Hackett, Steve - Wolflight

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageCzy to jest jakaś prawidłowość, że prawie wszyscy moi ukochani gitarzyści mają na imię Steve? Steve Rothery, Steve Hillage, Steve Howe, Steve Hackett. Może w tym imieniu tkwi przypisany talent lub zaklęta, nieodczytana moc tworzenia sztuki najwyższych lotów. A może to tylko zbieg okoliczności. Jak by nie było, Steve Hackett zasługuje na najwyższe słowa uznania i ogromny szacunek. Jego artystyczna droga usłana jest pasmem niebywałych osiągnięć. Steve był współtwórcą najważniejszych płyt Genesis, nagrywał z orkiestrą symfoniczną dzieła własnego autorstwa, a w dziedzinie gitary klasycznej i akustycznej nie ma sobie równych. Może jestem nieobiektywny, ale Hackett nie ma na koncie żadnej płyty, której bym nie zaakceptował. Jeżeli to tak wielki muzyk, to jaki jest sens recenzowania jego kolejnej płyty? Z góry można założyć, że „Wolflight” to album w całej swej istocie genialny, oryginalny i jedyny w swoim rodzaju. Myślę, że powodem, który dodaje mi odwagi, by zabrać głos w sprawie najnowszej muzycznej propozycji Steve’a Hacketta, jest wyjątkowość tego materiału.

Steve Hackett do nagrania każdej swojej kolejnej płyty zawsze czynił staranne przygotowania, albowiem jest on muzykiem niezwykle dokładnym, dbającym o najdrobniejsze detale, wymagającym dużo od siebie i współpracujących z nim muzyków. Steve Hackett jest mistrzem aranżu. Jego muzyka jest wysmakowana, można by rzec, że jest bardzo elegancka, zawsze starannie podana. Steve’a można przyrównać do krawca, który szyje na miarę wysokiej klasy ubrania z najlepszych gatunkowo tkanin. Na jego płytach zachowane są wszelkie dźwiękowe proporcje dające słuchaczowi ogromny komfort obcowania z twórczością artysty. Steve Hackett sprawnie porusza się po wielu muzycznych sferach, czerpiąc pełnymi garściami z muzyki klasycznej, etnicznej, korzennego bluesa, rocka, a także muzyki popularnej. Potrafi on jednak w sobie tylko znany sposób z ogromnym wyczuciem łączyć te różnorodne wpływy, komponując jedyne w swoim rodzaju utwory. Piszę o tym wszystkim we wstępie dlatego, że cały ten wachlarz wymienionych atutów pasuje do najnowszej muzyki Steve’a wydanej na albumie „Wolflight”.

Steve Hackett ostatnie trzy lata swojego aktywnego życia spędził na morderczym tournee, promując wraz z przyjaciółmi ostatni projekt „Genesis Revisited II”. Podczas tej trasy Steve Hackett odwiedził również nasz kraj i w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. 5 maja 2014 roku dał jeden z najlepszych występów, jakie miałem okazję przeżyć w ostatnich latach. W przerwach między koncertami znalazł czas na realizację swojego nowego pomysłu.

Nowy album mistrza muzycznej elegancji to dzika muzyczna wyprawa przez czas i przestrzeń, ukazująca różne oblicza niemającej końca walki o wolność i godność człowieka. Wędrując pomiędzy równoległymi światami, Steve Hackett z atencją przygląda się współczesnej i starożytnej kulturze – począwszy od Grecji, dając temu wyraz we wzniosłej kompozycji „Corycian Fire”, naszpikowanej zmiennymi rytmami, poprzez Daleki Wschód – w pełnym rozmachu, niemal barokowym temacie tytułowym „Wolflight”. Następnie przenikamy do Stanów Zjednoczonych, by podjętą na płycie tematykę poznać w optyce Martina Luthera Kinga. Opowiada o tym kompozycja „Black Thunder”. Jak zwykle Steve Hackett sięga po własne wspomnienia z dzieciństwa, lokując je w utworze „The Wheel’s Turning”. Dla przykładu tak też było na albumie „Darktown” w kompozycji „In Memoriam”. Steve Hackett często odwołuje się do wspomnień z dzieciństwa oraz wczesnej młodości. Prezentując różne aspekty walki o zachowanie ludzkiej godności, Steve sięga po temat, jakim jest dramat przemocy domowej. Opowiada o tym utwór będący muzyczną perłą tego albumu – „Love Song To A Vampire”.

