Amarok - Hope

Błażej Obiała

Muzyczny projekt Michała Wojtasa pod szyldem Amarok istnieje w polskiej przestrzeni muzycznej niestrudzenie od 1999 roku, przybierając w ciągu dwudziestu pięciu lat różne formy. Na pierwszych dokonaniach wyraźnie słyszalne były silne inspiracje twórczością Mike’a Oldfielda (nazwę zespołu zaczerpnięto zresztą od tytułu jednego z jego albumów) oraz Pink Floyd, później brzmienie zaczęło ewoluować w kierunku materii bardziej ambientowej z elementami folkowymi - i to w tym okresie jął kształtować się właściwy, unikalny charakter zespołu. 2024 rok przynosi kolejne wydawnictwo określone tytułem „Hope”, na które fani czekali trzy lata. Zawierające dziesięć ambitnych, trzymających wypracowany przez dwie dekady wysoki poziom kompozycji, po przesłuchaniu których zwolennicy takiej sztuki nie doznają rozczarowania.

Warto przy tym wspomnieć, że Amarok to nie tylko Michał i Marta Wojtasowie, tak jak było przez długie lata, ale również od 2020 roku Konrad Zieliński (perkusja) i Kornel Popławski (bas i skrzypce).

„Hope” rozpoczyna się utworem tytułowym. Brzmi drapieżnie, transowo, z mocnym basem i ścianą dźwięku generowaną przez przesterowane gitary. Hipnotyczny tembr głosu Marty Wojtas wprowadza słuchacza w stan zawieszenia między wymiarami, jakby człowiek odbywał sesję terapeutyczną, na końcu której po odliczeniu do zera pacjentowi ostatecznie przywracana jest świadomość. Solówka Michała Wojtasa w ostatnich dwóch minutach jest lepka, gęsta i przywierająca do powierzchni ucha. Ciężko oderwać od niej myśli. Zostawiając numer jeden za sobą, poznajemy kolejne kompozycje. „Stay Human” ma już nieco inną stylistykę: początkowe dźwięki przypominać mogą radioheadowy klimat poprzez stopniowo wzrastające tempo i wycofane wokale Wojtasa, by za moment przerodzić się w gwałtowny, impulsywny nawał dźwięków, trwający aż do samego końca. Idealny numer do koncertowej setlisty.

„Insomnia” przynosi odrobinę wytchnienia, jednocześnie tworząc wrażenie narastającego niepokoju związanego z tytułową chorobą. Bezsenność w niedługim okresie powoduje stany lękowe i depresję - i te emocje są niezwykle wyczuwalne w muzycznej warstwie utworu. Brzmieniowo nawiązuje do okresu wczesnych inspiracji twórczością Pink Floyd, ale pazur pojawiający się w drugiej części jest już jak najbardziej z ery nowszego Amaroka. „Trail” wjeżdża na pełnej prędkości. To najbardziej dynamiczny, bujający, zapraszający do transu numer z całej dziesiątki. Świetnie dopasowana linia wokalna z warstwą dźwiękową kojarzącą się z dokonaniami Muse nie daje o sobie zapomnieć. Kolejny koncertowy killer. Siedem minut ucieka w oka mgnieniu. Brawo. Kolejne dwie pozycje: „Welcome” oraz „Queen” to dzieła odpowiednio Zielińskiego i Popławskiego. W pierwszej rolę wokalisty pełni sam pomysłodawca, co jest nietuzinkowym zabiegiem w dyskografii Amaroka. Nisko osadzone bębny i bas, a do tego warstwa emocjonalnego wokalu, przenoszą słuchacza w okres zimnofalowej dynamiki z mocno przesterowanymi gitarami. Niewątpliwie trudniejszy w odbiorze, wymagający większego skupienia, pasuje jednak do gamy pozostałych kompozycji.

Drugi z wymienionych jest kubłem zimnej wody dla ortodoksyjnych fanów Amaroka. Z triphopowym, pulsującym groove’em, solówkami granymi na skrzypcach i scalającym to wszystko wokalem Popławskiego, jawi się jako odważna próba odwiedzenia nowych przestrzeni. Cieszy fakt, że Wojtas wystawia na front innych muzyków, by pokazać ich doświadczenie i emocje.

„Perfect Run” odlatuje w nieco bardziej klawiszową i elektroniczną stronę. Estetyką zbliżony do ekspresji Jarre’a, podparty cięższymi gitarami i surowym brzmieniem bębnów, zwieńczony jest krzyczącą solówką w finale.

„Don’t Surrender” to kompozycja, która powstała kilka lat temu i rzutem na taśmę znalazła się na „Hope”. Jest to subtelna, eklektyczna ballada o progresywnym zabarwieniu opowiada o podejmowaniu każdego wyzwania niezależnie od przeszkód stających na drodze, posługując się metaforą wody, która jednocześnie jest łagodna i żywiołowa. Muzycznie tym, co magnetyzuje, jest zdecydowanie floydowsko-Hackettowa solówka Wojtasa i obfita w dźwięki końcówka. Dwie ostatnie piosenki na trackliście to „Simple Pleasures” i „Dolina”. Numer dziewięć posiada długie i wypracowane w punkt gitarowe solo, jednocześnie będąc najspokojniejszym z całej płyty. I wreszcie finisz w postaci jedynego utworu z polskim tekstem zaskakuje na plus. Oszczędny i wyważony muzycznie, niepotrzebujący ani grama przepychu, jest budzikiem dla uśpionej wrażliwości. Wojtas swoją barwą głosu pięknie zamyka krążek i, będąc zupełnie szczerym, tak sensualne zakończenie może być sporą niespodzianką.

Amarok siódmym albumem w swojej dyskografii udowadnia, że potrafi eksperymentować i bawić się gatunkami, zachowując przy tym wysoki poziom. „Hope” bez wątpienia jest dowodem na rozbudowaną wrażliwość wszystkich muzyków, bo bez serca nie byłoby tego materiału, a w konsekwencji tej recenzji. Cieszy, że polska reprezentacja muzyki progresywnej ma w swoim składzie ten zespół i ciężko będzie wmówić, że to wydawnictwo to szczyt jego możliwości. Jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!