Hackett, Steve - Darktown

Paweł Świrek

ImageRok 1999 i koniec dwudziestego wieku określano jako epokę „techno”, gdyż taki styl doskonale oddawał ducha tamtych czasów. Udzielił się on również Steve’owi Hackettowi na płycie „Darktown”. Charakterystyczne elementy tegoż stylu słychać w otwierającym płytę instrumentalnym utworze „Omega Metallicus”. Po krótkiej, ostrej linii basu okraszonej loopami i automatem perkusyjnym wchodzi gitara naszego Mistrza, lecz brzmi ona tak, jak typowy remix jakiegoś dyskotekowego przeboju. Po chwili okazuje się, że mamy do czynienia z czymś w rodzaju przeróbki utworu „Cassandra” (echa tej kompozycji pojawiają się w dalszych fragmentach „Omega Metallicus”). Ten dziwny eksperyment można uznać za próbę pozyskania nowych fanów na innej i zarazem nieznanej dla naszego bohatera płaszczyźnie. Tytułowa kompozycja „Darktown” to już dawka mroku – mocnej strony artysty. Pobrzmiewa w niej saksofon Iana McDonalda, znanego chociażby z grupy King Crimson. Wpływy tego zespołu są też zauważalne w innej postaci – śpiewanie zniekształconym elektronicznie głosem, tak jak w niektórych kompozycjach z pierwszych płyt Karmazynowego Króla. Steve już na samym początku kariery był pod wrażeniem twórczości tego zespołu, a tu przyszło mu samemu zrobić coś w podobnym stylu, aczkolwiek z wyraźniejszym zaznaczeniem siebie samego i swojego talentu.

W kolejnych utworach również jest mroczno, ale – co warte podkreślenia - są one mocno zróżnicowane. Następny, „Man Overboard”, to typowa dla Hacketta akustyczna balladka z delikatnym podkładem klawiszy. W połowie nagrania mamy jakże piękne, symfoniczne brzmienie. Marszowym wstępem rozpoczyna się kompozycja „The Golden Age Of Steam”. Cofamy się w niej w dziewiętnasty wiek i w okres rewolucji przemysłowej, czyli w epokę maszyn parowych. Pojawiają się symfonicznie brzmiące klawisze znane z poprzedniego utworu. Balladkę „Days Of Long Ago” śpiewa Jim Diamond. W kolejnym, nieco etnicznym utworze „Dreaming With Open Eyes” znowu zaczynają rządzić brzmienia z początku płyty, chociaż tym razem nie mamy aż takiej plątaniny dźwięków. Pojawiają się też brzmienia imitujące kontrabas, a brakuje tylko trąbki. Kompozycja „Twice Around The Sun” jest ukłonem w stronę wczesnego Genesis, a to dzięki wspaniałym solówkom gitarowym. Styl gry Steve’a może się nieco kojarzyć z tym, co słychać na „Selling England By The Pound”. Całość uwspółcześnia technika oraz klawisze stylizowane na melotron. Klimat utworu jest dość mroczny, podobnie jak w tytułowej kompozycji. Ciekawiej robi się w „Rise Again”. Najpierw mamy akustyczny wstęp ze spokojnymi wokalami, a po chwili przechodzimy do sedna, czyli prezentacji Steve’a w całej swej krasie pokazującego swój prawdziwie rockowy pazur. Całości dopełniają pełne dramatyzmu wokale, które mogą się nieco kojarzyć z dokonaniami… późnego Pink Floyd. „Jane Austen’s Door” uspokaja nas po tej dawce gitarowej agresji. W tle słychać trochę współczesnych zdobyczy techniki za sprawą automatu perkusyjnego. Samo nagranie sprawia wrażenie idealnie skrojonego do prezentacji radiowej, choć wydaje się być na to odrobinę za długie (6 minut). Niektóre jego fragmenty zostały zaśpiewane w języku francuskim.

„Darktown Riot” to spora dawka techniki, a raczej przeróbka tytułowego utworu na styl przypominający „Omega Metallicus”. To kolejny ukłon w stronę fanów techno i hip-hopu. Płytę kończy jeden z najwspanialszych utworów artysty z lat 90., czyli „In Memoriam”. Jest to prawdziwe opus magnum tego wydawnictwa. Podobnie jak na debiutanckim albumie, tak i tutaj najlepsza i najbardziej udana kompozycja wylądowała na zakończenie płyty. Nie zabrakło w niej miejsca na kolejny ukłon w stronę King Crimson w postaci sampli basu przygotowanych przez Johna Wettona, zaś samą kompozycję śmiało można porównać do „Starless” czy nawet „Epitaph”. Jest w niej mnóstwo smutku i mroku. Bo w gruncie rzeczy taki właśnie nastrój dominuje w przeważającej części tego albumu. Całości dopełniają jeszcze mroczne obrazki grobowców na okładce płyty.

Koniec wieku i koniec pewnej epoki. Niektórzy przepowiadali nawet koniec świata na dzień 1 stycznia 2000 roku, co jak wiadomo nie nastąpiło ;-). Być może tak należy odczytać przekaz płyty? Kto wie? Reasumując: „Darktown” to płyta bardzo udana, spójna pod względem muzycznym i klimatycznym. Steve Hackett prezentuje na niej cały przekrój swych brzmień wypracowanych na przestrzeni lat. Słyszymy tu gitarę ze strunami nylonowymi, gitarę akustyczną i elektryczną, a także wiele innych instrumentów. Do całości brakuje tylko jeszcze harmonijki ustnej, ale ona niezbyt pasowałaby do klimatu tego wydawnictwa. Brzmienia stylizowane na techno początkowo mogą wprawdzie szokować, ale wraz z kolejnym odsłuchaniem szybko nabiera się do nich przekonania. Udana płyta. Jedna z najmocniejszych pozycji w dorobku Steve’a Hacketta.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!