeszcze czterdzieści lat, to cała ich twórczość jest jakby żartem z progresywnej konwencji i takim właśnie „progresywnym nonsensem”. Jest to twórczość otwarcie żartująca sobie z utartych prog-schematów muzycznych, przedrzeźniając je za pomocą… progresywnych schematów. Nie mamy nabożnego podejścia do muzyki progresywnej, a raczej wykorzystanie jej melodyjności, takiego jakiegoś patosu i czasami nadużywanej epickości do zaprezentowania krótkich, zwięzłych i niemal popowych kompozycji. Najnowszy album zawiera aż dziesięć takich utworów.
I żeby zdążyć posłuchać tej bardzo wakacyjnej płyty napiszę tylko tyle: uważny słuchać znajdzie na niej wszystkie możliwe muzyczne skojarzenia, z jakimi się spotkał podczas swojego obcowania z muzyką neoprogresywną z tzw. „złotej ery” tego gatunku, czyli z lat osiemdziesiątych.
„Never Again” – czy to nie jakieś dźwięki podobne do zespołu Asia? „Future Child” – łagodnie, meldyjnie… może Clepsydra, może wczesny Jadis? „It All Ends Now” – hej, czy to jakiś łagodny hard rock, czy to nie Van Halen? A klawisze w „Circles” – diabelnie neoprogresywne. „Over The Hill” – czy tak przypadkiem nie było na początku neo progresu?... Ma być romantycznie? Proszę posłuchać „Everywhere You Go”… Jakieś wspomnienia z lat osiemdziesiątych? A czy pamiętają Państwo stare utwory synthpopowe – proszę posłuchać „Diamonds Of Life”? I proszę się przyznać, że gitara i sposób aranżacji utworu „Handle With Care” mimo, że aranżacyjnie trącą myszką, to słucha się tego w dalszym ciągu doskonale. I jakby kropką nad przysłowiowym „i” jest kompozycja „Steppin' Out” – może wczesne IQ, może Pallas, może jeszcze coś innego?...
Czy teza o „progresywnym nonsensie” wygrywanym za pomocą progresywnych dźwięków została udowodniona? Jeżeli nie, to pozostaje jeszcze sześciominutowy utwór „The Story Of Prog”. Są w nim zamki, rycerze, są monumentalne klawisze, gładko tocząca się opowieść o honorze i pojedynkach. Jest cały ten neo prog lat 80.
Polecam ten album w całości do częstego grania gdziekolwiek się Państwo znajdą w czasie urlopów, wakacji, letniego odpoczynku. Powinien on spodobać się nawet zatwardziałym przeciwnikom tego oldschoolowego neoprogresywnego grania. A jak to wydawnictwo sprawuje się w pędzącym ku wakacyjnym przyjemnościom samochodzie? Musicie tego sami doświadczyć.
A jakby ktoś zapragnął szerzej zapoznać się z zespołem Hangover Paradise, zawsze można sięgnąć tutaj. Polecam.
