Siiilk - Way To Lhassa

Artur Chachlowski

ImageGilbert Gandil (gitary) i Jacques Roman (instrumenty klawiszowe) to twórcy sukcesów legendarnej francuskiej grupy Pulsar. Po jej rozwiązaniu powracają teraz z debiutanckim albumem ich nowego zespołu o nazwie Siiilk. Do udziału w nim zaprosili Guillaume Antonicelliego (bas), Attilio Terlizziego (perkusja) oraz obdarzonego świetnym głosem (praktycznie pozbawionego francuskiego akcentu) Richarda Picka. Wspólnie nagrali album, który jest muzyczną opowieścią o marzeniach i przełamywaniu trudności, których alegorią jest podróż z Europy do Tybetu. Ta „droga do Lhassy” jest niezwykłą przygodą dla każdego kto zechce zagłębić się w teksty poszczególnych utworów (jest ich na tym albumie 10, wszystkie płynnie łączą się ze sobą, pewne tematy powracają w nieco innych aranżacjach i tworzą jedną, zamkniętą i świetnie słuchającą się całość), ale i bez tej literackiej otoczki płyta „Way To Lhassa” broni się doskonale.

Muzyka, którą proponuje grupa Siiilk jest bardzo atmosferyczna, delikatna i chwilami wręcz eteryczna, ale przez cały czas mająca znamiona symfonicznego rocka, a to przez częste stosowanie, melotronu, fletów, wszechobecnych tu gitar akustycznych, a także egzotycznych instrumentów, jak dubuk czy santur. Wszystko to osadzone jest w orkiestrowej aranżacji, a bogactwo instrumentalne – choć podkreślam to raz jeszcze: na płycie panuje minimalistyczny klimat – budzi najwyższy podziw. Ani raz nie znajdziemy tu niepotrzebnych przyspieszeń, nie ma głośniejszych dźwięków, nie ma tu też śladów neoprogresu, co dla sporej grupy odbiorców powinno stanowić wartość samą w sobie.

Wyobraźcie sobie atmosferę panującą na legendarnej płycie projektu McDonald And Giles, dodajcie do tego okazjonalne solówki w stylu Davida Gilmoura i Andy Latimera, przyprawcie to szczyptą tajemniczości z filmowej muzyki Angelo Badalamentiego oraz nałóżcie na to wszystko autentyczny talent i profesjonalizm muzyków tworzących grupę Siiilk… Otrzymacie obraz tego czym spotkacie się na płycie „Way To Lhassa”. To album adresowany do zwolenników tradycyjnego, nieomal klasycznego symfonicznego rocka, dla słuchaczy zakochanych w melancholijnych, chwilami wręcz sentymentalnych klimatach. Ale ani przez moment ta niecodzienna atmosfera, w jakiej utrzymana jest płyta, nie nuży. Wręcz odwrotnie, wciąga ona jak narkotyk, nęci słuchacza i zachęca do kolejnych przesłuchań. Bo im więcej tej muzyki się słucha, tym bardziej ona smakuje.

Najlepsze momenty na tym albumie? Jak wspomniałem, jego muzyczna zawartość stanowi jedną zamkniętą całość, i tak powinno się słuchać „Drogi do Lhassy”. Niemniej najlepsze wrażenie robi początek płyty. Ale nie tylko wysmakowany i wręcz bajkowy utwór „Childhood’s Memory” czy następujący bezpośrednio po nim rozmarzony „Between”. Ten „początek”, o którym mówię to seria co najmniej pięciu następujących po sobie tematów z niezwykłym i jakże pięknym punktem kulminacyjnym w postaci chóralnego interludium „In The Grey Chapel” i będącym jego swoistą repryzą „Leaving North”. Zresztą nie ma sensu zachęcać do wysłuchania pojedynczych utworów. Tej płyty trzeba słuchać w całości – od „Childhood’s Memory” po swojsko zatytułowany finał „Wladyslaw’s Marching Band”…

Niewiele takich płyt ukazuje się w dzisiejszych czasach. Duża klasa. Dlatego i ocena wysoka. A nawet bardzo wysoka! 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!