Wilson, Steven - Catalogue / Preserve / Amass

Agnieszka Lenczewska

ImageWszyscy doskonale pamiętamy ubiegłoroczną, październikową trasę Stevena Wilsona. Było to moim zdaniem jedno z najważniejszych wydarzeń koncertowych 2011 roku. Przygotowana z pietyzmem, rozmachem pierwsza solowa trasa Wilsona miała zadziwić wszystkich. I rzeczywiście spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem fanów oraz ciepłymi, bardzo pozytywnymi reakcjami prasy muzycznej. Koncerty, a raczej SPEKTAKLE Stevena Wilsona miały działać na odbiorców w sposób wielopłaszczyznowy poprzez dźwięk, obraz, całe to quasi teatralne podejście. Zamiast zwykłego koncertu Wilson zaoferował nam PERFORMANCE na najwyższym poziomie. To wszystko kosztuje: oprawa świetlna, sprzęt, wynajęcie znakomitego zespołu muzyków z najwyższej półki, przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Bez wsparcia sponsora tytularnego trasy w najlepszym wypadku rachunek mógł wyjść na zero. Ot, ryzyko finansowe, z którym Wilson się liczył. Stracił pod względem finansowym, zyskał (jak zawsze) wizerunkowo. Rachunek ekonomiczny był jednak bezlitosny. By kontynuować dalsze koncertowanie Wilson poprosił o wsparcie fanów i sympatyków swojej twórczości. Każdy kto chciał, komu zależało, mógł za symboliczne kilka funtów wesprzeć Artystę. Kscope wyprodukowało na rzecz Headphone Dust limitowany nakład 3000 sztuk płyty. Nie da się ukryć, odzew wśród fanów był natychmiastowy, płyta sprzedała się na pniu (niewielka liczba egzemplarzy będzie jeszcze sprzedawana podczas trasy po Stanach Zjednoczonych, Europie oraz Ameryce Południowej oraz przez Headphone Dust). Wysyłka miała miejsce jak najszybciej, tak by donatorzy w zaciszu swoich domów mogli kontemplować muzyczne opowieści Stevena Wilsona.

Płyta, jak to w przypadku SW bywa, jest ładnie i estetycznie wydana (wersja digipack). Pozbawiona jest dodatkowych „wodotrysków” (np. oddech mistrza zamknięty w słoiku, zestaw gitarowych kostek, rozkładany plakat etc.), ale przecież nie o to chodziło. Liczy się to, co w środku.

7 utworów, ponad 70 minut muzyki. Pamiątka z trasy. Nie jest to pełen zapis tego, co działo się podczas występów zespołu Stevena Wilsona. To tylko wybór kilku utworów z całej palety stevenowych barw. Tak do posmakowania. Zgrane wprost z konsolety, obrobione przez SW w No Man's Land utwory wywierają piorunujące wrażenie. Myślę, że połowy z tych dźwięków nie słyszeliśmy podczas koncertów. Inaczej, byliśmy na tyle zafascynowani bodźcami płynącymi ze sceny, że nie zwracaliśmy uwagi na dźwiękowe smaczki. A tych jest na „catalogue/preserve/amass” sporo. Od kapitalnych wokali Nicka Beggsa (świetnie wspiera Wilsona w chórkach), poprzez fletowo-saksofonowe "zakręty" Theo Travisa. O muzykach towarzyszących Wilsonowi podczas trasy powiedziano już wiele. Może się powtarzam, ale skład był GALAKTYCZNY. Od genialnego Marco Minnemanna na perkusji, poprzez wspomnianego powyżej Nicka Beggsa na basie i sticku, mistrza fletu i saksofonu Theo Travisa, Aziza Ibrahima czarującego na gitarze czy też ściągniętego w ostatniej chwili Adama Holzmana często improwizującego na klawiszach. Nie wiem, z jakich koncertów pochodzą nagrania (wydaje mi się, że z Londynu) słychać jednak, że skład zintegrował się fantastycznie. Co za niesamowite zgranie, techniczna perfekcja i radość bijąca od muzyków. Muzycy pozwalają sobie na improwizowanie (świetna klawiszowa introdukcja Holzmana w „Deform To Form A Star” czy totalnie odjechany „Raider II”). Przepięknie zabrzmiało „Veneno para las hadas”, bardzo dobrze „Index” (ze zniekształconym w zapowiedzi głosem Wilsona). Ha, podobał  mi się nawet wokal "Stefana". Mistrzem bel canto nigdy nie był, wykorzystał jednak swoje ograniczenia wokalne po mistrzowsku (zdziera swój delikatny wokal w "Raider II", czaruje chłopięcą nieporadnością w głosie w "No Part of Me"). Pod względem muzycznym nie ma się czego czepiać. Brzmi to wszystko selektywnie, czysto (aż wręcz podejrzanie za czysto). Czegoś jednak zabrakło. Obrazu. Od czegoż mamy jednak wyobraźnię i pamięć. Wizualizacji Lassego Hoile tak szybko się nie zapomina. Wystarczyło po prostu zamknąć oczy, dać się poprowadzić muzyce i wyobrazić sobie fantastyczne postaci („Raider II”) lub gablotę z motylami w „Index”. Cóż, poczekamy na pełnowymiarowe koncertowe wydawnictwo (z wizją i fonią w formacie DVD/bluray). W sumie w tym celu „catalogue/preserve/amass” ujrzało światło dzienne. I nieważne, że być może materiał z tej płyty trafi na bonusowy krążek DVD.

Z najnowszą koncertową płytą Stevena Wilsona jest, jak z wyrafinowanym obiadem w markowej restauracji. Otrzymaliśmy duży talerz, ładną oprawę, designerskie sztućce, zapach i... mikroskopijną przystawkę.

Może i dla niektórych „catalogue/preserve/amass” pachnie malizną, ale nie można mieć wszystkiego. Takaż rola przystawki.

Smakowite hors d'oeuvre. Aż chce się czekać na danie główne :-). Mamy czas.
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!