Peter Pan - Days

Dariusz Maciuga

Mniej więcej w czasie wydania albumu „Days” Wojciech Szadkowski udzielając wywiadu dla jednego z rockowo–metalowych magazynów powiedział, że jego zamierzeniem było stworzenie muzyki będącej odejściem od progrockowej stylistyki. Po zaznajomieniu się z tą płytą powstaje pytanie, czy mu się to rzeczywiście udało? Nie da się odpowiedzieć jednoznacznie, zaś odpowiedź brzmi: tak i nie. Z jednej strony utwory są stosunkowo krótkie – oscylują w okolicach 3-4 minut i mają strukturę bardziej piosenkową i prostszą w porównaniu z tym, co prezentuje chociażby główny wówczas zespół Szadkowskiego - Satellite. Mają ponadto więcej typowo rockowej ekspresji. Jednak przede wszystkim są bardzo gitarowe. Każdy z utworów posiada swój charakterystyczny riff będący jakby rdzeniem, wokół którego zbudowane są poszczególne motywy nastrojowe i melodyczne. Niemniej z drugiej strony nie są to argumenty, które by zaprzeczały artrockowemu duchowi muzyki Peter Pan, a do Motörhead, czy AC/DC jeszcze bardzo daleka droga.

Dzieje się tak dlatego, że już po pobieżnym przesłuchaniu albumu rzuca się w ucho fakt, że rytmika wychodzi poza zwyczajowe (to oczywiście w dużym uproszczeniu) rockandrollowe 4/4, jest mnóstwo perkusjonaliów, rytmy są często połamane i zwykle zmieniają się w nieoczekiwanych momentach, a każdy utwór ma niemały stopień złożoności. Do tego dochodzi gitara, na której grane są ostre riffy i bardzo przestrzenne wstawki i solówki spotykane głównie w tym gatunku. Jednak potencjalną tezę o tym, że „Days” odcina się od rocka progresywnego ostatecznie kładą na łopatki dźwięki wychodzące z instrumentów klawiszowych. Jest ich tak dużo i wprowadzają taki klimat, że nie da się uciec od jednoznacznie artrockowych skojarzeń.

Klimat, który roztacza się nad albumem jest wyjątkowo urzekający. Można powiedzieć, że aura jest bardzo ciepła, słoneczna, ale z dużą dawką nostalgii, emocji i pewnego odrealnienia. Coś, jakby muzycy chcieli oderwać myśli słuchacza od życiowych problemów oraz negatywnych myśli i skierować je w stronę bliżej nieokreślonej, ale lepszej rzeczywistości. Na pierwszy plan wybija się bardzo pogodny i optymistyczny nastrój. Co zaś najważniejsze, wszystko to wspaniale przeplata się z rockową ekspresją muzyki, powodując, że płyty słucha się z niekłamaną przyjemnością.

Pokuszę się jeszcze o pewną analogię. Muszę jednak zaznaczyć, że to bardziej ciekawostka, ale być może kogoś z czytających skłoni do zagłębienia się w muzykę (i nie tylko) Peter Pan. Otóż odnoszę wrażenie, że „Days” to jakby niezbyt daleki krewny „Baśni” Collage. Po pierwsze, to rockowa ekspresja, w której wyczuwa się sporo luzu i witalności. Po drugie to charakterystyczna, niepowtarzalna atmosfera muzyki. O ile na „Baśniach” jest to klimat w stu procentach baśniowo – leśny, to „Days” oferuje coś zgoła przeciwnego - nowoczesnego, osadzonego jakby w warunkach rozwiniętej cywilizacji miejskiej. Ilustruje to oprawa graficzna każdej z płyt. Na okładce Collage widzimy piękny, oświetlony światłem Księżyca las a w nim elfa trzymającego w dłoni puszkę coca–coli. Wprowadza to w niesamowity, oniryczny i melancholijny nastrój, jednocześnie skłaniając do myślenia i oddziałując na emocje słuchacza. Z kolei okładka płyty Peter Pan pokazuje coś całkowicie odmiennego. Widać humanoidalnego robota (cyborga, androida) z cygarem w ustach i walizką w ręce, idącego zdecydowanym krokiem po szosie. W tle można dostrzec typowo amerykański krajobraz: miasto, pustynię i nieco porozrzucanego złomu. Robot mija to wszystko idąc... Właściwie tu każdy sam może puścić wodze fantazji, żeby określić cel jego wędrówki. Może opuszcza on miasto i zmierza do lasu spotkać się z elfem...? Tu jest już miejsce tylko dla wyobraźni.

MLWZ album na 15-lecie 22 listopada 9. edycja Festiwalu Rocka Progresywnego w Legionowie