Wilk towarzyszy artyście już od jakiegoś czasu. Kilka lat temu, po rodzinnych przejściach Steve zawiesił działalność własnej wytwórni Camino Records, założył natomiast nową oficynę i nazwał ją Wolfworks. Najnowszy album rozpoczyna się przenikliwym i przeciągłym wyciem wilka, które przeradza się w coś w rodzaju instrumentalnej uwertury pod postacią utworu „Out Of The Body”. We wszystkich utworach wiodącą rolę odgrywa elektryczna, charakterystycznie brzmiąca gitara Mistrza Hacketta. Są jednak momenty, kiedy Steve sięga po gitarę akustyczną, arabską lutnię, oraz dwunastostrunową gitarę klasyczną, którą włada w nieziemski sposób. W roli wokalisty Steve sprawdza się wyśmienicie. W nagraniach tego pełnego przecudnej muzyki albumu wzięło udział zaprzyjaźnione grono muzyków, które wielokrotnie sprawdziło się na wcześniej nagranych płytach artysty. A są to m.in. Roger King – instrumenty klawiszowe oraz aranżacje orkiestrowe, Gary O’Toole – perkusja, Rob Townsend – saksofon oraz instrument o egzotycznie brzmiącej nazwie duduk, Nick Beggs – gitara basowa i Amanda Lehman – śpiew w chórkach. Pojawiają się na „Wolflight” zaproszeni goście tacy jak gitarzysta basowy zespołu Yes – Chris Squire, usłyszeć go można w „Love Song To A Vampire” oraz przybysze z odległych zakątków świata, a są nimi Malik Mansurow, który zagrał na tarze – dla wyjaśnienia jest to tradycyjny perski instrument strunowy - oraz Sara Kovaks grająca na australijskim digeridoo.

Wszystko o czym pisałem we wstępie, a jest to wynikiem wieloletniej przyjaźni z muzyką mistrza, ma swoje odbicie również w najnowszym albumie Steve’a Hacketta: wpływy muzyki świata, sprawdzeni muzycy, mozolna praca nad każdą sekundą nowej muzyki, drobiazgowość w jej realizacji. Wszystkie atuty posiadane przez Steve’a Hacketta objawiają się w efekcie jakim jest ten ostatni album. Nie kryję, że trudno pisze się o artyście, który jest ciągle aktywny, a napisano już o nim właściwie wszystko. Każdy jego nowy album jest nagrany i zrealizowany na najwyższym z możliwych poziomów. Jestem przekonany, że album „Wolflight” przypadnie do gustu każdemu, kto ceni sobie niczym nieograniczoną muzykę, która wykracza poza ramy i bariery nakreślone przez zatwardziałych fanów progresywnego rocka, ale to właśnie Steve Hackett mimo tylu lat na scenie jest bardziej progresywny niż wielu jego kolegów z branży.

Na koniec dodam jedynie, że płyta „Wolflight” ma jeszcze jedną bardzo ważną zaletę. Jest genialnie zrealizowana i nagrana. To raj dla wielbicieli dobrego dźwięku. Płyta doskonale sprawdza się na wyrafinowanych sprzętach Hi-End. Z jej wydania zadowoleni będą wszyscy, gdyż jest ona obecna na nośniku CD, dla bardziej wymagających w zestawie na CD i BD – to wydanie posiada dwa dodatkowe utwory bonusowe: „Pneuma” i „Midnight Sun”. Ja zadowolę się dwupłytowym wydaniem winylowym, do którego wydawca wrzucił i tak kopertkę ze srebrnym CD – przyda się do samochodu.

Dla mnie z pewnością „Wolflight” jest jedną z najważniejszych płyt bieżącego roku. Za każdym razem z nabożną czcią celebruję słuchanie tego albumu. Pojawienie się nowej płyty Steve’a Hacketta to święto w moim domu. Zasłuchajcie się w to, co mistrz muzycznej elegancji chce wam opowiedzieć, a z pewnością będziecie wzbogaceni o kolejne intelektualne i duchowe doznania. Polecam z całego serca.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!