Esthesis - Out Of Step

Tomasz Dudkowski

Założona przez klawiszowca i wokalistę Auréliena Goude formacja Esthesis ma w swojej dyskografii trzy wydawnictwa: minialbum „Raisng Hands” (2019) oraz dwa pełnowymiarowe krążki „The Awakening” (2020) i „Watching Worlds Collide” (2022). Wszystkie spotkały się z bardzo pozytywnym odbiorem, a swoją pozycję zespół ugruntował występując m.in. na festiwalach Night Of The Prog w Loreley (przed takimi zespołami jak Soen czy Leprous) i Motocultor Festival (razem z Crippled Black Phoenix, Myrath i Opeth) oraz będąc gwiazdą wieczoru w holenderskim Zoetemeer (z Johnem Mitchellem w roli suportu). Podbudowana tymi doświadczeniami grupa przystąpiła do prac nad trzecim longplayem. Ich owocem jest płyta „Out Of Step”, która ukazuje się 31 października dzięki wytwórni Misty Tones, należącej do lidera formacji.

Album został nagrany w składzie: Aurélien Goude (śpiew, instrumenty klawiszowe, programowanie), Arnaud Nicolau (perkusja, programowanie), Marc Anguill (bas), Mathilde Collet (śpiew) oraz Rémi Geyer (gitara prowadząca), czyli prawie takim samym, jaki wystąpił na „Watching Worlds Collide”. Jednie Geyer zastąpił Baptiste Desmaresa. Tym razem zespół nie zdecydował się na zaproszenie gości, całość materiału rejestrując samodzielnie przy współpracy z Borisem Béziatem, który odpowiedzialny jest za miks i mastering.

Elektroniczne dźwięki brzmiące niczym sonar, klimatyczny bas, postrockowa gitara, początkowo schowana w tle, a po chwili brzmiąca pełną mocą, opleciona klawiszowymi plamami – tak rozpoczyna się płyta, a konkretnie pierwszy utwór na niej, zatytułowany „Connection”. To kwintesencja tego, czego możemy spodziewać się w dalszej części wydawnictwa – subtelne fragmenty, z łagodnym śpiewem przeplatają się z mocniejszymi akordami i bardziej emocjonalną warstwą wokalną. Dobrym przykładem jest część, w której delikatny podkład z gwizdaniem sąsiaduje z pełnymi werwy gitarowymi akordami płynnie przechodzącymi z jednego kanału stereo w drugi. W tekście Aurélien pyta dokąd zmierza ludzkość coraz bardziej przytłoczona technologią w czasach, w których wirtualna rzeczywistość coraz częściej wygrywa z prawdziwym życiem:

“Welcome to the digital era/ Swallowed up by massive data set/ We're sinking deep in the waves of tech distorsion

Late-night thoughts, speakers in our buzzing minds/ Overflow of virtual stimulations/ Unable to cope with our inner emotions/ We're killing the skill of self-reflection”.

Umieszona na drugiej ścieżce pieśń „The Frame” była pierwszym zwiastunem płyty. I trzeba przyznać, że całkiem nieźle przybliżyła słuchaczom klimat wydawnictwa. Ma w sobie coś z dokonań Davida Bowiego z lat 90., czy też Nine Inch Nails. Słyszymy tu hipnotyzujący motyw klawiszowy ubarwiony klimatyczną gitarą i solidną pracą sekcji rytmicznej, a także solowe popisy Rémiego oraz Auréliena. Ten drugi śpiewa, tym razem w duecie z Mathilde, słowa skłaniające odbiorcę do refleksji nad współczesnym światem, przywołując tematy takie jak alienacja, poczucie uwięzienia we własnym życiu i rutynie oraz zaproszenie do „wyjścia poza ramy”:

“Every day, the sun darkens like a stain/ Every day, I only have myself to blame/ Every day, I let my life go down the drain/ I think it's time to step outside the frame”.

W pamięci zapada także powtarzany wielokrotnie wers „This is what it's all about” śpiewany przez oboje wokalistów. Ich wspólne występy są silną stroną wydawnictwa, o czym wspominałem przy okazji recenzji poprzedniego wydawnictwa. A jak już jesteśmy przy poprzednim krążku, to w tekście możemy znaleźć, nie wiem czy do końca zamierzone, nawiązanie do jego tytułu:

“Endless swarm/ We kiss all the time/ In a place where I cannot hide/ And worlds collide”.

