Talis - Cities

Artur Chachlowski

ImageTo album, na okładce którego widnieje data: 2006. Nagrany został przez...ośmioosobowy skład tworzący wówczas grupę Talis. Wśród tego licznego grona wykonawców jest dwóch muzyków, którzy są prawdziwymi muzycznymi filarami tej niemieckiej formacji. Pierwszy z nich to Steffen Conrad (k, v), a drugi – Michael Kohlmannslehner (g). Obaj odpowiedzialni są za wszystkie kompozycje, które znalazły się w programie płyty „Cities”. Z tego co mi wiadomo, to dzisiaj skład osobowy grupy Talis został zredukowany do czterech osób. Oprócz dwóch współliderów grupę tworzą: basista Markus Bickel i wokalistka Lisa Thul. Ta dwójka to całkowicie nowe twarze w zespole, który pracuje już nad nową płytą, czego dowodem są robocze wersje (m.in. utworu „The Game”) całkowicie premierowego materiału. Nie wiadomo jeszcze kiedy nowy album ujrzy światło dzienne, dlatego też proponuję, byśmy skoncentrowali się dzisiaj nad materiałem z debiutanckiej płyty grupy Talis zatytułowanej „Cities”.

Jak już wspomniałem, ukazała się ona na rynku jakiś czas temu, lecz z niewiadomego powodu (czyżby zawiniła nienajlepsza promocja?) nie odbiła się ona szerokim echem w prog rockowym świecie. Inna rzecz, że muzyka, którą Talis proponuje na „Cities”, aczkolwiek zawierająca wiele odniesień do produkcji spod znaku progresywnego rocka, nie poddaje się prostym definicjom i trudno ją jednoznacznie zaszufladkować. To chyba dobrze, gdyż wyraźnie słychać, że zespół czerpiąc zarówno z klasycznych, jak i nowoczesnych rozwiązań, stara się tchnąć w swoje produkcje pewien element indywidualizmu. To jakby do pierwiastka retro dołożyć pierwiastek neo progu i przyprawić je obydwa czymś, co charakterystyczne dla kompozytorskich i aranżacyjnych talentów panów Kohlmannslehnera i Conrada. Prog rock a’la Talis? Może być. Tej wersji będziemy się trzymać.

Album „Cities” jest niesamowicie długi. Trwa aż 5 kwadransów i słuchając go łatwo odnieść wrażenie, że został napakowany muzyką zespołu nieomal do granic wytrzymałości i skrojony pod maksymalną objętość nośnika CD. Płyta składa się z 11 kompozycji. Prawie wszystkie zamykają się w solidnych 7-8 minutowych rozmiarach. Słyszymy w nich rozbudowane sekcje instrumentalne, są też złożone, wielotorowe partie wokalne, które dość często opierają się na męsko – żeńskich chórkach i dialogach. Choć na płycie jest aż 5 (!) śpiewających osób, to w związku z tym, że ich partie mieszają się w obrębie tych samych utworów nie odnosi się wrażenia wokalnego misz maszu, czy jakiejkolwiek stylistycznej niespójności pomiędzy poszczególnymi kompozycjami. Nie są to najbardziej melodyjne utwory i potrzeba trochę wysiłku, by przebrnąć przez płytę za jednym razem. Myślę, że całości nie zaszkodziłoby odchudzenie o jedną lub nawet dwie kompozycje. Tym bardziej, że im bliżej końca albumu, tym częściej pojawia się uczucie monotonii. Umacnia je fakt, że muzyka zespołu nie należy do bardzo zróżnicowanej, nie ma w niej wielu porywających sekcji instrumentalnych i imponujących solówek (no, może poza nad wyraz efektownymi gitarami w najdłuższym na płycie „Time”, ciekawymi skrzypcami w „Fade” i fajną syntezatorową solóweczką w finale „Self-Portrait”). Raczej wszystko toczy się tu w jednostajnym i niezbyt piorunującym tempie.

W niektórych utworach Talis swoim brzmieniem przybliża się do klimatu nagrań Renaissance i Solstice (świetna Christina Staub w „The Race”), w innych zespół nawiązuje do bardziej współczesnych neoprogresywnych brzmień a’la Poor Genetic Material, czy The Amber Light („Trees”, „Self-Potrait”), czasem odzywają się dalekie echa muzyki Yes (jak na przykład w „A Gentle Place”). Są chwile gdy Talis totalnie zaskakuje, jak w „Fade”, gdzie trip hopowemu rytmowi towarzyszą melodyjne partie skrzypiec.

Grupa Talis wychodzi z założenia, że muzyka jest nie tylko sztuką. Jest także radością. I to podwójną. Powinna ona sprawiać radość muzykom w procesie twórczym oraz odbiorcom podczas poznawania efektu końcowego. Podobno zespół doskonale bawił się podczas pracy nad materiałem wypełniającym płytę „Cities”. Czy zatem słuchaczy podczas obcowania z muzyką Talis też czeka potok miłych wrażeń artystycznych? O tym trzeba przekonać się samemu i, po dokładnym poznaniu, samemu wydać opinię.

Na koniec jeszcze jedno. Muzykę grupy Talis osobiście docenił sam Eddie Jobson. Zespół chwali się tym w swoich materiałach reklamowych rozsyłanych wraz z kopią maila od byłego lidera formacji UK. Nie dziwię się temu. Wszak rekomendacja tak szanowanego w art rockowych kręgach autorytetu powinna być wystarczającą zachętą do sięgnięcia po płytę „Cities”. Ja również do tego zachęcam, choć lojalnie uprzedzam, by muzykę Talis smakować małymi łyczkami, a nie rzucić się na nią za jednym zamachem. Bo przy każdym podejściu odkrywa się w tej muzyce coś nowego. Coś, co pozostało niezauważalne za pierwszym razem. Odkrywanie piękna debiutanckiej płyty Talis to długotrwały proces. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Warto o tym wiedzieć zanim się sięgnie po album „Cities” i warto o tym pamiętać przy każdym kolejnym przesłuchaniu.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!