Jennings, Iain - The House

Artur Chachlowski

„The House” to tytuł nowej solowej płyty keyboardzisty grupy Mostly Autumn, Iaina Jenningsa. Zanim przystąpimy do omawiania jej zawartości kilka uwag natury ogólnej. Otóż, ostatnio zaobserwowałem u siebie zadziwiający trend. Nie wiem czy macie tak samo, ale na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy już któryś raz zauważyłem, że solowe płyty członków znanych i popularnych w świecie progresywnego rocka grup wydają się o wiele ciekawsze (nie wiem na pewno czy lepsze, ale „ciekawsze” - to właściwe słowo) niż wydawane niemal równolegle albumy formacji, z których się wywodzą. Tak było pod koniec ubiegłego roku z krążkiem „Forever Comes To An End” Bjørna Riisa z grupy Airbag, tak stało się niedawno z „Monochrome” Daniela Cavanagha i chyba tak właśnie dzieje się teraz z „The House” Iaina Jenningsa. A przecież, obiektywnie rzecz biorąc, zarówno „Diconnected” Airbag, „The Optimist” Anathemy, jak i niedawny album „Sight Of Day” Mostly Autumn to płyty bardzo udane. Nie wiem do końca czym jest to spowodowane – zastanawiam się czy przypadkiem głównym powodem nie jest, mimo wszystko, zbyt duża… powtarzalność i przewidywalność muzyki wypełniającej płyty wyżej wymienionych zespołów – bo na swoich solowych krążkach muzycy potrafią przemycić wiele nowych, bardzo ciekawych pierwiastków, które w pozytywny sposób odróżniają ich dzieła od płyt ich macierzystych grup.

Zatem co takiego interesującego zaproponował Iain Jennings na płycie „The House”, że tak bardzo przypadła mi ona do serca? Bo od razu chciałbym zaznaczyć, że jestem pod przeogromnym wrażeniem tego, co usłyszałem na nowym solowym krążku pianisty Mostly Autumn. A więc, po pierwsze – koncept. „The House” opowiada historię pewnego domu, nie jakiegoś specjalnego, a najnormalniejszego w świecie zwykłego domu położonego przy zwykłej, niczym niewyróżniającej się ulicy. Z domem tym związane są losy dwóch chłopców: Billy’ego i Michaela. Chłopców łączy dobra komitywa, może nawet i przyjaźń, ich losy przeplatają się ze sobą. W całej tej historii jest jednak pewien twist: chłopcy żyją w różnych… epokach. Cała opowieść rozpoczyna się w latach 30. ubiegłego wieku i od tego momentu śledzimy losy rodziny Billy’ego tuż przed oraz podczas wojny, a następnie dokonujemy przeskoku o kilka dekad do przodu, kiedy do domu wprowadza się rodzina Michaela. Następnie mamy jeszcze jeden przeskok w czasie – do współczesności, kiedy to Michael jest już dorosłym człowiekiem i powraca do domu swojego dzieciństwa, a w sąsiednim parku spotyka wciąż młodych przyjaciół sprzed lat…

Przyznacie, że to niezwykle ciekawe ujęcie tematu, ale jeszcze ciekawsza jest ilustrująca opisywane wyżej wydarzenia muzyka. Iain zaprosił do nagrań dwóch kolegów z Mostly Autumn: perkusistę Alexa Cromarty’ego oraz gitarzystę Bryana Josha. Ponadto w wokalnej roli matki Billy’ego występuje tu współpracująca od lat z Mostly Autumn, Anne-Marie Helder. Oprócz tzw. partii backing vocals śpiewa ona praktycznie tylko jedną, ale jakże wspaniałą i jakże cudownie zaaranżowaną (fortepian + orkiestra + głos) piosenkę – „Tin Soldiers” – ale robi to w taki sposób, że zapamiętuje się ją na długo. I od razu dodam: te liczne solówki w wykonaniu Josha oraz ten charakterystyczny głos Helder nie pozwalają ani na chwilę zapomnieć, że album „The House” powstał w ‘wielkiej rodzinie Mostly Autumn’. Jednakowoż jest na tej płycie szereg elementów, które powodują, że solowy album Jenningsa nabiera rumieńców i całkowicie nowego, rzekłbym: niespodziewanego wydźwięku. To przede wszystkim zasługa głównego wokalisty Marka Chattertona. Ten niezwykle uzdolniony, nie tylko muzycznie, człowiek (zaglądnijcie na jego stronę internetową, a dowiecie się o jego fascynacjach futbolem, kolejnictwem, infrastrukturą oraz pisarstwem – jest on autorem m.in. biograficznych książek poświęconych grupom Wishbone Ash i U2, ale też… poradników dla rodziców trudnych nastolatków), który swoją ciepłą barwą głosu wnosi w skomponowaną przez Jenningsa muzykę ogrom kolorytu. Można powiedzieć, że to właśnie on występuje na tej płycie w najważniejszej roli. Przyznam szczerze, że jest on dla mnie autentycznym wokalnym odkryciem 2017 roku, a jego wyważona ekspresja, frazowanie oraz sam pomysł na wokalną interpretację historii zamieszczonej na płycie „The House” to po prostu prawdziwe mistrzostwo.

Na „The House” mamy do czynienia z muzyką niespieszną, która w sposób spokojny i delikatny sączy się z głośników. To dojrzały prog rock ubrany w historię opowiedzianą przy pomocy 11 powiązanych i połączonych ze sobą utworów. Ich prawdziwym atutem są dobre melodie, wspaniałe partie instrumentalne (Josh!!!), misternie budowany klimat, niezwykle szlachetne brzmienia fortepianu, syntezatorów i organów Hammonda, które obsługuje Jennings, no i – jak już wspomniałem – mistrzowska interpretacja wokalna w wykonaniu Marka Chattertona. Praktycznie w każdym fragmencie tej urokliwej płyty jest coś co intryguje, coś co zachwyca, prowokuje do myślenia i co momentalnie zapada w głowie. Klimat, melodie, perfekcyjne wykonanie i nietuzinkowy wokalista. No i świetny przepis na literacką całość tego przedsięwzięcia. Atutów płyty „The House” jest zresztą znacznie więcej i można byłoby je wymieniać bez końca…

Nie dziwcie się więc, że „The House” podoba mi się bardziej niż ostatnie płyty grupy Mostly Autumn. Stylistycznie jesteśmy niby w tym samym domu, ale jakościowo jakby o pół, a może nawet i o piętro wyżej…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!