Pendragon - Klub Progresja, Warszawa, 15.04.2011

Aleksander Gruszczyński

ImageNieco mniej ludzi niż dzień wcześniej na Blackfield, Andy Sears sprzedający własne płyty przed salą i znacznie gorsze nagłośnienie niż poprzedniego dnia. Nie uniknę porównań dwóch koncertów odbywających się dzień po dniu, więc od nich chyba powinienem zacząć. Na pół godziny przed planowanym startem imprezy liczba osób w Progresji była wyjątkowo niska. Andy Sears był nieco zaniepokojony, ale na szczęście do godziny 20, kiedy zaczął grać, w klubie było już nieco więcej osób.

Sam występ Andy'ego należy chyba określić jako koncert na głos, klawisze i iPhone'a. Jak sam stwierdził na początku występu, zamknął swój zespół (Twelfth Night) w pudełku i teraz wystarczy jeden przycisk, żeby oni wszyscy się zamknęli. Obawiam się, że nie powinni. Tak jak konferansjerka Andy'ego Searsa była dobra, nierzadko dowcipna, tak jego występ był dość bezbarwny. Były wyjątki, ale raczej wśród utworów Twelfth Night (i to tych mniej przearanżowanych), niż wśród własnych kompozycji Andy'ego. Miejmy nadzieję, że Twelfth Night szybko się reaktywuje i będziemy mieli okazję porównać występ Andy'ego z iPhonem i występ Andy'ego z zespołem. Szkoda tego koncertu, bo jest to naprawdę miła osoba, która niestety potrzebuje wsparcia kolegów, by pokazać pełnię swoich możliwości.

A potem przyszedł czas na Pendragon. Cóż, myślę, że fani dostali to czego oczekiwali, ja trochę się zawiodłem. I to niekoniecznie występem, chociaż ten też nie do końca spełnił moje oczekiwania, a przygotowaniem sali. Po raz kolejny nagłośnienie nie dało rady potężnemu kawałkowi rocka. Brak selektywności, który być może jest do zniesienia podczas koncertów metalowych, tak przy rocku, nawet takim jaki gra Pendragon, jest mocno irytujący.

Muzycznie koncert, jak to zwykle w przypadku Pendragonu, stał na najwyższym możliwym poziomie. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że wszyscy muzycy w zespole ocierają się o wirtuozerię. Świadczą o tym również reakcje publiczności, która nie tylko żywo przeżywała to co działo się na scenie, ale także wspólnie z Nickiem Barrettem odśpiewała niejeden tekst. To co podczas wieczoru z Pendragonem było lepsze niż podczas wieczoru z Blackfield to atmosfera. Pomimo 8 koncertów w naszym kraju, w Progresji było dość dużo osób i te osoby bawiły się świetnie.

Zasadnicza część występu trwała niecałe 2 godziny i zawierała lepsze i gorsze fragmenty. Niestety setlisty nie zdołałem zapamiętać. Najsłabiej wypadły chyba utwory z najnowszego album, który zresztą od początku nie przypadł mi do gustu. Niestety nie dotrwałem do samego końca koncertu, ponieważ Progresja znajduje się daleko od dowolnego miejsca w Warszawie.

Na pewno nie żałuję, że poszedłem tego wieczora do Progresji, ale pozostał mi lekki niedosyt. Bardziej ze strony technicznej niż muzycznej, ale mimo wszystko w każdym elemencie czegoś brakowało. Pendragon jest znakomitym zespołem i chyba po prostu Progresja tym razem nie poradziła sobie z ich występem.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!