„The Gardening Club” to reedycja wydanego pierwotnie w 1983 roku albumu firmowanego tą sama nazwą. Jest to projekt mieszkającego w za oceanem Anglika, Martina Springetta, który w latach 70. i 80. ubiegłego wieku działał, raczej z umiarkowanym powodzeniem, w różnych formacjach rockowych.
Wytwórnia Gonzo Multimedia, która dokonała kompaktowego wznowienia dawno już zapomnianego albumu, do 12 oryginalnych utworów dołożyła 5 dodatkowych nagrań studyjnych, czyniąc z „The Gardening Club” opasłe, 74-minutowe tomiszcze oraz reklamując je jako „właściwy album wydany w niewłaściwym czasie”. W rzeczy samej, rok premiery tej płyty to era new romantic oraz wciąż mającej się dobrze nowej fali. O młodych artystach grających progresywnego rocka nikt nie chciał wtedy słyszeć (no, może za wyjątkiem debiutującej w tym samym roku pod skrzydłami EMI grupy Marillion). Nic więc dziwnego, że wydanie płyty „The Gardening Club” przeszło praktycznie bez echa. Czy teraz ma szansę na ponowne odkrycie? Podobno Martin Spingett pracuje obecnie nad drugą płytą The Gardening Club, więc na pewno z marketingowego punktu widzenia idea reedycji płyty z 1983 roku to pomysł trafiony w dziesiątkę. Tym bardziej, że wznowienie wzbogacone jest nie tylko bonusowymi nagraniami, ale bajecznie kolorową 24-stronicową książeczką, w której znaleźć można graficzne ilustracje (także autorstwa Springetta!) każdego z zamieszczonych na płycie utworów.
A muzycznie? Na albumie mamy do czynienia z brzmieniami typowymi dla lat 70. i muzyką utrzymaną w duchu King Crimson ery ‘kolorowych albumów’ (śpiew Martina Springetta chwilami przypomina barwę głosu Adriana Belew), wczesnego Genesis, a przede wszystkim sporo tu akustycznych gitar, miłych dla ucha melodii i dobrego organicznego grania w stylu grupy Camel. Do tego typu grania często przykleja się etykietkę ‘pastoral prog’ i moim zdaniem określenie to dość dobrze pasuje do charakteru muzyki The Gardening Club. Na płycie mamy do czynienia z mieszanką utworów wokalnych i instrumentalnych bardzo dobrze wyprodukowanych przez Dona Gepperta, który zadbał o to, by w rockowym brzmieniu The Gardening Club nie zatarły się szlachetne dźwięki saksofonu sopranowego, na którym gra Bob Brough. Album brzmi spójnie, posiada niezły ‘flow’ i pomimo gigantycznej wręcz porcji zawartej na nim muzyki, słucha się go w całości bez nerwowych ruchów w postaci przeskakiwania do kolejnych utworów.
Nie nazwałbym płyty The Gardening Club ‘zagubionym arcydziełem’. Ale jest to kawał naprawdę niezłej muzyki, którą z czystym sumieniem polecam słuchaczom doceniającym stare dobre muzyczne klimaty utrzymane w duchu charakterystycznego Wielbłądziego brzmienia.