Anathema - Weather Systems

Agnieszka Lenczewska

ImageA jak Anathema. Anathema to emocje. Emocje to Anathema. „Braciszkowie” Cavanagh zawsze byli nieźli w te „emocjonalne gierki". Wiedzą doskonale, jak rozczulić, poruszyć (gdzieś tam w głębi ukryte) struny emocji, wstrząsnąć i zmieszać, pozostawiając słuchacza w stanie katharsis. Truizm? Aksjomat? Dogmat? Twierdzenie? Cholera, sama nie wiem. Obiecałam sobie, że napiszę merytoryczną, taką naprawdę klasyczną recenzję „Weather Systems”. I co? Z zapowiedzi niewiele wyszło. Punkt dla liverpoolczyków. Może nawet dwa. Coś czuję, że batalia Anathema vs. Lenczewska skończy się laniem, jak nie przymierzając mecz Kanonierów z Czerwonymi Diabłami (2:8). Poczucie bezradności dopadło mnie po wielokrotnym przesłuchaniu najnowszego albumu Anathemy. Wachlarz emocji związanych z odsłuchem porównać można do szaleńczej przejażdżki najnowszym bolidem Ferrari pozbawionym hamulców i w dodatku na pełnym baku. Naprawdę. Czy się pospieszyli? Może warto było odczekać? A może lepszą strategią było kucie żelaza póki gorące. Wytwórnia wspiera. Oddani fani kibicują. Zapotrzebowanie jest. Głód „nowej Anathemy” dosięgnął chyba wszystkich. Nawet mnie, chociaż do grona fanów się nie zaliczam.

„Weather Systems” pojawi się na rynku niemalże w dwa lata po świetnie przyjętym „We're Here Because We're Here”, w rok po ukazaniu się bardzo przesłodzonej (wręcz mdłej) przystawki w postaci „Falling Deeper” . Chłopaków po prostu roznosi. Słychać, że są w "fazie twórczej" i nie mogą przestać. Dlatego też z pewną dozą nieufności podeszłam do nowej muzycznej opowieści braci Cavanagh.  Co więcej, obawiałam się nieco „elementu przesłodzenia”, tak charakterystycznego dla poprzednich dwóch płyt zespołu.

Pierwszym elementem, który pozytywnie zaskakuje jest brzmienie. Tym razem Steven Wilson nie wtrynił swego długiego nochala między dźwiękową „wódkę, a zakąskę”. Nie miksował, nie produkował i to słychać. Wokale nie grzęzną i rozpływają się w magmie dźwięków. Bosostopy w okularach naznaczył swoim producenckim piętnem poprzedni studyjny album Anglików, nieco wyprał go z emocji i moim zdaniem najzwyczajniej ”We're Here Because We're Here” PRZEPRODUKOWAŁ. Tym razem bracia Cavanagh zrezygnowali z usług SW i wyszło to albumowi rzeczywiście na dobre. Klarowne brzmienie całości po prostu zachwyca i zniewala zbalansowaniem wokali z partiami instrumentalnymi. Słychać na „Weather Systems” nieskrępowaną niczym przestrzeń i dźwiękowy „oddech”. Kolejny punkt dla anathemowej ekipy i producenta,  wielokrotnie nagradzanego Grammy, Christera-Andre Cederberga.

Kolejnym elementem, który może się podobać to sfera wizualna albumu. Jak zwykle w przypadku Kscope bywa, muzyczna zawartość opakowana jest po prostu przepięknie. Śliczna okładka, solidne opakowanie. Pod tym względem „Weather Systems” również zachwyca.