Po tym nagraniu singlowym słyszymy ambientowy, jednominutowy, przerywnik (jeden z dwóch), zatytułowany „Fractured #1”. Prowadzi nas on do utworu tytułowego. „Out Of Step” to ponad 8 minut, w trakcie których naprawdę sporo się dzieje. Jest tu solidnie brzmiący bas i taka sama perkusja, mocniejsze uderzenia w struny gitary podlane subtelną elektroniką. Nie zabrakło także niemal transowej wstawki ze świdrującymi dźwiękami klawiszy i wyrazistym rytmem oraz przywołującą klimat nagrań Riverside gitarą. Jakby tego mało, to znalazło się tu miejsce dla quasi-orientalnego fragmentu, przerywanego klawiszowymi akordami (kłania się choćby Leprous), zakończonego perkusyjną galapadą oraz psychodelicznymi klawiszami. Ostatnia odsłona to postrockowa, duszna atmosfera i mało optymistyczny tekst o braku nadziei na odnalezienie się we współczesnym świecie:

“I just think I'm out of step with the world/ Too far to speak/ Because I don't feel like I belong anywhere/ Too far to reach

I just think I'm out of step with the world/ Too far to speak/ But deep inside I know that I won't be the last/ Come on, hang on”.

W odmiennym klimacie utrzymana jest spokojnie rozwijająca się kompozycja „City Lights”, mogąca kojarzyć się z dokonaniami The Cure, z postrockową gitarą, głębokim basem, spokojnym rytmem i powracającym motywem zagranym na pianinie. Inaczej zbudowany jest też tekst - krótki, powtarzany, dający nadzieję na oderwanie się od przytłaczającej rzeczywistości:

“Let me disappear, forget me/ Let me think of what my future could be

City lights shine so bright tonight/ City lights seem so warm tonight

Let me walk until hope reappears/ Let me enjoy the whispers in my ears”.

Po „Fractured #2” przychodzi czas na singlowy utwór numer dwa – „Circus”. Tu ponownie możemy usłyszeć głos Mathilde, która wraz ze swoim życiowym partnerem śpiewa jego tekst opowiadający metaforyczną historię cyrkowca na skraju załamania, który staje się głosem ludzi pchanych do granic możliwości przez oczekiwania społeczne, presję rodzinną czy zawodową, cokolwiek by to nie było. Atmosferę dobrze oddaje z jednej strony wesołe nucenie przez oboje wokalistów, które może nawiązywać do pobytu cyrkowca na scenie ku radości widzów, a z drugiej strony niemal skandowany tekst pokazujący wywieraną na niego presję:

“Show me/ Fly for me/ Dance for me/ Sing with me/ I'm gonna drown

Please me/ Carry me/ Think for me/ Speak with me/ I'm spinning round and round”.

Wszystko to jest podkreślone mocniejszą pracą sekcji rytmicznej (m.in. klangowany bas) oraz postrockową gitarą i ambientowymi klawiszowymi plamami.

I tak docieramy do finału w postaci jedenastominutowej pieśni „The Storm”. Zaczyna się delikatnie od prostej frazy klawiszowej, ale po chwili dołączają pozostałe instrumenty, a wraz z pierwszymi dźwiękami gitary ponownie zbliżamy się do nastrojów budowanych przez Roberta Smitha wraz z kolegami. Śpiew początkowo jest mocno stonowany, Aurélien niemal szepcze, a po chwili dołącza do niego Mathilde, która w dalszej części serwuje nam krótką, przejmującą wokalizę na tle podkładu zbudowanego z syntezatorowego basu. To wyciszenie trwa tylko chwilę, gdyż zaraz uderza nas ostra gitara (kłania się Steven Wilson), a śpiew jest coraz mocniejszy, bardziej emocjonalny. Wokaliści śpiewają wersy o potrzebie oczyszczenia:

“In the end/ Just throw away the old tapes/ As long as it takes/ Let the storm break/ Let it all out/ Let the wind blow you away/ A spectral cloak of dust and rain/ Wrapped around you/ In shades of grey/ Free to fly”.

