Telergy - The Legend Of Goody Cole

Artur Chachlowski

ImageChoć Robert McClung oraz firmowany przez niego projekt o nazwie Telergy do nowicjuszy nie należą (w 2011 roku ukazał się pierwszy album Telergy zatytułowany „The Exodus”), to jak na stosunkowo mało znanego artystę podziw budzi ilość znanych nazwisk, które udało mu się zaangażować do swojego nowego przedsięwzięcia – epickiej konceptualnej opowieści muzycznej poświęconej losom XVII-wiecznej mieszkanki miasta Hampton w New Hampshire, niejakiej Eunice „Goody” Cole, która posądzona była o czary. Według przekazów, po jej śmierci jej duch nocami nawiedzał miasteczko i dopiero w 1938 roku, w 300. rocznicę erekcji miasta Hampton, Eunice została zrehabilitowana i kilka lat później ufundowano ku jej pamięci specjalny obelisk, który po dziś dzień jest główną atrakcją Hampton.

Ale wróćmy do wykonawców, którzy wraz z Robertem McClungiem zrealizowali ten album. Proszę trzymać się krzeseł! Colin Edwin (Porcupine Tree), Ryo Okumoto (Spock’s Beard), Nik Turner (Hawkwind), Ty Tybor (King’s X), Trent Gardner (Magellan), Dee Snider (Twisted Sisters), Emmanuel DeSaint Méen (Delusion Squared), Joe Cairney (Comedy Of Errors), Joel Hoekstra (Trans-Siberian Orchestra), Valerie Vigoda (Trans-Siberian Orchestra, Groovelily)… Dodajmy do tego muzyków The Boston Symphony Orchestra, a także renomowanego flecistę światowej sławy Mattana Kleina… Prawda, że lista nazwisk imponuje?

I taki też jest ten album, którego tytuł brzmi “The Legend Of Goody Cole”. Imponujący pod każdym względem. Robert McClung wraz ze swoimi gośćmi zabiera nas w blisko godzinną mistyczną i epicką podróż pełną fascynujących dźwięków, genialnych rozwiązań melodycznych oraz fenomenalnych popisów wokalnych i instrumentalnych. Stylistycznie trudno ten album przypiąć do konkretnego gatunku, choć określenie „rock opera” pasuje tu po prostu jak ulał. Mnóstwo tu orkiestracji, sporo chórów, dużo partii mówionych i narracyjnych, jest epicki patos (na miarę płyt Trans-Siberian Orchestry), który sąsiaduje tu z elementami lirycznymi (jak np. w utworze „Meeting House Green”), akustycznymi, a nawet celtyckimi, a przeplatające się ze sobą rockowe i symfoniczne popisy instrumentalne są naprawdę sporego kalibru. Całości słucha się od początku do końca po prostu z zapartym tchem.

„The Legend Of Goody Cole” to rzecz ambitna i imponująca. A przy tym bezbłędnie wykonana i brzmiąca krystalicznie czysto. Niewątpliwie należy do tego rodzaju epickich koncept albumów, które wzbudzają szacunek swoim rozmachem, profesjonalizmem wykonania oraz niczym nieograniczoną przestrzenią stylistyczno-brzmieniową.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!