A muzyka? Nie ma co owijać w bawełnę. Dzisiejsza Anathema ma się tak do tej starej (chociażby z czasów „Alternative 4”) jak nie kwiatek do kożucha. Staroświecki „metalowiec” będzie z pewnością kręcić nosem i marudzić. Tak to już się w świecie porobiło, że dawne ikony metalowego grania zapominają o swych korzeniach. Na „Weather Systems” zgromadzono po prostu dziesięć pięknych piosenek. Owszem po kilku pierwszych przesłuchaniach odniosłam wrażenie, że tym razem panowie przesadzili nieco w ilości cukierkowych orkiestracji. Wydawać by się mogło, że tym razem najzwyczajniej w świecie przegięli z ilością lukru w aranżacjach i partiach orkiestry.  Im więcej razy przysłuchiwałam się płycie, tym to wrażenie mijało. Co więcej, sam album coraz bardziej hipnotyzował mnie swoim czarem. Delektowanie się „Weather Systems” mogłabym porównać do odczucia spożywania czekolady z dodatkiem chilli. To pierwsze odczucie rozpływania się słodyczy na podniebieniu zastąpione zostało nieoczekiwanie ostrym smakiem przyprawy. Jednakowoż żaden ze smaków nie dominuje. Stanowią idealne, chociaż nieoczekiwane połączenie. I tak też jest  w przypadku „Weather Systems”. Gdyby odrzeć te dźwięki z płaszcza orkiestracji i studyjnych sztuczek mielibyśmy do czynienia ze znakomitymi, świetnie napisanymi utworami. Prostymi, o charakterystycznej budowie i narracji muzycznej (coś na kształt prostego z początku kanonu, rozbudowanego w trakcie trwania utworu o kolejne elementy i znajdującego „wulkaniczne” ujście w kulminacji). Przy użyciu prostych zabiegów muzyka Anathemy uzyskała ten bardzo „rajcujący” efekt pulsacji, nośności.

Zdaję sobie sprawę, że oddanie większości wokalnego pola Lee Douglas może nie spodobać się wielu miłośnikom zespołu. Mnie „baba w zespole” absolutnie nie przeszkadza. Jej głos idealnie pasuje do muzycznych opowieści braci Cavanagh. Naprawdę. Opowiadają sobie zatem Vincent i Lee o rzeczach ważnych i ważniejszych. I robią to wręcz cudownie (np.: „Untouchable pt.2”, „Lightning Song”), z klasą i wdziękiem.  Zresztą co tu pisać, dawno nie słyszałam tak dobrych partii wokalnych, nie tylko w Anathemie. Pod względem prowadzenia wokali jest rewelacyjnie. Nie zawsze jednak na płycie jest tak „miło i przyjemnie”. Nieco industrialne „The Storm Before The Calm” jest dla mnie opus magnum albumu. Trwający ponad dziewięć minut utwór jest jednym z najlepszych, jakie wyszły spod ręki Anathemy. Niepokojący, drażniący, pulsujący, ciągnący w otchłań. Po prostu świetny. Może nieco „wilsonowaty” w końcówce, ale to naprawdę nie szkodzi. Rewelacja. Sporo na „Weather Systems” jest niezłej gitarowej roboty (bardzo emocjonalne solo w „The Beginning And The End”) i muzycznych smaczków (wgniatające w fotel „Lost Child” czy też kończące album rewelacyjne „Internal Landscapes”). Za pomocą prostych w sumie środków uzyskali efekt  niczym nie skrępowanego piękna. Każdy dźwięk na albumie kipi wręcz od emocji. Co najważniejsze muzykom udało się uniknąć nadmiernego patosu. To cholernie ciężkie zadanie, zważywszy na wykorzystanie przez zespół licznych orkiestracji. Cienka, czerwona linia oddzielająca kicz od piękna nie została przez muzyków naruszona.

Zdaję sobie sprawę, że Anathema będzie podążać dalej ścieżką wyznaczoną już przy „We're Here Because We're Here”. Na takie właśnie granie jest olbrzymie zapotrzebowanie. Muzykom udało się na „Weather Systems” idealnie zintegrować oczekiwania fanów, wytwórni, ale też i własne. Nagrali płytę po prostu znakomitą, najlepszą od lat. Po zdarciu tej słodkiej orkiestrowej pozłotki słuchacz dociera do krainy absolutnego muzycznego, emocjonalnego piękna. Tak grać potrafi tylko Anathema. Bo przecież Anahema to emocje. A emocje to Anathema.  Po prostu.  Jaki jest zatem wynik konfrontacji pomiędzy mną a Anathemą? Bramek nie liczyłam, ale wynik hokejowy jak najbardziej. „Weather Systems” to mocny kandydat do czołówki  zestawienia „najlepszy album 2012 roku”. Do zobaczenia w Poznaniu i Krakowie. 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!