W drugiej części mocniej króluje gitara, która ciężkimi riffami buduje niepokojący nastrój. Towarzyszy jej szorstkie brzmienie klawiszy oraz bardzo wyrazista praca sekcji. Całość robi się coraz bardziej intensywna (ponownie skojarzenia z Leprous), a na tym tle wybrzmiewają przeplatające się głosy Auréliena i Mathilde, którzy kontynuują opowieść o walce z przeciwnościami:

“Caught in a blurred swirl/ In exile/ I'm somewhere in between/ My world and the unknown/ It's like a battleground/ No one cares about/ A lingering war within/ To rise from the depths

I burst the clouds/ To think aloud/ As the storm pounds/ I guess I finally found/ A place to care/ A place to dare/ I feel alive/ Ready to take the ride”.

Te ostatnie wersy („Chyba w końcu znalazłem miejsce, by się troszczyć/ Miejsce by się odważyć/ Czuję się żywy/ Gotowy, by wyruszyć w podróż”tłum. TD) pozwalają wierzyć, że jest nadzieja…

Tak kończy się zasadnicza część wydawnictwa, ale na deser zespół serwuje nam jeszcze bonusową kompozycję instrumentalną, zatytułowaną „Abyss”. W odróżnieniu od reszty materiału (napisanego przez Auréliena), jej autorami są wszyscy członkowie zespołu Esthesis. Całość podzielona jest na dwie części. Pierwsza, bardziej intensywna, z mocną gitarą, ciekawymi rozwiązaniami rytmicznymi i zapadającym w pamięć elektronicznym motywem, może symbolizować bohatera, który staje nad tytułową przepaścią, targany emocjami. Natomiast w drugiej, bardziej stonowanej można wyobrazić sobie jego spadanie w otchłań… Czuje się wolny… Utwór kończy się narastającym dźwiękiem imitującym pęd powietrza, który urywa się nagle. Czy to uderzenie o dno? Czy może tylko nagłe wybudzenie z koszmarnego snu? Tego się nie dowiemy.

Wydawnictwo zdobi okładka z czarnobiałym zdjęciem autorstwa lidera, na którym możemy rozpoznać Mathilde stojącą (w dynamicznej pozie) w wodzie na tle pięknego krajobrazu. Całość ukazuje się w postaci płyty kompaktowej oraz jako krążek winylowy.

Autor określa ten album jako najbardziej ambitny, mroczny, mocny jaki ukazał się pod szyldem Esthesis. Trudno się z nim nie zgodzić. Nie ma tu ballad, takich jak „Skimming Stones” z poprzedniego krążka, czy też flirtów z jazzem. Całość ma w sobie coś hipnotyzującego, filmowego i bezkompromisowego. Wspaniałe połączenie rocka progresywnego, alternatywnego, post rocka z elementami industrialu i… trip-hopu, którego najlepiej słuchać w nocy. A że te jesienią i zimą noce są zawsze dłuższe, przez to i data wydania nie jest przypadkowa (przypominam, premiera 31 października). W takim anturażu płyta zabrzmi jeszcze pełniej. Aurélien Goude, Mathilde Collet, Arnaud Nicolau, Marc Anguill i Rémi Geyer stworzyli dzieło, którym udowadniają, że są jednym z najciekawszych współczesnych zespołów, nie tylko francuskich, grających muzykę dla wymagającego słuchacza. Poprzednie dwa krążki przebojem wdarły się do moich (i nie tylko) ulubionych wydawnictw w latach, w których się ukazały. Z „Out Of Step” bez wątpienia będzie podobnie – to murowany kandydat na czołowe miejsce w moim osobistym plebiscycie na ulubiony album 2025 roku. Być może nawet na najwyższe? Tym bardziej cieszę się, że w przyszłym roku grupa w końcu dotrze do Polski (takie zakusy trwały od pewnego czasu) – będzie jedną z gwiazd Ostrów Rock Festival, który odbędzie się w ostatni weekend lipca 2026 roku.

A póki co możemy cieszyć się z najnowszego, niezwykle udanego, wydawnictwa Francuzów, które można zamawiać na stronie esthesis.bandcamp.com. W Polsce będzie można zakupić je na stronie independentmusicmarket.com

MLWZ album na 15-lecie 22 listopada 9. edycja Festiwalu Rocka Progresywnego w Legionowie