Wishbone Ash - Elegant Stealth

Michał Mierzwiński

ImageDobry był ten - powoli mijający już – 2011 rok. Po rewelacyjnych albumach, między innymi takich grup, jak Van Der Graaf Generator, Yes, Jakszyk/Fripp/Collins i najlepszego w tym zestawie Steve’a Hacketta, pod koniec roku, bez szumnych zapowiedzi ukazała się kolejna już płyta starej, dobrej grupy Wishbone Ash. Minęły trzy lata od wydania absolutnie świetnego albumu pt. „The Power Of Eternity”. Płyta „Elegant Stealth” zapowiadana była już od ponad roku. Właśnie wtedy, kto chciał, mógł usłyszeć bardzo przebojowy, nadający się, jak chyba żaden kawałek grupy do tej pory na listy przebojów – zapowiadający ją singiel „Reason To Believe”. Od tego momentu czekałem z niecierpliwością na to wydawnictwo. I wreszcie je mam i na swoim ukochanym sprzęcie grającym słucham. Robię to głośno i często.

Dzisiaj formacja Wishbone Ash to, oprócz lidera Andrew Powella (gitara, wokal), panowie: Muddy Manninen (gitara), Bob Skeat (gitara basowa) i Joe Crabtree (perkusja). Zawsze lubiłem Wishbone Ash, naprawdę zawsze. Może nigdy nie byli w mojej pierwszej dziesiątce ulubionych zespołów, może nigdy za nimi nie szalałem, jak za innymi grupami, ale moje muzyczne życie byłoby bez wątpienia bez nich uboższe. Grupa artystycznie nigdy nie schodziła poniżej przyzwoitego poziomu. To fakt niezaprzeczalny. A o nowej płycie „Elegant Stealth” nie dam powiedzieć złego słowa.

Przyznam, że nie znalazłem w internecie jeszcze żadnej recenzji tego wydawnictwa i to, co czuję po jego kilkunastokrotnym przesłuchaniu to tylko moje, płynące prosto z serca odczucia.

Po pierwsze napiszę, że płyty zdecydowanie trzeba słuchać w całości – nie ciąć na pojedyncze kawałki i nie słuchać na raty. Zresztą, po co to piszę? Każdy dobry, rockowy album trzeba tak słuchać. Płyta to całość, jedno dzieło artysty. Dodajcie do tego pachnącą książeczkę, pudełko (w tym wypadku tzw. digipack) i nie pozostaje nic innego jak powiedzieć: lubię to!  Nic tak nie cieszy fana muzyki, jak oryginalna płyta. Ale wszyscy czytający ten niezbyt błyskotliwy tekst wiedzą to przecież doskonale.

Po drugie, napiszę, że to, za co zawsze najbardziej lubiliśmy grupę, czyli cudowne dwie gitary prowadzące, wciąż świetnie współgra ze sobą. I znowu powiem: lubię to! Podobno Chopin powiedział: „Nie ma nic piękniejszego niż gitara … chyba, że dwie gitary”. A jak jeszcze grają razem te cudowne, ładne, rytmiczne i niebanalne utwory, to otrzymujemy niezwykle przystępny zestaw.

Po trzecie, doskonała jest moim zdaniem produkcja – mocne i pełne brzmienie.

Po czwarte, goście specjalni na tym albumie: Don Airey z Deep Purple, grający na swoim Hammondzie w instrumentalnym numerze pt. „Mud – Slick” i Pat McManus udzielający się na skrzypcach w utworze "Can't Go It Alone" (napisał go specjalnie dla zespołu).

Daję tej płycie cztery duże plusy w starej skali ocen od 1 do 5. Mocna solidna czwórka, nawet z plusem. Ten plus to dla Powella… za to, że mu się jeszcze chce nagrywać tak świetne, nowoczesne, ale utrzymane w starym stylu płyty.

Album zawiera 11 utworów i trwa blisko 66 minut, dokładnie tyle ile powinien. Odradzam tylko dodany na koniec remiks nagrania „Reason To Believe”. To niestety mały koszmarek…, ale słuchanie go nie jest obowiązkowe. Na szczęście...

Za parę godzin będę robił podsumowanie roku (nie przepadam za tym, ale Artur prosił, więc jako osoba w miarę kulturalna – zrobię to) i ta płyta na pewno znajdzie się u mnie w dziesiątce. Na którym miejscu? Zobaczymy, ale wydaje mi się, że wysoko. Mam nadzieję, że nie tylko u mnie.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!