Blow Up Hollywood - Live At The Rockwood Music Hall

Artur Chachlowski

ImageBlow Up Hollywood… Nie ukrywam, że w Małym Leksykonie od lat kibicujemy tej enigmatycznej formacji ze Stanów Zjednoczonych. Recenzujemy na naszych łamach jej kolejne płyty, przedstawiamy jej muzykę w naszych audycjach, szerzymy wiedzę o jej oryginalnych dokonaniach. I co ciekawe, w reakcjach Czytelników i Słuchaczy, które od czasu do czasu do nas docierają, przeważają bardzo pozytywne głosy. Pewnie ich ilość nie mierzy się podobną miarą, jak np. opinie dotyczące kolejnych płyt różnych projektów Stevena Wilsona, grup Anathema, Opeth, Dream Theater czy Riverside, ale odsetek entuzjastycznych głosów w przypadku Blow Up Hollywood jest podobny. Tylko ich ilość jest znacznie mniejsza... Bo i popularność wręcz mikroskopijna.

Wszystko to czyni Blow Up Hollywood zespołem niszowym, ale i elitarnym. A przy tym wciąż bardzo enigmatycznym. Jeszcze do niedawna zespół bacznie przestrzegał, by na okładkach kolejnych płyt znajdowało się jak najmniej informacji. Dobrze, gdy można było znaleźć tytuły poszczególnych utworów. O składzie, instrumentarium czy szczegółach związanych z nagraniami nie było wręcz mowy. Ostatnio sporo się pod tym względem zmieniło. Lider grupy, Steve Messina (przez wiele lat ukrywał on przed fanami swoje nazwisko), postanowił otworzyć się trochę na świat i dzięki podawanemu na okładkach składowi, wiemy, że Blow Up Hollywood to zespół żywych ludzi z krwi i kości. Mało tego, jak się właśnie dowiadujemy, Messina wyprowadził swój zespół ze studia do sal koncertowych. Bo oto trafia nam do rąk pierwszy koncertowy album jego zespołu zatytułowany „Live At The Rockwood Music Hall”.

Przyznam szczerze, iż myślałem już, że nigdy nie doczekam się koncertowej płyty Blow Up Hollywood. Wszak muzyka tego zespołu wydawana na kolejnych płytach zawsze trąciła minimalizmem, zahaczała o wyciszony post rock, posiadała wyraźne tendencje akustycznej kameralistyki. I jak się okazuje, takie są też koncerty zespołu. Taka jest też ta koncertówka. Otrzymujemy na niej zapis występu zespołu przed, sądząc po reakcji, stosunkowo nieliczną rzeszą fanów. Czujemy wręcz tę intymną więź, która łączy zespół i jego wiernych sympatyków. Słyszymy jak publiczność chłonie każdy dźwięk i każdą nutę, która dociera ze sceny. A na niej - aż nie sposób w to uwierzyć - aż ośmioro muzyków! W centrum uwagi, za mikrofonem, oczywiście Steve Messina ze swoją akustyczną gitarą. Gdzieś z tyłu dwie śpiewające chórki panie (Nadia Ackerman, Anthea White). A oprócz nich cały zespół ze świetnym gitarzystą o swojsko brzmiącym nazwisku Teddy Kumpel na czele.

Piękny, półakustyczny, półkameralny to koncert. A jego atrakcyjność polega nie tylko na tym, że Blow Up Hollywood przedstawił utwory znane ze studyjnych płyt w wersji live, ale że prawie połowa repertuaru to premierowy, nigdzie wcześniej nieprezentowany materiał. Tak więc oprócz tak nośnych i znanych (pewnie i tak znanych niewielu osobom) utworów, jak „Kite” czy „Where Does The Night Go”, mamy tu sporą porcję nowości. Być może stanowić będą one zaczątek nowej studyjnej płyty, która, jeżeli tylko będzie zawierać takie utwory, jak „A Message From You”, „For John”, „Surrender” czy „Heavy”, będzie albumem bardzo udanym. Wiemy to już dzisiaj, właśnie dzięki koncertowemu „Live At The Rockwood Music Hall”. Dzięki niemu wiemy też, że Blow Up Hollywood, to nie tylko projekt studyjny, a na koncertach zespół prezentuje się równie dobrze, a nawet lepiej, bo jakoś tak żywiej, bliżej odbiorcy i bardziej po ludzku, niż w czterech ścianach studia.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!