Lanois, Daniel - Player, Piano

Jacek Kurek

Przeszło siedemdziesięcioletni Daniel Lanois obecny jest w muzycznym świecie od schyłku lat 60. minionego wieku. Już jako nastolatek w piwnicy rodzinnego domu w Ancaster (z bratem Bobem), potem we własnym studio w Hamilton z lubością nagrywał lokalnych artystów. Jest jednym z najbardziej cenionych w przestrzeni rocka producentów muzycznych, ale także instrumentalistą, autorem tekstów, człowiekiem artystycznego sukcesu. Był po wielokroć nagradzany za twórczość własną, wyróżniano też albumy, przy których pracował, wpływając znacząco na ich kształt. Dziełem Lanoisa jest ostateczne brzmienie płyt tak rozmaitych artystów jak Bob Dylan, Neil Young, Robbie Robertson, Kate Bush, Sinead O’Connor, Michael Brook czy Willie Nelson, co niezbicie świadczy nie tylko o wszechstronności tego wyjątkowego twórcy, ale przede wszystkim jego muzycznej dociekliwości i erudycji. Wiele zawdzięcza mu zespół U2. Sukcesy albumów „The Joshua Tree” (1987) i „Achtung Baby” (1991) były spektakularne, podobnie jak stało się to w przypadku płyt „Birdy” (1985), „So” (1986) czy „Us” (1992) Petera Gabriela. Jest też kompozytorem brawurowej muzyki do filmów nagrodzonych Oscarem i bijących rekordy popularności gier wideo.

Jednak, gdy sięgam po wydaną jesienią 2022 r. płytę „Player, Piano”, całe owo imponujące (tutaj z konieczności jedynie wybiórczo przedstawione) dossier pozornie zdaje się nie mieć znaczenia. Otrzymujemy bowiem od Daniela Lanois album instrumentalny, fortepianowy, delikatny i wyciszony, wręcz minimalistyczny, przywołujący pamięć dzieł powstałych we współpracy z Brianem Eno, w ornamencie naznaczonych pięknem i tchnieniem tkanych z ciszy melodii. Ta muzyka ujmuje spokojem, urodą, porusza głębią i zamyśleniem, dojrzałością, budzi do wiary w dobro, zaprasza do podróży w głąb siebie…

„Moja dobra przyjaciółka Margaret Marissen od jakiegoś czasu zachęcała mnie do nagrania płyty na fortepian solo” – tłumaczy Lanois – „ale szczerze mówiąc, nie przepadam za brzmieniem współczesnych nagrań fortepianowych. Mamy tu do czynienia z wyścigiem – bycia głośniejszym i jaśniejszym, który sprawia, że instrument wydaje mi się szorstki i kruchy. Zdecydowałem, że jeśli mam nagrać płytę z fortepianem, to chcę, żeby brzmiała jak nagrania z lat 40. i 50., z czasów, gdy fortepian był miękki i piękny”. Tak jak Danielowi Lanois wielu artystów wiele zawdzięcza, tak tu – w przypadku „Player, Piano” także i jemu towarzyszy dobry duch – producent Wayne Lorenz. By uzyskać pożądany efekt Lanois i wspomagający go Lorenz przekształcili instrumenty w studio – tłumili struny fortepianów, stosowali m.in. filcowe podkładki do główek młoteczków. Użyli też dawnych mikrofonów wstęgowych, ustawiając je za instrumentami, wszystko dla jak najbardziej miękkiego brzmienia.

Lanois z pogodą przyznaje, że nie wychodząc ze swojego pustego studia w Toronto (który to już piękny, wypielęgnowany, zdrowy, słodki owoc oszalałych czasów pandemii?), znowu powrócił do czasów współpracy z Emmylou Harris czy wspomnianymi Kate Bush i Brianem Eno, pochylał się nad wspólnym światem muzycznych odkryć, podróżował zamknięty w przestrzeni studia jeszcze głębiej w czas przeszły, by spotkać Erika Satie albo Oscara Petersona i udawał się dzięki otaczającym go i powoływanym przez niego do życia subtelnym dźwiękom w różne bogate tajemnymi siłami miejsca jak np. Ameryka Łacińska. Słuchając tej muzyki, odnoszę wrażenie jakbym czytał bardzo osobiste wspomnienia i intymną opowieści o życiu. Lanois stwarza dla rodzącego się u odbiorcy dla słowa rozległe miejsce, pozwalając muzyce płynąć delikatnie, niczym subtelnym tekstom układanym bez nadmiaru słów.

I tak oto kolejne granice przestają mieć znaczenie. Ani czas, ani przestrzeń, ani to co materialne – nic nie stawało się barierą dla palców dotykających klawiatury fortepianu. „Player, Piano” to muzyka będąca pastelowym portretem Daniela Lanoise’a marzącego o świetle, które przywraca dobre myśli i nadzieje, to snująca się opowieść o człowieku tęskniącym za dotykiem – tym cielesnym i tym metaforycznym, w obu wypadkach metafizycznym, o pragnieniu spotkania i o wyobraźni jako ścieżce do światów wszelakich.

Na koniec przywołajmy jeszcze niektóre tytuły z tej olśniewającej płyty: Słodka wyobraźnia („Sweet Imagination”) pozwala spotkać Zsa Zsa oraz Dzikie dziecko („Wild Child”), by o Zmierzchu („Twilight”) udać się na Paradę („Parade”) w Inverness, do latarni morskiej („Lighthouse”), by zobaczyć kaskadę („Cascade”)… Oto niedzielne schronienie („Sunday Asylum”), oto Moje wszystko („My All”)!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!